11 września 2016

Udostępnij znajomym:

Wraz z nadchodzącym końcem lata zaczynamy żałować pewnych rzeczy. Długich, ciepłych wieczorów. Wczesnych wschodów słońca. Weekendowych wypadów na łono natury. Ogródków piwnych. Trzech koszulek i dwóch par spodni służących jako podstawa do okrycia ciała przez całe lato.

Jednocześnie zaczynamy cieszyć się z tego, co nadchodzi. Któregoś dnia na przykład spoglądałem na drzewa i krzewy okalające niewielką działkę za domem i doszedłem do wniosku, iż już za chwilę nie będę musiał przycinać gałęzi, kosić trawy, nawozić ziemi, walczyć ze szkodnikami, etc. Jeszcze chwila i cały świat otuli się mrozem i śniegiem i będzie spokój aż do kwietnia. Owszem, trzeba będzie odśnieżać, ubierać się w grube kurtki, większość czasu spędzać w mroku, ale przecież to sama przyjemność. Poza tym nie będzie plaży, na którą latem wypada od czasu do czasu pójść.

Plaża. Hmmm. Kto nie lubi złocistego piasku, niebieskiej wody, słoneczka i relaksu nad brzegiem jeziora. No kto? Ja, na przykład. Pójście na plażę to wyzwanie, to przygoda, niekoniecznie z happy endem. Wbrew pozorom jestem pozytywnie nastawionym do świata człowiekiem. Z pewnymi wyjątkami. Jednym z nich jest spędzanie czasu w miejscach niestworzonych dla mnie. Jest ich kilka, choćby festiwal muzyki sakralnej. Brałem kiedyś w czymś takim udział i muszę przyznać, że miałem problem z oczami. Serio. Zamykały się.

Plaża też nie jest miejscem dla mnie, choć z całkowicie innych powodów. Tu problemy zaczynają się wcześnie. Po dojeździe na miejsce, zaparkowaniu samochodu, okazuje się nagle, iż do piasku jest jeszcze pół mili. Czasami więcej. Następuje wyładowanie sprzętu i prowiantu, załadowanie go na plecy i trudny marsz. Po dotarciu na miejsce zwykle zauważamy, że piasek wcale nie jest złoty, a woda jakaś szara. Do tego wszędzie świeci słońce!

Nigdy nie poddałem się genetycznym badaniom, więc nie jestem pewien, ale moi przodkowie chyba nie pochodzą z okolic zwrotnika. Wskazuje na to choćby karnacja i pigment skóry. Jestem stworzony bardziej do przesiadywania w mrocznych wnętrzach barów, ewentualnie leśnych chat. Moim żywiołem jest głęboki cień i szmer strumyka. Na pewno nie jest nim rozgrzana do czerwoności piaskowa pustynia, wrzask mew i pokrzykiwania plażowiczów. Nie pomaga nawet filtr ochronny o mocy 1000 SPF. Jeśli nie usmażę się na zewnątrz, to zagotuję od wewnątrz.

Na rozłożonych co kilka stóp ręcznikach i kocykach przesiaduje zwykle tłum ludzi. Przesiaduje, bo w tej pozycji o wiele łatwiej jest korzystać ze smartfonu. Co chwilę ktoś podnosi dłoń z tym urządzeniem, pstryka ogólną fotkę i powraca do wrzucania jej na facebook. Albo głupio uśmiecha się do obiektywu, by chwilę potem znów to wrzucić w sieć. Oczywiście wrzucaniu zdjęcia na stronę nie towarzyszy już uśmiech, bo z czego tu się cieszyć. Jest gorąco, niezbyt pięknie, kupa średnio urodziwych ludzi i zwykle kąpać się nie można.

Woda jest niebezpieczna. Zwykle występują w niej bakterie wielkości dorodnych szczupaków, z równie pokaźnymi zębami. Podobno to nasza wina, bo wyprowadzamy pieski na plażę, pozwalamy dzieciom biegać bez majtek i nie strzelamy do mew. Poza tym zwykle wieje zbyt silny wiatr, by kąpiel była bezpieczna. Ukołysani szumem ratownicy ucinają sobie drzemkę pod parasolem, więc gdy nagle zrobi się spokojnie nie można na nich liczyć.

Do tego woda zwykle jest zimna. Może z wyjątkiem jakiejś karaibskiej plaży, gdzie jej temperatura zaczyna być znośna dla ciepłolubnych mieszkańców północy. Ale tam z kolei mamy parzące meduzy, rekiny, ostre krawędzie kamieni i silne odpływy. No i najważniejsze, woda w oceanach jest słona. Nie ma nic gorszego, niż przypadkowy łyk takiej wody. W ramach przygotowań do wakacji w ciepłych krajach powinniśmy przez tydzień popijać soloną, nieprzegotowaną wodę z kranu. I tak nie będziemy przygotowani do tego co nastąpi. Dlatego tak popularne w tamtych rejonach świata są baseny. Ciepła, słodka, niebieska, chlorowana woda. Najlepiej z bezpośrednim dostępem do baru. Rewelacja.

Siedzimy więc na tej piaszczystej pustyni, smażymy na słońcu skórę stanowiącą niezłą pożywkę dla nowotworów, od czasu do czasu sięgając po jakiś krem. Jego nakładanie przypomina zresztą pocieranie papierem ściernym. Piasek jest wszędzie. Wszędzie. Gdy w ubiegłym roku straciłem na plaży kolejny aparat fotograficzny, zrezygnowałem z robienia zdjęć w tych miejscach. Może i lepiej, bo i tak nie nadawały się one do publicznej prezentacji. Wzorem innych zacząłem pakować telefon w foliowy worek z zamkiem, tzw. zip lock, ale to nie miało większego sensu. Folia nie pozwalała na zabawy ekranem, a wyciągając go na zewnątrz oblepionymi piaskiem paluchami skracaliśmy żywot urządzenia. Nie mając telefonu, nie mamy co robić na plaży. Jest za gorąco na bieganie, kapać się nie można. Co robić?!

W milczeniu odczekać przepisowe dwie godziny, spakować się i udać do samochodu. Pierwszą rzeczą jest włączenie chłodzenia i głęboki oddech. Już w domu opatrujemy wszelkie rany i poparzenia. W pierwszej kolejności u dzieci, później u dorosłych. Obiecujemy sobie nigdy więcej nie popełnić tego błędu. Oczywiście do następnej okazji, która może trafić się jeszcze tego lata. W końcu jak można odmówić wyjścia na plażę? No jak?

Miłego weekend.

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor