----- Reklama -----

LECH WALESA
×

Wiadomość

Proszę się zalogować

10 kwietnia 2013

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

Jeśli by się zastanowić, jakich i ilu pisarzy amerykańskich jesteśmy w stanie wymienić bez większego wysiłku i dłuższego zastanawiania to z całą pewnością i bezapelacyjnie na pierwszym miejscu plasuje się Hemingway, aczkolwiek już z przypomnieniem sobie jego imienia mamy pewne trudności. A co po Hemingwayu? Szczerze mówiąc niewiele. Jeśli cokolwiek jeszcze pamiętamy, to raczej tytuły niż nazwiska. Znamy „Chatę wuja Toma”, ale nie wiemy, kto ją napisał, tak samo jak i z łatwością jesteśmy w stanie przypomnieć sobie treść „Przygód Tomka Sawyera”, a nawet, po chwili zastanowienia, gdzieś tam po obrzeżach pamięci plącze się nam nazwisko autora. O takie „plątanie” jest już trudniej, gdy mówimy o „Podpalaczach ryżu” czy „Zabijaniu drozda”, a nawet „Drodze do szczęścia”.

Wszystko to jest zasługą dawnego sytemu edukacyjnego, który narzucał uczniom stały i niepodważalny kanon lektur, co poskutkowało taką właśnie, a nie inną znajomością literatury amerykańskiej.

Niektórzy, ci ambitniejsi, są jeszcze w stanie poprzerzucać się paroma wielkimi nazwiskami, bo przecież trudno nie znać Tennessee Williamsa, Philippa Rotha czy intensywnie ostatnio wydawanego i filmowanego autora „To nie jest kraj dla starych ludzi” Cormaca McCarthy’ego, ale to chyba byłoby mniej więcej tylu Amerykanów w powszechnej świadomości literackiej Polaków. 

Dziwne, bo Rosjan jesteśmy w stanie wymienić znacznie więcej, nie mówiąc już o Czechach, Francuzach czy Niemcach. Ciekawe, dlaczego tak się dzieje? Czy to znowu zasługa wspomnianego kanonu lektur szkolnych, czy może bliskości geograficznej, bo z całą pewnością problem nie leży w ilości i jakości tłumaczeń, których znakomitych mamy całe mnóstwo, a do tego proza amerykańska to jedno wielkie „story” – Amerykanie kochają opowiadać i bez względu na techniki narracyjne, style i literackie chwyty najbardziej liczy się w tej literaturze właśnie umiejętność opowiedzenia jakiejś historii – a cóż jest przyjemniejszego niż oddać się słuchaniu/czytaniu/oglądaniu dobrze skonstruowanej opowieści?

Jak napisał w ostatnim numerze New Yorker"a z 8 kwietnia James Wood w artykule „Zbuntowana młodość” istotą najnowszej prozy amerykańskiej jest właśnie niezaprzeczalny fakt naturalnego, pełnego energii i życia talentu młodych do opowiadania fikcyjnych /stories-historii/, które paradoksalnie wydają się niezwykle prawdziwe i sprytnie wciągają odbiorcę do zabawy w rozpoznawanie rodzaju i gatunku opisywanej „rzeczywistości”.

Adam Krzemiński dawno temu, bo w 2004 roku pisał w Polityce o czwórkowym schemacie dziania się w amerykańskiej powieści:

„Wielcy pisarze amerykańscy chadzają czwórkami. Faulkner, Hemingway, Caldwell i Steinbeck w latach pięćdziesiątych.

Pynchon, Updike, DeLillo, Gaddis w siedemdziesiątych.

A teraz – jak twierdzi krytyka – postpostmoderniści: Jonathan Franzen, Jeffrey Eugenides, David Foster Wallace, Richard Powers. [...]
Kto następny? Krytycy już wskazują na Arthura Phillipsa, Johna Griesemera, Williama T. Vollmanna. Ta nowa generacja wydaje się bardzo poważna. Tak w każdym razie twierdzi trzydziestolatek Jedediah Purdy, który już w 1999 r. wystąpił z filipiką przeciwko nadmiernej ironii w literaturze amerykańskiej, podobno kryje się za nią „lęk przed zdradą, rozczarowaniem i upokorzeniem”.
Coś w tym zestawieniu jest, jakkolwiek brakuje w nim choćby niesamowitego w swej mrocznej i obsesyjnie okrutnej, brudnej , złej twórczości Cormaca McCarthyego. Jego fenomenalny Krwawy południk przyprawia czytającego o bolesne poczucie bezsensu rzeczywistości, która pozornie uporządkowana i kulturalna jest w swej istocie pierwotnie agresywna i okrutna. Nie pada też u Krzemińskiego nazwisko Philipa Rotha, co naprawdę trudno mu jest wybaczyć, dlatego koniecznie należy przytoczyć inny konkurencyjny ranking tych, którzy jeśli jeszcze nie znaczą bardzo wiele, to z pewnością będzie się o nich sporo mówić niebawem. Tekst przytaczamy za czasopismem The Guardian z 2010 roku:

„Być może pytanie, kto jest najlepszy brzmi trywialnie, ale nie tylko poeci ścigają się o laur  pierwszeństwa. Po śmierci Saula Bellowa w 2005 roku, Normana Mailera w 2007 i Johna Updike"a w 2009 – to pytanie pojawia się w odniesieniu do świata amerykańskich pisarzy. Toni Morrisen, która w 1993 roku dostała literackiego Nobla, oraz Philip Roth, z całą pewnością najlepszy żyjący pisarz, który tej nagrody nie dostał, znajdują się na szczytach wielu list.

Cormac McCarthy, Don DeLillo, Thomas Pynchon i Marilynne Robinson to także nazwiska, które powinny znaleźć się na tych listach.

Annie Proulx, Richard Ford, Amme Tyler, Paul Aster, Jay McInerney, Bret Easton Ellis i Joyce Carol Oates również napisali poweiści, które zyskały wielkie uznanie krytyki i czytelników, a już nadchodzi kolejne pokolenie: Jhumpa Lahiri, Dave Eggers, Jonathan Safran Foer.”

Bardzo ciekawie wyglądają zestawienia „młodych i obiecujących” pisarzy w zbiorach wydanych w nie bardzo niedalekiej, ale jednak przeszłości.

Ciąg dalszy w najbliższym wydaniu tygodnika Monitor.

Zbyszek Kruczalak



'

----- Reklama -----

OBAMACARE - MEDICARE 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor