----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

09 kwietnia 2006

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Jednym z animowanych filmów Disneya, które odniosły największy sukces w ostatnich latach była słodka opowieść o miłości pomiędzy Kapitanem Johnem Smithe"em a Indianką Pocahontas. Akcja rozgrywała się w pierwszych latach siedemnastego stulecia w Jamestown w Wirginii - pierwszej angielskiej kolonii, która przetrwała na amerykańskim kontynencie. Disney pozwolił sobie na daleko idące interwencje w historię Jamestown. Nie chodzi nawet o to, że urocze bobry śpiewały i tańczyły, bo to mieści się w konwencji kreskówek. Ani o to, że Pocahontas o feministycznym zacięciu pouczała Smitha, jak być wrażliwym na kulturę grup mniejszościowych (chociaż wówczas były nadal w większości). Chodzi o to, że Disney pożenił śliczną Pocahontas z dzielnym Kapitanem, nie bacząc na to, że w rzeczywistości to nudnawy farmer John Rolfe został szczęśliwym małżonkiem Indianki i to znacznie później. I w ten to prosty sposób całe pokolenie dzieci amerykańskich wychowane na disneyowskich kreskówkach będzie się musiało oduczyć w szkole tego, czego nauczyli się w kinie.

W tym roku na ekranach gościł kolejny film, tym razem dla dorosłych, o dziejach Jamestown. Tym razem nie było śpiewających zwierzątek, ale więcej było realistycznych scen walki i miłości. Z pewnością "Nowy Świat" nie jest ostatnim filmem o Jamestown. Legenda Jamestown fascynuje amerykańską publiczność od wieków, a poszukiwanie wspólnych korzeni w historii jest jak najbardziej naturalnym instynktem społecznym. Z pewnością również w tych przyszłych filmach, jak i w poprzednich, nie będzie w Jamestown Polaków.

Losy pierwszych Polaków na kontynencie amerykańskim owiane są legendą. Tym, który podobno jeszcze przed Kolumbem postawił stopę w Ameryce był Jan z Kolna. Tenże Joannus Scolnus (lub Scolvus) przyżeglował podobno na duńskim statku już w 1476 roku, a więc 16 lat przed oficjalnym "odkryciem" Ameryki, ale zmarł w drodze powrotnej do Europy. Wraz z Kolumbem miał przybyć inny nasz rodak, Franciszek Warnadowicz, znany jako Francisco Fernandez z Cádizu w Hiszpanii, ale też do Europy nie powrócił, zgładzony przez Indian.

D użo solidniejsze są źródła dokumentujące dzieje Jamestown, pierwszej stałej angielskiej osady na ziemi amerykańskiej, założonej przez Virginia Company w 1607 roku. Anglicy przybywali na kontynent stosunkowo późno. Hiszpańscy konkwistadorzy, księża i kupcy już od początku szesnastego wieku władali południowo-zachodnim obszarem Ameryki Północnej i Florydą. W 1610 roku założyli oni Santa Fe w obecnym Nowym Meksyku. Od północy, znad rzeki St. Lawrence zbliżali się francuscy odkrywcy, torując drogę dla księży, myśliwych, kupców i farmerów. Od 1608 roku i oni mogli pochwalić się stałą osadą w Quebec. Wkrótce potem holenderscy kupcy zaczęli handlować z lokalnymi plemionami indiańskimi w dolinie rzeki Hudson, gdzie powstawał Nowy Amsterdam. W międzyczasie jednak angielskie próby osadnictwa podjęte w latach osiemdziesiątych szesnastego wieku w Roanoke w Wirginii spełzły na niczym. Jamestown miało być kolejną inicjatywą, finansowaną tym razem przez fundusze prywatne udziałowców tzw. Virginia Company z Londynu. Dysponowali oni oficjalnym pozwoleniem od króla Jamesa i i trzema małymi statkami, na których wieźli niewiele ponad stu osadników.

W kwietniu 1607 roku stateczki przybiły do brzegu Ameryki i pożeglowały w górę rzeki na cześć króla nazwanej James River. Na małym półwyspie, również na cześć króla nazwanym Jamestown, rozłożyli swój obóz. Pierwsza zima na kontynencie okazała się tragiczna dla osadników, z których przetrwała zaledwie połowa. Zimno, brak żywności (awanturnicy i poszukiwacze przygód i złota, którzy przeważali wśród przybyszów nie kwapili się do pracy fizycznej), malaria i dezynteria powoli wybijały kolonistów. Dopiero dzięki twardej ręce i zmysłowi organizacyjnemu Kapitana Smitha, który przejął władzę od skorumpowanego przywódcy kolonii Ratcliffa, zaistniała szansa na przetrwanie osady.

W jesieni 1608 roku przybyła nowa grupa osadników, a wśród nich grupa polskich rzemieślników, specjalizujących się w wyrobie potasu i smoły, niezbędnych przy budowie statków. Niewykluczone, że przybyli oni z inicjatywy samego Johna Smitha, który w swoim burzliwym życiu był więźniem tureckim i poprzez ziemie polskie powracał z wygnania. W następnych latach nowo przybyli Polacy otworzyli też podobno pierwszą na ziemi amerykańskiej wytwórnię szkła. Znamy kilka ich nazwisk, chociaż ich pisownia jest kontrowersyjna: Michał Łowicki, Zbigniew Stefański, Jan Mata, Jan Bogdan, Stanisław Sa-dowisk, Karol Zrenica i niejaki Robert, który ponoć obronił samego Johna Smitha przed śmiercią z rak wrogich Indian. Smith chwalił Polaków za ich pracowitość i zdolności. W 1609 roku Smith, ranny w wyniku wybuchu prochu, odpłynął do Anglii. Kolejna zima zapisała się jako najtragiczniejsza w historii Jamestown: spośród około 400 osadników, przetrwało ją tylko 65.

W następnych latach Polacy pozostawali w Jamestown, choć nie wiemy ani ilu ich było, ani co robili, ale już w 1619 roku Polacy z Jamestown wyróżnili się w historii Wirginii w sposób szczególny. Otóż, kiedy ludność pochodzenia angielskiego miała brać udział w wyborach do wirgińskiego ciała ustawodawczego House of Burgesses, obcokrajowcom odmówiono prawa do głosowania. Wtedy to Polacy zorganizowali pierwszy w historii amerykańskiej strajk, domagając się nie tyle ekonomicznych korzyści, co praw politycznych. Strajk okazał się skuteczny i Polacy otrzymali prawo do glosowania w Wirginii. Jamestown spłonęło doszczętnie w czasie rewolty Bacona w 1676 roku. Obecnie na tym terenie znajduje się muzeum i skansen. Trwają przygotowania do obchodów 400-lecia założenia Jamestown, które przypada w 2007 roku.

W osiemnastym wieku więcej Polaków pojawiło się w różnych koloniach angielskich i niektórych osadach holenderskich. Spośród nich warto pamiętać przynajmniej dwóch: Aleksandra Karola Karczewskiego (znanego także jako Curtius lub Curtiss), założyciela szkoły łacińskiej w Nowym Amsterdamie, czyli późniejszym Nowym Jorku, oraz Olbrachta Zaborowskiego (Zborowskiego), kupca i tłumacza, który dał początek rodowi Zabriskie, aktywnemu w polityce i kulturze amerykańskiej w późniejszym okresie. Osiemnastowieczne kolonie brytyjskie były zresztą magnesem dla imigrantów z wielu stron Europy; z około ćwierć miliona białej ludności w 1700 roku, w ciągu następnych siedmiu dziesięcioleci Polacy byli kroplą w morzu. Około 90 procent przybywało nadal głównie z Anglii, pozostali z Irlandii, Niemiec, Holandii i Szkocji. Na statkach holenderskich do brzegów Ameryki dostarczono również niemal 300 tysięcy czarnych niewolników.

J ak ważne jest to, żeby pamiętać o naszych polskich odkrywcach, podróżnikach i osadnikach z tych dawnych czasów? Różne narody rywalizują ze sobą w historycznym wyścigu do brzegów Ameryki. Mają Włosi swojego Kolumba, mają Norwegowie Leifa Ericksona, więc i Polacy mają Jana z Kolna. Ci, którzy dowiodą swojego pierwszeństwa, a przynajmniej obecności w czołówce wyścigu, w sposób symboliczny dokonują swoistej legitymizacji swojego narodu i jego roszczeń do pełnoprawnej obecności w Ameryce. Dzieje Polaków w Jamestown nie miały swojego historyka aż do początków dwudziestego wieku, kiedy najpierw ksiądz Wacław Kruszka opisał ich losy, a potem Mieczysław Haimann. W roku 1958, Polonia pod egidą Kongresu Polonii Amerykańskiej z Karolem Rozmarkiem na czele, zorganizowała uroczyste obchody 350-lecia pobytu Polaków w Ameryce. Prasa polonijna podała, że około pięciu tysięcy osób wzięło udział w uroczystościach w Wirginii, gdzie odsłonięto wystawę demonstrującą wkład polskich przybyszów do historii Jamestown. Czy Pocahontas o tym wiedziała, czy nie, Polacy przy narodzinach Ameryki byli obecni.

Anna D. Jaroszyńska

- Kirchmann, Ph.D.

Department of History

Eastern Connecticut State University

E-mail: kirchmanna@easternct.edu

----- Reklama -----

BAUMERT LAW

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor