----- Reklama -----

LECH WALESA

18 czerwca 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

„Dyrektorzy amerykańskich przedsiębiorstw zarobili w ubiegłym roku o 296 razy więcej niż ich pracownicy”, ujawnia opublikowany w ubiegły czwartek raport Economic Policy Institute. „Osiemdziesiąt pięć osób ma tyle samo pieniędzy, co trzy i pół miliarda innych”, informuje Al Jazeera. Podatnicy oddają lwią część swych czeków na rzecz uniwersytetów publicznych, które jako organizacje charytatywne są zwolnione od podatku, donosi Dean Baker. Na ironię zakrawa to, że aż 40 centów z każdego dolara, którego te niedochodowe instytucje edukacyjne otrzymują w formie donacji, płacą podatnicy. W podobnym duchu przemawia papież Franciszek, który w swym poniedziałkowym kazaniu denuncjuje grzech przekupności: „Biedny zawsze płaci cenę korupcji polityków, przedsiębiorców, ale także duchownych”, Od kazań po raporty ekonomiczne, coraz częściej dyskutuje się o globalizacji protestu.

Raport Economic Policy Institute ujawnia pogłębiającą się dysproporcję pomiędzy wzrostem wynagrodzeń pracowniczych a płacami dyrektorów. Zestawienie jest oparte o analizę zarobków dyrektorów wykonawczych 350 największych przedsiębiorstw publicznych w Stanach Zjednoczonych od roku 1978 do 2013. Dowodzi, że kompensacja dyrektorów wzrosła 937 razy w ostatnich trzydziestu latach, w porównaniu z zaledwie 10.2 procentowym wzrostem poborów pracowniczych.

Według raportu przeciętne wynagrodzenie CEO, obejmując premie w formie papierów wartościowych, wynosiło $15.2 milionów w roku 2013, o 2.8 procent więcej niż w roku 2012 i o 21.7 procent więcej niż w roku 2010. Ten wzrost ilustruje trend rozwijający się od roku 1978, w którym zarobki dyrektorów przekroczyły wszystkie inne wskaźniki ekonomiczne. Zdaniem Economic Policy Institute, 937 procentowe wynagrodzenie wzrosło ponad dwukrotnie więcej niż poziom wzrostu giełdy papierów wartościowych w tym samym okresie.

Rozziew pomiędzy zarobkami dyrektorów i zwykłego pracownika oznacza, że otrzymali oni przeciętnie $295 za każdy zarobiony dolar w roku 2013. Zarówno ten jak i liczne inne badania dowodzą powiększającej się przepaści pomiędzy biednymi i bogatymi w Stanach Zjednoczonych, gdzie ceny papierów wartościowych stale rosną osiągając poziomy sprzed recesji, nawet kiedy dziesiątki milionów borykają się ze związaniem końca z końcem.

Raport Economic Policy Institute wykazuje, że CEO nie tylko odbiegają pod względem wynagrodzeń od zwykłych pracowników, ale od innych wysoko opłacanych osób. Badanie informuje, że średnia płaca CEO był 4.75 razy większa w roku 2012 niż typowe zarobki innych znajdujących się w grupie 0.1 procent najwyżej zarabiających. Sugeruje to, że wynagrodzenie CEO było niepowiązane z czynnikami rozwoju rynku dyrygującymi większą częścią amerykańskich pracowników, nawet tych, którzy zarabiają milion rocznie.

Autorzy badania wyciągają wniosek, że stały wzrost wynagrodzenia CEO posiada dramatyczne konsekwencje dla nierówności w Stanach Zjednoczonych. Uważają oni, że ponieważ najwyżej opłacani CEO zwykle płacą swym pracownikom szczebla kierowniczego więcej jednocześnie utrzymując zapłatę pracowników na stagnacyjnym poziomie, wzrost w wynagrodzeniach CEO powoduje koncentrację bogactwa w rękach 1 procenta. I ponieważ najwyżej zarabiający zwykle inwestują w rynek papierów wartościowych, wzrost wynagrodzeń dyrektorów również koncentruje bogactwo w aktywach, które nigdy nie będą dostępne dla przeciętnego Amerykanina.

„Niekiedy myślano, że wzrost wynagrodzeń CEO jest kwestią symboliczną i nie posiada konsekwencji dla szerokich mas”, dywagują autorzy badania. „Jakkolwiek eskalowanie zarobków CEO i w ogólności, osób na kierowniczych stanowiskach, spowodowało rozwój 1 procent osób na samej górze”, komentują.

Al Jazeera zwraca uwagę na rozwój nowych oligarchii w rezultacie tego procesu i upadek demokracji nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Nierówności majątkowe urosły do niebotycznych rozmiarów, konstatują dziennikarze dyskusyjnego programu Al Jazeery, Empire. Statystyki dotyczące kumulacji bogactwa wydają się tworem szaleńca, podsumowują.

Jako przykład podają sporządzaną przez Forbes Magazine listę 400 najbogatszych ludzi świata. Jeszcze 10 lat temu ich łączny majątek szacowany był na trylion dolarów. Obecnie po załamaniu ekonomicznych ich zarobki wynoszą 2 tryliony dolarów. Najbogatsi podwoili swoje zasoby. A jak tobie poszło?, zapytują ironicznie przeciętnego czytelnika. „Czy pieniądze przypadły im, ponieważ magiczny rynek uświadomił sobie ich niezwykłe talenty? Czy z racji władzy? Manipulowania prawem, przekupowania polityków, a nawet przejmowania rządów. Czy władza pieniądza w Stanach Zjednoczonych urosła tak bardzo, że demokracja jest tylko szaradą? Ogromną, szaloną, niezwykle kosztowną, odgrywanym i głupim widowiskiem dla mas?”, zapytują dziennikarze Al Jazeery. I konstatują:, „Podczas gdy rzeczywiste decyzje pochodzą od grupy najbogatszych, to w większym stopniu od niewyobrażalnie zamożnych oligarchów. Takie pieniądze muszą oznaczać władzę.”

A stąd tylko o krok od korupcji, zauważył papież w poniedziałkowym kazaniu przyznając, że wiele osób stojących u władzy, popada w grzech przekupności, czy to materialnej, politycznej czy duchowej. Korupcja zagraża bezpieczeństwu, zauważa papież. Najpierw dobrobyt, pieniądze, potem władza, próżność, pycha, a stąd wszystko, nawet morderstwo, wymienia Franciszek kolejne stopnia skorumpowania.

Papież przywołał biblijną historię Nabota, który został ukamieniowany po tym jak odmówił sprzedaży swej odziedziczonej po przodkach winnicy królowi Achabowi, stając się ofiarą intrygi. Oto małżonka króla, Izebel, w imieniu męża rozesłała listy do dostojników miasta, w których podstawiając dwóch fałszywych świadków oskarżyła Nabota o obrazę boga i króla. Został on uznany winnym i ukamieniowany, po czym Achab zagrabił jego winnicę. Biblijna przypowieść posłużyła papieżowi za przykład korupcji, a Nabot za wyobrażenie męczennika wobec uciemiężającej władzy. Franciszek konkludował podkreślając wartość świadectwa Nabota, który „nie chciał sprzedać swego dziedzictwa ojców, swych przodków, swych wartości”, co jest tym bardziej znaczące, że „gdy mamy do czynienia z korupcją”, nawet ubodzy ryzykują utratę „swych wartości, ponieważ zostają narzucone zwyczaje i prawa sprzeczne z przekazanymi przez przodków”.

Korupcja jest codzienną pokusą dla osób posiadających władzę, które czują się jak bogowie, oświadcza papież, przywołując opisywane często przez prasę przypadki polityków, którzy magicznie się wzbogaciwszy, są pociągani do odpowiedzialności prawnej, albo szefów przedsiębiorstw, którzy wzbogacili się jakimś cudem, to znaczy wykorzystując swych pracowników.

Cenę korupcji ponoszą ubodzy materialnie i duchowo, konstatuje Franciszek. Przekłada się ona na „szpitale, które nie mają leków, chorych, którzy nie otrzymują leczenia, dzieci, które są pozbawione edukacji. Za korupcję prałatów płacą dzieci, które nie wiedzą jak się przeżegnać, które nie znają katechizmu, które są pozbawione opieki; chorzy, których nikt nie odwiedza, więźniowie, którym nie poświęca się uwagi duchowej, wylicza papież koszty korupcji polityków, biznesmenów i kleru.

Nie są od niej wolne nawet organizacje charytatywne, powołane do życia ponoć w celach dobroczynnych. Zamiast tego, bogacą bogatych, jak wyjaśnia Dean Baker w opublikowanym w Al Jazeera America eseju pod wymownym tytułem „Organizacje niedochodowe bogacą bogatych”.

„Organizacje charytatywne postrzegamy zwykle jako instytucje, które przekazują pieniądze najbardziej potrzebującym na dole od tych na szczycie. W dynamicznej gospodarce 21 wieku przelewają one często pieniądze w odwrotnym kierunku, podczas gdy my wszyscy wspieramy dochody bardzo bogatych”, konkluduje autor powołując się na kilka przykładów.

Jednym z nich jest John Sexton, prezydent Uniwersytetu Nowojorskiego, instytucji zwolnionej od podatku. Uniwersytet stał się ostatnio przedmiotem zainteresowania prasy z powodu informacji o tym, że pracownicy budujący kampus Abu Dhabi są często bici, a ich zarobki kradzione. Kampus jest częścią ambitnego planu rozbudowy stworzonego przez Sextona, który ponoć zarabia $1.5 miliona rocznie i zgarnie $2.5 miliona, jeśli utrzyma pozycje do roku 2015.

Uniwersytet Chicagowski jest inną szkołą, której prezydent, Robert Zimmer, wydaje się radzić bardzo dobrze pod względem finansowym. Jego wynagrodzenie wynosiło w 2013 roku $1.9 milionów, a rok wcześniej osiągnęło $3.4 milionów. Zarobki Zimmera należą do najwyższych pomimo tego, że szkoła ujawnia deficyt operacyjny i ryzykuje obniżenie zdolności kredytowej.

Badanie przeprowadzone przez Policy Studies informuje, że poziom studenckiego zadłużenia i nisko opłacanej kadry wzrósł gwałtowniej w uniwersytetach, których prezydenci sytuują się na liście 25 najwyżej wynagradzanych. A przynajmniej sugeruje, że wysokie zarobki prezydentów uniwersytetów nie mają związku z oceną dotyczącą zdolności odciążenia studentów i adiunktów od ich zadłużenia.

Dean Baker sugeruje, że dużo więcej można by powiedzieć o wysoce opłacanych dyrektorach uniwersytetów i innych organizacji charytatywnych, którzy wydają się nie zasługiwać na ich utrzymywanie za tak wysoką cenę. Niewątpliwie ilustruje to błędne decyzje rady dyrektorów w kwestii określania wynagrodzeń zespołów zarządzających. Ważniejsze jednak jest to, że wynagrodzenie tych milionerów pochodzi bezpośrednio z kieszeni nas wszystkich w ten sam sposób jak talony żywnościowe czy zasiłki inwalidzkie.

Tymczasem te instytucje korzystają z ulg podatkowych jako organizacje pożytku publicznego. Ich zamożni ofiarodawcy mogą odliczyć kontrybucje na rzecz Uniwersytetu Nowojorskiego czy Uniwersytetu Chicagowskiego ze swego podlegającego opodatkowaniu dochodu. Ponieważ większość kontrybucji tych uniwersytetów pochodzi od osób na samym szczycie grup podatkowych, podatnicy płacą 40 centów z każdego dolara, jakie te instytucje otrzymują. Co oznacza, że płacimy ogromną część czeków zarobkowych na rzecz Sextona, Zimmera i reszty gangu, podsumowuje Baker.

Oczywiście to porównanie nie jest całkowicie sprawiedliwe, przyznaje autor. Uniwersytety otrzymują większość swych pieniędzy z czesnego i innych źródeł, więc nieprawdą jest, że wszyscy prezydenci otrzymują swe wynagrodzenie z odliczanych od podatku kontrybucji. Z drugiej strony, zauważa Baker, wiele organizacji charytatywnych i fundacji niemal całkowicie polega na takich datkach lub pochodzi z zapisów, które były stworzone z darów. W tych przypadkach rozsądnie byłoby założyć, że średnio 40% wynagrodzeń dla prezydentów i innych członków kadry kierowniczej pochodzi od podatników.

Większość podatników chciałaby wiedzieć czy subsydiują zarobki najwyżej opłacanych osób w kraju. Niestety ten fakt jest rzadko wspominany w wiadomościach. Częściej widzimy informacje na temat podatniczych subsydiów talonów żywieniowych czy zasiłków inwalidzkich.

Rzecz jasna, uniwersytety mają pełne prawo płacić swym prezydentom cokolwiek tylko chcą. Niekoniecznie jednak świadczy to o ich pożytku publicznym, sugeruje Baker. Gdyby te organizacje zorganizowały się jako dochodowe, byłyby zmuszone do znalezienia sposobu na pozyskanie akcjonariuszy, a nie podatników.

Na podst. Al Jazeera America, Economic Policy Institute, L’Osservatore Romano,
oprac. Ela Zaworski



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor