Trzem kobietom z Cleveland, które zaginęły dziesięć lat temu, udało się w ubiegły poniedziałek wydostać na wolność. Michelle Knight została uprowadzona jako 22 latka w roku 2002; Amanda Berry zniknęła w wieku 16 lat w kwietniu 2003 roku wracając z pracy, a Gina DeJesus, w rok później jako czternastolatka w drodze ze szkoły. Z trzech początkowo aresztowanych braci, o uprowadzenie i gwałty oskarżono 52-letniego Ariela Castro, który ofiary przetrzymywał w łańcuchach i wykorzystywał seksualnie przez dziesięć lat. Nikt do tej pory nie wie, jak to możliwe, że kobiety były przetrzymywane przez tak długi okres, nie wywołując niczyich podejrzeń.
Wraz z porwanymi kobietami uwolniono 6-letnią dziewczynkę, urodzoną w czasie porwania córkę Amandy Berry. To Berry zdołała zaalarmować policję przedstawiając się jako przedmiot wieloletnich poszukiwań, podając adres kryjówki i nazwisko sprawcy. Kobieta wydostała się z domu z pomocą sąsiada, który usłyszał krzyki i pomógł jej wyważyć drzwi z siatką ochronną.
Kobiety zostały uwolnione z domu, do którego jeszcze w roku 2004 wezwał policję sąsiad, Israel Lugo, po zauważeniu wzywającej pomocy kobiety. Policja informuje, że, owszem, próbowała wejść do domu, ale nikt nie otworzył drzwi. Ponieważ nie stwierdzono innych zgłoszeń telefonicznych dotyczących danego adresu i nie zauważono niczego podejrzanego, zaniechano dalszych poszukiwań. Tymczasem sąsiedzi twierdzą, że kilkakrotnie zgłaszali policji podejrzane zachowanie mieszkańców domu.
Lugo informuje o kolejnym podejrzanym incydencie osiem miesięcy wcześniej. Jego siostra zobaczyła wtedy, jak Ariel Castro zaparkował swój autobus szkolny przed domem i wniósł tam dużą torbę z jedzeniem i kilkanaście napojów. Podejrzewając, że coś jest nie w porządku, matka Lugo zawiadomiła policję. Policjanci pojawili się jednak tylko po to, by poinstruować Castro o zakazie parkowania autobusu naprzeciwko swego domu. Nic więcej.
Podczas konferencji prasowej w ubiegły wtorek, burmistrz Frank Jackson oświadczył: „Nie mamy sygnałów, że ktokolwiek z sąsiadów, przechodniów, świadków czy ktokolwiek inny kiedykolwiek zadzwonił z jakąkolwiek informacją w tej sprawie”. Policja ani nie mówi jednak całej prawdy, ani nie wyjaśnia dlaczego, pomimo wezwania sąsiadów, nie weszła do domu, w którym zauważono krzyczącą kobietę z dzieckiem.
Uwolnienie kobiet, które nastąpiło w ubiegły poniedziałek wieczorem zostało przez rodzinę jednej z nich określone nie bez przesady jako „cud”. I jest nim niewątpliwie, zwłaszcza w kontekście tego, co opowiadają mieszkańcy okolicy. Jeden z nich, sąsiadujący z domem, gdzie przetrzymywywane były kobiety, wyznał, że Ariel Castro nie wywoływał niczyich podejrzeń. Sąsiedzi utrzymują, że w zachowującym się normalnie mężczyźnie trudno byłoby rozpoznać psychopatę.
Gina DeJesus zniknęła w drodze ze szkoły w roku 2004. Czternastolatka powinna była wrócić autobusem. „Dałam jej $1.25 na autobus, bo było zimno na dworze”, wyznała dziewięć lat temu matka porwanej, Nancy Ruiz. „Ale ona zwykła była wracać do domu na piechotę, a pieniądze wydawała na przekąski po zajęciach”. Gdy dziewczynka nie wróciła, rodzice poinformowali policję. Dwa dni później do poszukiwań przyłączyło się FBI. Załamana matka wraz z rodziną rozpoczęła rozwieszanie na słupach elektrycznych w okolicy zdjęcia, które pożółkły i zniknęły na długo wcześniej zanim ofiara się odnalazła. Setki policjantów prowadziło poszukiwania chodząc od drzwi do drzwi i sprawdzając setki wskazówek, które okazały się jednak fałszywe. Wróżki oferowały swą pomoc w poszukiwaniach, a Gina została przedstawiona w programie „America’s Most Wanted” wraz z 17-letnią wówczas Amandą Berry, która zniknęła bez śladu rok wcześniej, wracając z pracy w Burger King. Knight, która zniknęła w roku 2002 w wieku lat 20., pozostaje w szpitalu w dobrej kondycji, informują media. Jej matka, Barbara, ujawniła, że kiedy jej córka zniknęła, zgłosiła na policji o jej zaginięciu, ale nikt nie potraktował tego poważnie. Jeden z pracowników socjalnych wyraził nawet opinię, że zaginiona prawdopodobnie celowo zerwała kontakt z rodzicami.
Nikomu przez myśl nie przeszło, że nastolatki były przetrzymywane w na pozór normalnym domu na ulicy Seymour, zaledwie trzy mile od miejsca porwania. W dwa miesiące po zniknięciu Giny, kiedy osłabło zainteresowanie mediów, odjechały także wozy transmisyjne, które bezustannie parkowały przed domem jej rodziców. „Ja się nie poddam”, oświadczył ojciec Giny, Felix DeJesus. „Tak długo jak jej nie ma, będę czekał”, wyznał. Przyrzeczenia dotrzymał, chociaż zapłacił za nie pobytem w szpitalu, gdzie zgłosił się z objawami bólu w klatce piersiowej.
Uwolnienia swej córki nie doczekała matka Amandy Berry, Louwana Miller, która zmarła w roku 2006 wieku lat 43 w następstwie hospitalizacji z objawami zapalenia trzustki. Jej mąż, John Berry podejrzewa, że zmarła z powodu złamanego serca.
Dziwnym splotem okoliczności jednym z reporterów opisujących zaginięcie DeJesus, był syn porywacza, Ariela Castro, uważanego za głównego sprawcę przestępstwa. Ariel „Anthony” Castro Jr., obecnie lat 31, był wtedy studentem dziennikarstwa w Bowling Green State University, gdzie przeprowadził wywiad z matką porwanej, Ruiz, przygotowując się do opisu jej historii w lokalnej gazecie. Jej tytuł brzmiał: „Zniknięcie Giny DeJesus zmieniło okolicę”. „To nie do pojęcia”, syn podejrzanego sprawcy wyznał mediom w ubiegły poniedziałek po tym jak dowiedział się o zbrodni popełnionej przez ojca. „Jestem oszołomiony”, skonstatował.
Dwa lata po zaginięciu DeJesus nadzieja jej rodziców ożyła, kiedy FBI przeszukiwała dom lokalnego przestępcy seksualnego. Okazało się to jednak fałszywym tropem. Mijały kolejne lata, ale każdego roku, 2. Kwietnia, rodzice DeJesus organizowali wiec rocznicowy na skrzyżowaniu W. 105 St. i Lorain Ave, gdzie ich córkę widziano po raz ostatni. Byli tam w ubiegłym miesiącu modląc się. W spotkaniu uczestniczył również Ariel Castro. Przestępca w latach po zaginięciu DeJesus rozdawał ulotki z jej zdjęciem i grał na gitarze w zespole muzycznym podczas zbiórki środków na rzecz jej poszukiwań. Kiedy sąsiedzi zebrali się na wiec rocznicowy przy świecach, był tam też, pocieszając matkę zaginionej. Castro, jak wszyscy w zżytej społeczności portorykańskiej, wydawał się poruszony zniknięciem 14-latki i innej nastolatki, która zaginęła rok wcześniej.
Dzień po dniu od oswobodzenia kobiet poznajemy szczegóły ich uprowadzenia. Trzy ofiary, obecnie 27-letnia Amanda Berry, Michelle Knight, obecnie w wieku 32 lat i 23 –letnia DeJesus były w większości przetrzymywane na drugim piętrze domu Castro, w którym znaleziono liny, łańcuchy i kłódki. Kobiety były obezwładnione przez większość swego dziesięcioletniego porwania. Raz na jakiś czas wypuszczane były na podwórko z tyłu domu.
Syn porywacza, Anthony Castro poinformował, że podczas ostatniej wizyty w domu ojca, dwa tygodnie temu, nie został wpuszczony do środka. „Dom był zawsze zamknięty”, oświadczył. „Były tam miejsca, gdzie nie mogliśmy nigdy wchodzić. Były zamki w piwnicy. Zamki na poddaszu. Zamki w garażu”, wspomina.
Tydzień temu, Castro wyszedł z 6-letnią dziewczynką do okolicznego parku, gdzie się bawiła na trawie, informuje sąsiad Israel Lugo. Zapytany czyje to dziecko, odpowiedział, że to córka przyjaciółki. Niepokojący jest fakt, że z jedną z ofiar łączyły Castro związki rodzinne. Tito DeJesus, wuj Giny DeJesus, przez ostatnie 20 lat grał wraz z Castro w zespole muzycznym. Pamięta jak odwiedził go w domu, ale nie zauważył niczego niezwykłego. Juan Perez, który mieszka dwa domy od miejsca przetrzymywania, stwierdził, że Castro był zawsze szczęśliwy i pełen szacunku dla innych. „Pozyskał zaufanie dzieci i ich rodziców. Można to zrobić tylko wtedy gdy jest się miłym”, wyjaśnia bez składu. Castro do niedawna pracował jako kierowca autobusu, do czasu zwolnienia z powodów dyscyplinarnych. Został aresztowany w roku 1993 pod zarzutem przestępstwa przemocy w rodzinie, które zostało później wycofane.
Zupełnie inną twarz prezentował swym bliskim. Rodzina jego byłej żony, Grimildy Figueroa, określa go mianem agresywnego potwora, który „był miły na zewnątrz, ale za zamkniętymi drzwiami przemieniał się w zwierzę. Dwulicowy. Zrobił okropne rzeczy (Grimildzie) i traktował ją jak śmiecia”.
W roku 2005 Castro został oskarżony o przemoc przez byłą żonę, która obwiniła go o dwukrotne złamanie jej nosa, wyłamanie zęba, dwukrotne przesunięcie żeber i groźby morderstwa wobec niej i dzieci. Oskarżenie zostało wycofane, ale jego ślad pozostał. Z pewnością przydałby się policji przeszukującej okolicę, ale prawdopodobnie nikt nie podjął wysiłku sprawdzenia bazy danych. Policjant, wiadomo, też człowiek, i nie będzie ryzykował swego życia przekraczając absolutnie konieczne obowiązki służbowe przy próbie wejścia do domu bez nakazu przeszukania.
W miarę rozwoju śledztwa mnożą się wątpliwości na temat zakresu i skuteczności działań policji. Szef policji, Michael McGrath nie bez powodu wydaje oświadczenia o tym, że policja zrobiła absolutnie wszystko co mogła w celu odnalezienia kobiet w ciągu wielu lat ich przetrzymywania. Zaprzecza oskarżeniom sąsiadów jakoby policjanci byli wzywani do domu z powodu podejrzanych okoliczności. „Nie mamy śladu tych telefonów w ciągu ostatnich 10 lat”, stwierdza McGrath. Nieprawdopodobne wydaje się to, że trzy kobiety były przez dziesięć lat więzione z odległości trzech mil od swych domów.
Podczas konferencji prasowej dyrektor bezpieczeństwa publicznego w Cleveland, Martin Castro poinformował, że policja kontaktowała się z domem Castro co najmniej dwa razy, w roku 2000 i 2004, ale żadna z wizyt nie pozostawała w związku z telefonami sąsiadów. W marcu 2000 Castro wezwał policję by donieść o bójce na ulicy, a w roku 2004 policjanci złożyli mu wizytę po tym jak pozostawił dziecko w autobusie szkolnym. Policjantom nie udało się skontaktować z nikim w domu, więc nie wniesiono przeciwko Castro żadnych zarzutów.
Policja zignorowała także wezwanie sąsiadki, Niny Samoylicz, która wraz z siostrą i przyjacielem napotkali ponoć nagą kobietę na podwórku Castro i zawiadomili organy ścigania. Policja natomiast uznała to za żart. Inni mieszkańcy okolicy donoszą o ignorowaniu wezwań donoszących o przeraźliwych krzykach dochodzących z domu Castro.
Ale to nie biurokratyzm policyjnych działań i marazm lokalnej społeczności, w której sąsiad nie zna sąsiada, wydaje się być przyczyną tragedii. Nieprzypadkowo zbiegła się ona z inną, w której nowonarodzonym dzieciom, które przeżyły aborcję, lekarz przerywał rdzeń kręgowy w majestacie prawa, uśmiercając setki niechcianych niemowląt, nierzadko w siódmym miesiącu ciąży. Proces Kermita Gosnella nie jest bowiem żadnym wynaturzeniem, a kwintesencją naszej, pożal się Boże, kultury, w której dzieci wracające ze szkoły są obiektem ataków seksualnych. Ograniczenie wolności religijnej w ramach ustawy HSS, redefinicje małżeństwa w celu zadowolenia homoseksualistów, czy wszechogarniająca społeczeństwo seksualizacja z pewnością nie chroni ani niemowląt, ani dzieci, ani nastolatków przed nadużyciami czy po prostu wynaturzeniem. Obowiązująca powszechnie politycznie poprawna nowomowa nie pozwala nam nawet nazywać zboczenia po imieniu, bo obraża to seksualne mniejszości czy chroniących ich interesy polityków. W zupełnie naturalny sposób ta powszechna kpina z jakichkolwiek norm moralnych doprowadza do degrengolady małżeństwa, rodziny, macierzyństwa i religii. A gdy nie ma wartości moralnych, rodzą się potwory. Takie właśnie jak Ariel Castro.
Uprowadzenie trzech kobiet z Cleveland, pomimo pomyślnego zakończenia, wywołuje więcej pytań niż odpowiedzi. W jaki sposób trzy kobiety pozostały niezauważone przez dziesięć lat? A być może to organy ścigania ignorowały oczywiste oznaki przestępstwa?
Przypadek uprowadzenia z Ohio przypomina nam o tym, że to kto jest twoim sąsiadem nie jest bez znaczenia. Jeden z mieszkańców, Charles Ramsey, jest słusznie okrzyczany bohaterem w tej sytuacji. To on właśnie zauważywszy wołającą o pomoc Amandę Berry, pobiegł do miejsca jej przetrzymywania i kopnięciem w drzwi pomógł jej się wydostać. Trudno nie darzyć go sympatią. Powtarzał swą historię różnorodnym mediom z właściwą mu szczerością i prostolinijnością, dodając nawet takie szczegóły jak to, że pobiegł do ukrycia trzymając w ręku kanapkę z hamburgerem. Nie można jednak pozbyć się wrażenia, że był on w swej okolicy wyjątkiem. Czy nikt inny z osób mieszkających na ulicy Seymour w Cleveland nie nie wiedział albo przynajmniej nie podejrzewał przez te wszystkie lata, że w obitym dyktą domu dzieje się coś złego? Dlaczego dom, w którym kobiety były przetrzymywane nie był przedmiotem rewizji, pomimo kilkakrotnych zgłoszeń o nieprawidłowościach? Dlaczego nikt w ciągu dziesięciu lat nie wziął tych zgłoszeń pod uwagę? Nikt nie chce przyznać, że miejsce uprowadzenia należy do jednej z najuboższych części Cleveland, gdzie rzeczy zwykle zostawia się własnemu biegowi i pilnuje tylko własnych spraw.
Jedno jest pewne, bez względu na to gdzie mieszkasz, sprawdź, kim jest twój sąsiad.
Na podst. CNA, ABC, Chicago Tribune oprac. Ela Zaworski
'