02 grudnia 2015

Udostępnij znajomym:

Wybory to dla wielu z nas czas, kiedy na nowo odżywają nadzieje na rozwiązanie bolących problemów, pojawienie się nowych możliwości, a być może na naprawienie dawnych błędów. Liczymy często, że nowe, które nadejdzie, będzie lepsze i że pomoże nam w utrzymaniu dotychczasowego statusu lub osiągnięciu wyższego. Mamy nadzieję, że nasi kandydaci załatwią nasze problemy, lub nie dopuszczą do pojawienia się nowych. Dobry, podejmujący mądre decyzje rząd, oznacza, w naszym rozumieniu, bezpieczną, dostatnią przyszłość dla naszych dzieci i nas samych, więc nie jest nam obojętne, kto decyduje o naszych sprawach. Właściwy wybór jest dla nas mocno związany z naszymi nadziejami dotyczącymi przyszłości. Emocje powodowane przez wybory dotyczą dużego ciężaru gatunkowego ewentualnych przemian i rzecz jasna budzi to, obok nadziei, także nasze obawy i niepewność. Naturalnie boimy się przyszłości. W wielu przypadkach jest ona obszarem pełnym lęku i ponurych przewidywań. Często mamy poczucie, że niewiele zależy od nas samych, że siła sprawcza leży w rękach innych, że tak naprawdę ktoś inny decyduje o sprawach naszego życia. Wydaje nam się, że nasze powodzenie zależy od ekonomicznej koniunktury, od różnych okoliczności zewnętrznych i widzimisię innych ludzi. Odczuwamy tak, jakbyśmy oddali władzę w obce, nie zawsze przychylne ręce. Boimy się o to, co się z nami dalej stanie. Czasem obawiamy się przyszłości, nawet jeśli mamy poczucie, że możemy na nią wpływać i że wiele zależy od naszych decyzji, a nasz udział w wyborach jest wyrazem tego wpływu.

Lęk, dotyczący przyszłości, jest powszechnie występującą dolegliwością naszych czasów. Powoduje wiele chorób somatycznych, jest źródłem bezsennych nocy i depresji. Dlaczego tak się dzieje, że z tego powodu cierpimy? Ponieważ nasza ciągła koncentracja na przyszłości ma charakter nawykowy. Już od dzieciństwa byliśmy nieustannie trenowani, aby o niej myśleć, aby się wręcz o nią martwić. Rodzice często upominali nas: "będziesz nikim, jak się nie będziesz uczył", "jesteś leniwy, jak ty sobie poradzisz w życiu, będziesz chyba kopał rowy". Byli pełni obaw o naszą przyszłość i dawali temu wyraz. W ten prosty sposób wielu z nas przejęło od własnych rodziców wzorzec lęku przed przyszłością i bezustanne zamartwianie się o to, co przyniesie jutro. Co jest zastanawiające, bo jest to bodaj jedyna część naszego życia, o której z obecnej perspektywy nie wiemy zbyt wiele. Przeszłość jest możliwa do przeanalizowania i możemy to twórczo wykorzystać, wyciągając odpowiednie wnioski. Możemy też wpływać na teraźniejszość, podejmując właściwe decyzje i jest to chyba najważniejszy obszar naszego działania, na który w dużej mierze mamy wpływ. Dlaczego więc najczęściej zajmujemy się tym aspektem życia, który jeszcze nie zaistniał i nie mamy gwarancji, że zaistnieje? Oczywiście, nie zachęcam tutaj do zupełnej niefrasobliwości w traktowaniu życia, czy do kompletnego niezajmowania swojej uwagi przyszłością. Jestem wielką zwolenniczką planowania przyszłości, stawiania sobie celów krótko- i długoterminowych i konsekwentnej realizacji ustalonych zamierzeń. Zawsze zachęcam do podążania za swoimi marzeniami i poszerzania swojej świadomości i swoich możliwości, bo to wpływa bezpośrednio na naszą przyszłość. Mam raczej na myśli bezsensowność lęku przed przyszłością i kreowanie tragicznych scenariuszy wydarzeń w naszym życiu, chociaż często nie istnieją żadne racjonalne przesłanki do tego, aby te wydarzenia miały zaistnieć.

Lęk jest zawsze irracjonalny i destrukcyjny, chociaż często dorabiamy ideologię do naszych obaw, konstruując wymyślne racjonalizacje i brzmi to czasem nawet logicznie. Na przykład: "jest coraz gorzej, jak tak dalej pójdzie, to nie da się żyć", pięć lat temu było dużo lepiej, schodzimy na psy".

Zmiana elity rządzącej jest takim właśnie czasem, kiedy odzywają się nasze lęki. Okres przejściowy powoduje oczekiwanie na najgorsze, szczególnie wtedy, kiedy zwyciężyła nie ta partia, na którą głosowaliśmy, a do której mamy przekonanie i którą aprobujemy. Wydaje się, że nasze lęki istnieją czasem zależnie, a czasem niezależnie od okoliczności i nie chcą poddać się racjonalnej analizie.

Innym jeszcze powodem (obok naszego nastawienia i oczekiwań) istnienia tak dużych emocji, związanych z wyborami, jest aspekt identyfikacji. Wyborcy utożsamiają się w dużej mierze ze swoimi kandydatami. Pragną, żeby właśnie ich faworyci wygrali, bo jest to przez nich postrzegane jako ich własny sukces i zwycięstwo. Jeśli wygrał przedstawiciel, z którym sympatyzujemy, to traktujemy to tak jakbyśmy zwyciężyli osobiście. Odczuwamy radość, a nawet euforię: "jestem szczęśliwy pierwszy raz od sześciu lat, wreszcie wygrała moja partia". Jeśli kandydat, na którego stawiałem i do którego miałem przekonanie przegra, to jest to, w moim przekonaniu, moja personalna przegrana. Idą za tym dolegliwe emocje: żal, złość, lęk, czasem poczucie klęski i depresja: "przepłakałam pół nocy, kiedy mój prezydent przegrał wybory", "poczułam, że czeka nas czarna przyszłość", "straciłam nadzieję", "byłem wściekły". Wydaje się, że nasze emocje związane są także ze stanem świadomości politycznej i wyobrażeniem co możemy zyskać, a co stracić w wyniku wyborów. Jeśli świadomi jesteśmy konsekwencji, wynikających ze zwycięstwa danej partii, to też mocniej przeżywamy sytuację, kiedy nie wszystko idzie po naszej myśli. Świadomość konkretnych zagrożeń powoduje wzrost naszego niepokoju, dotyczącego wyników wyborów i wzmaga się lęk przed efektami tychże wyników i przed tym, co przyniesie przyszłość.

Jak wynika z powyższych rozważań, istnieje kilka grup ludzi, którzy swoiście reagują na wybory. Dwie z nich zostały powyżej scharakteryzowane. Jedni bardzo się w nie angażują, odczuwają ich ważność, obowiązkowo biorą udział w głosowaniu i w dużej mierze od wyników wyborów uzależniają swoją przyszłość. Wynik wyborów traktują osobiście, a emocje z tym związane osiągają u nich często ekstremalny poziom. Inni nie angażują się w wybory (formalnie, bo emocjonalnie tak), ponieważ mają przeświadczenie, że nic od nich nie zależy, że głosy innych i tak przeważą, więc szkoda czasu (zdarza się, że nie mają uprawnień do głosowania). Bardzo obawiają się o swoją przyszłość i twierdzą, że w ich sprawach decydują inni zamiast nich, a oni sami mogą tylko w ograniczonym stopniu minimalizować skutki tych decyzji. Do tej grupy należą także (choć nie tylko) nieobywatele i nielegalni imigranci.

Jest w końcu jeszcze jedna grupa, o której jeszcze nie wspomniałam i która jest najprawdopodobniej najmniej liczna. Ludzie z tej grupy, nawet jeśli biorą udział w głosowaniu, nie przeżywają w związku z wyborami zbytnich emocji, ponieważ wyznają, że bez względu na wynik wyborów, nie wpłynie to w żadnej mierze na ich życie. Decyzje ich są niezależne od obecnej sytuacji politycznej. Mają oni pewność, że potrafią sobie poradzić w każdej sytuacji, a ich pomyślność nie zależy od politycznych rozgrywek i rynkowej koniunktury.

Wybory niewątpliwie budzą emocje, lecz nie u wszystkich i nie zawsze. Niektórzy z nas potrafią zachować właściwy dystans i podchodzą spokojnie do tego, co niosą zmiany. Inni potrafią uniezależnić się od wyników wyborów, widząc siłę w sobie samych. Czego można życzyć wszystkim!

Grażyna Sobiczewska, M.A.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor