Już niedługo obchodzić będziemy w Chicago setną rocznicę powstania tzw: Planu. Słynnej wizji, według której rozbudowane zostało nasze miasto. To, że nad brzegiem jeziora w centrum miasta są wyłącznie plaże otoczone małymi parkami i przystaniami dla jachtów jest zasługą Planu. To, iż w każdej dzielnicy znajduje się plac zabaw dla dzieci, a każdy obszar zieleni traktowany jest co najmniej jak rezerwat przyrody też jest zasługą Planu. Kiedy zwrócimy uwagę na centrum Chicago zobaczymy prostą, szeroką ulicę otoczoną tysiącami sklepów, restauracji i hoteli. Tak jest teraz, choć miało być nieco inaczej. Jeden ze współautorów planu, Edward Bennett, spędził sporo czasu w XIX wiecznym Paryżu. Chciał do Chicago przenieść tamtejszy klimat i architektoniczne rozwiązania. Stąd szeroka ulica Michigan, która miała służyć jako główna aleja miasta. Dlatego też czasami słyszymy określenie Chicago - „Paryż na prerii". Niestety, wizja nie sprostała postępowi cywilizacyjnemu. Wielka arteria zasłonięta została drapaczami chmur, a życie handlowe i rozrywkowe przeniosło się w inne dzielnice. Autorzy nie przewidzieli też gwałtownego rozwoju motoryzacji i konieczności podporządkowania jej praktycznie całego miasta.
Większość najważniejszych elementów Chicago i okolicznych terenów została przewidziana w planie. Nawet sieć pobliskich autostrad. Był on matrycą, z której korzystać miały kolejne pokolenia rozbudowujące miasto. To, jak wygląda dziś, jest przede wszystkim jego zasługą. Nawet powstały niedawno Park Milenijny podlega jego założeniom. Uprzedzając ewentualne pytania - Navy Pier też. Recepta była w miarę prosta: otwarte przestrzenie, ładna zabudowa, dostępność dla ludzi.
Plan był początkowo małą książeczką, która powstała na zamówienie założonego kilka lat wcześniej Merchant Club, gromadzącego najbardziej zamożnych obywateli miasta i wizjonerów. Należeli do niego między innymi: George Pullman, Marshall Field, Cyrus McCormick, George Armour, Frederic Delano, Sewell Avery, czy Rufus C. Dawes. Nazwiska znane i nie ma co ukrywać, kształtujące w przeszłości miasto, w którym żyjemy. To oni postanowili zająć się przyszłością Chicago i nie pozostawiać niczego przypadkowi. Do swego pomysłu przekonali ówczesne władze i przepchnęli swych kandydatów na najważniejsze stanowiska odpowiedzialne za architekturę, planowanie i inwestycje.
Nie ma co ukrywać, plan mieli dobry. Miasto mamy wyjątkowe, czyli ładne i zgodne architektonicznie. To, co się w nim dzieje obecnie nie nic wspólnego z XIX wiekiem. Szkoda, że Merchant Club nie stworzył odpowiedniej matrycy dla życia politycznego... ale to już osobny temat.
W czerwcu 1909 r. podpisano odpowiednie dokumenty i obowiązujące do dziś zasady weszły w życie. Za dwa miesiące będziemy świętować setną rocznicę tego wydarzenia. Niewątpliwie istotnego dla miasta, ważniejszego chyba od słynnego pożaru, czy zimy stulecia. Tak się jednak składa, że niewielu mieszkańców o tym pamięta. Większość nigdy nawet o czymś takim nie słyszała. Dlatego dziś postanowiłem wykorzystać to miejsce na przypomnienie Planu. Bez komentarzy i doszukiwania się jego skutków ubocznych. Uważam, że powinniśmy po prostu wiedzieć.
No dobrze. Jeden komentarz. Przepraszam. Czuję się jednak rozgrzeszony, gdyż dotyczyć będzie czasów obecnych. Miasto, a właściwie jego władze planują odpowiednio oprawić 100 rocznicę Planu. Jeżeli spodziewa się ktoś ulicznych jarmarków, fajnych koncertów nad brzegiem jeziora, sztucznych ogni, czy pokazów starych filmów w Grant Park, to będzie rozczarowany. Wydaje się, że burmistrz nie jest w stanie myśleć już takimi kategoriami. Dla niego huczne przyjęcie polega na pochwaleniu się w domu złotymi klamkami, a nie samą atmosferą i zadowoleniem gości.
Rozmaite rocznice różnie się obchodzi. Najczęściej jednak chodzi o pokazanie się reszcie świata i wprawienie mieszkańców w jeszcze większą dumę z faktu zamieszkania właśnie w tym miejscu. Dlatego odpowiednia byłaby muzyka, tańce i śpiewy. Nawet pijackie, jeśli akurat mieszkańcy mają tego dnia taki kaprys. Nie traktujmy tego dosłownie. Chodzi o stworzenie odpowiedniej atmosfery, udostępnienie ulic ludziom, zaproszenie gości, czyli zorganizowanie dużej imprezy. Byłoby tanio i ciekawie.
Nic z tego. Głównym punktem obchodów będzie postawienie w parku Milenijnym dwóch nowych pawilonów, choć nazwa ta nie oddaje w pełni tego, co tam się pojawi. Od razu zaznaczam, że nie jestem przeciwnikiem sztuki, potrafię cieszyć nią oczy i poznawać jej historię. Wielkie instalacje są modne, zdobią największe metropolie i przyciągają tłumy turystów. Chicago nie chce i nie powinno być gorsze. Rozumiem to, ale...
Znajdujemy się akurat na zakręcie. Chicago przeżywa poważny kryzys, nie tylko finansowy. Mieszkańcy zaczynają dostrzegać mankamenty tego miejsca i nawet najwspanialsza architektura, przystanie i plaże nie zmuszą ich do pozostania w miejscu, gdzie nie mogą zarobić na podstawowe rachunki. Prawdopodobnie dzień bez opłat parkingowych w śródmieściu przyniósłby więcej zadowolenia, niż dwie konstrukcje w Millenium Park. Zwłaszcza, że za pożyczenie ich na okres lata zapłacimy pół miliona. Za sztukę. Zaczynamy:
-Milion dolarów dzierżawa.
-Kilkaset tysięcy transport i ubezpieczenie.
-Kilkaset tysięcy przygotowanie terenu.
-Kilkaset tysięcy ich ochrona, kiedy już do nas trafią.
W sumie wydatek kilku milionów, a jak znamy nasze możliwości, to rachunek okaże się znacznie wyższy. To wciąż drobne w porównaniu z kosztem na przykład aluminiowego Groszku, czyli oficjalnie Obłoku, który wyniósł 23 miliony. Jednak za te pieniądze można ludziom zapewnić naprawdę godziwą rozrywkę ku czci i pamięci Planu.
Jestem jednak w rozterce.
Pawilony, czy też instalacje (każdy sam oceni, gdy je ujrzy) są bowiem ciekawe. Nie będę ukrywał, że są to wyjątkowe konstrukcje, które przywiezione zostaną z Londynu i Amsterdamu. Trudno je opisać, jak każde dzieło tego typu. Już niedługo każdy będzie mógł przespacerować się pod nimi i samemu zastanowić nad ich znaczeniem i symboliką. Skoro decyzja o ich pojawieniu się zapadła to gorąco zachęcam do ich zobaczenia. Warto. Przypominać mają o 1909 r. i powstaniu projektu, który zmienił oblicze Chicago i do tej pory ma na nie wpływ. Organizatorzy obchodów mają nadzieję, że symbolizować będą przyszłość i dążenie do lepszego, tak jak było w przypadku Daniela Burnhama i Edwarda Bennetta, twórców Planu. Każdemu z nas przyda się chwila takiej zadumy.
No dobrze. Kilka milionów w prawo lub lewo nie zrobi już wielkiej różnicy. Niedługo będziemy mogli przynajmniej powiedzieć: Fajne rzeźby wczoraj widziałem...
Spokojnego, świątecznego weekendu.
Rafał Jurak