01 lipca 2017

Udostępnij znajomym:

„…świat przypomina bączka,
który musi się kręcić, żeby nie upaść.”

Czasy, gdy rodziliśmy się I umieraliśmy mniej więcej w tym samym miejscu na ziemi, gdy wyuczony zawód wykonywaliśmy mniej więcej przez całe życie, praktycznie dla jednego pracodawcy, gdy znaliśmy wszystkich i wszystko w najbliższej okolicy, bo do niej ograniczało się nasze poruszanie po świecie – dawno, i raczej bezpowrotnie minęły.

To poczucie „oswojenia” dawało ludziom ersatz bezpieczeństwa i mentalnej stabilizacji. Nic jednak nie jest w dziejach człowieka stałe (może poza brakiem umiejętności uczenia się na błędach, tutaj wykazujemy nadzwyczajną konsekwencję) i niejako samo z siebie musi ulegać zmianom. Oświecenie ze swoją wiarą w naukowy postęp rozpaliło bezprzytomnie przekonanie, że musimy się nieustannie doskonalić, rozwijać, ulepszać, powiększać, dążyć do perfekcji, bogacić, kształcić i zmieniać. To przekonanie, a w zasadzie imperatyw kulturowy, który stał się powszechny w kulturze europejskiej, nabrał jeszcze większego tempa w okresie rewolucji technicznej, napędzonej nowymi wynalazkami i zwycięstwem kapitalizmu, dla którego kategoria zysku za wszelką cenę zawsze była i jest nadrzędna. W gruncie rzeczy pozostajemy w tym paradygmacie do dzisiaj, jakkolwiek mamy głębokie i coraz mocniejsze przeczucie, że coś w tym wszystkim zaczyna się sypać i nie działa tak, jakbyśmy tego oczekiwali.

Przede wszystkim (nawet jeśli pozorne, to jednak jakieś) poczucie przewidywalności naszego losu (zawodowego i prywatnego) zastąpiło doznanie nieustannego strachu, który generuje dojmujące i obezwładniające doświadczenie lęku.

Obawiamy się wyrzucenia z pracy, braku środków na spłatę kredytów, utraty domu, chorób które mogą nas doświadczyć, opinii sąsiadów, którzy będą kpili z naszej życiowej nieudolności, odrzucenia towarzyskiego, zamachów terrorystycznych, nałogów i uzależnień od narkotyków, seksu, alkoholu, papierosów, obżerania się i nie wiadomo czego jeszcze – lista „strachów” wydaje się nieskończona. Boimy się nawet żywności genetycznie modyfikowanej, komarów roznoszących choroby, burz, wiatrów i sztormów, zalania naszych piwnic, a nawet upałów, raka skóry, i wszystkich innych raków, zanieczyszczonej wody i pokarmów oraz rakotwórczego promieniowania telefonów komórkowych. Czy jest jakaś sfera życia, która nie stawia nas w sytuacji lęku? Obawiam się, że trudno taką by nam znaleźć.

Nie jest to wbrew pozorom sytuacja nowa i wyjątkowa tylko dla naszej epoki. Pozory stabilności, jakich dopatrujemy się w epokach przed oświeceniowych to tylko ersatze, a nie rzeczywiste kategorie budujące poczucie bezpieczeństwa ludzi (bo wtedy jeszcze nie obywateli). Jak pisze Zygmunt Bauman w inspirującej książce „Płynny lęk”:

„Doświadczenie życia w szesnastowiecznej Europie – czasie i przestrzeni, w której miała się narodzić nasza nowoczesna epoka – lakonicznie i celnie podsumował Lucien Febvre w zaledwie czterech słowach Peur toujours, peur parttout („zawsze i wszędzie strach”). Febvre skojarzył tę wszechobecność strachu z ciemnością, która zaczynała się tuż za drzwiami i spowijała świat znajdujący się za płotem; w ciemności wszystko może się zdarzyć, lecz nie sposób powiedzieć co. Ciemność nie jest przyczyną niebezpieczeństwa, ale naturalnym siedliskiem niepewności – a więc lęku.

Nowoczesność miała być wielkim skokiem naprzód; byle dalej od tego strachu, w świat wolny od ślepego i nieprzeniknionego losu – owej wylęgarni lęków”. (s.6/7)

Zamiast końca bania się, doświadczamy lęków zwielokrotnionych i potężnych w swej wieloaspektowości. Żyjemy współcześnie w ciągłym przerażeniu i nieustannej obawie o wszystko i wszystkich. Dlaczego?

Prawdopodobnie dobiliśmy do kolejnego muru w rozwoju ludzkości. Nie wiemy jeszcze, jak jest wysoki i jaka jest jego struktura, nie wiemy przede wszystkim, co kryje się po jego drugiej stronie, ale raczej jasne jest dla wszystkich, że dalej nie da się już poruszać do przodu bez podjęcia jakiś radykalnych działań. Można mur zburzyć, można zrobić w nim dziurę lub wyrwę, można go próbować ominąć, przeskoczyć, podkopać się pod nim – cokolwiek, ale coś trzeba zrobić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nikt nie wie, co takiego.

Jak piszą autorzy fascynującej „Filozofii – najpiękniejszej przygody” Luc Ferry i Claude Capelier:

„W świecie ogarniętym kryzysem, który z właściwą globalizacji logiką totalnej konkurencji wydaje się pędzić na oślep tak, że nikt, ani szefowie wielkich mocarstw, ani prezesi międzynarodowych koncernów, nie jest w stanie uchwycić jego kursu, filozofia z pewnością budzi rosnące zainteresowanie, a być może również nadzieję na odnalezienie jakiś punktów odniesienia i sensu naszego istnienia.

Pragnienie, żeby wyrwać się z sytuacji, w której czujemy się, że zostaliśmy wydziedziczeni z własnego przeznaczenia, jest tym bardziej silne, że tradycyjne ideały, wielkie teksty (duchowe, patriotyczne czy rewolucyjne), które inspirowały nas w kierowaniu naszym życiem i sublimowaniu go, skonfrontowane z rzeczywistością, na którą nie mają już żadnego wpływu, w dużej mierze straciły moc przekopywania”. (z przedmowy)

Autorzy wskazują dwa niezwykle ważne momenty w dziejach człowieka, które drastycznie zmieniły intensywność i jakość doświadczenia człowieczych smutków i radości, a także postrzeganie konieczności śmierci:
1. narodziny kapitalizmu i powstanie klasy robotników opłacanych za wykonaną pracę
2. zanik aranżowania małżeństw (z rozsądku i dla majątku), na rzecz małżeństw zawieranych z miłości

Autorzy właśnie w tych dwóch momentach rozwoju cywilizacji europejskiej dopatrują się fundamentalnego znaczenia dla nowego paradygmatu naszego istnienia. Już nie „oko i szkiełko”, ale miłość będzie decydowała o przyszłości ludzkości. Wielkie słowa i w końcu coś pozytywnego w myśleniu o przyszłości!!! Przyjrzyjmy się jednakowoż szczegółom.

Kobieta (nie mężczyzna, bo ten miał zawsze lepiej) zatrudniona w fabryce wschodzącego kapitalizmu dostawała za swą prace zapłatę. Dzięki temu mogła doświadczyć, nawet jeśli minimalnej, to jednak jakiejś, niezależności. Jej sytuacja zatem zmieniała się diametralnie. Z wyrobnej chłopki pańszczyźnianej, która musiała pracować tak samo ciężko jak w fabryce, tyle że kompletnie za darmo i bez jakichkolwiek praw, stała się kimś, kto mógł podejmować w swej sprawie decyzje i nawet jeśli były one bardzo ograniczone, to jednak dawały jej prawo wyboru, a to jest podstawa do odczuwania wolności. Co ciekawe, to nigdy by się nie stało samo przez się. Musiała nastąpić zmiana systemowa wymuszona przez układ gospodarczy oparty na nowych wynalazkach i generowaniu zysku, który teraz doprowadza nas w kolejny jakościowy przeskok, w nową epokę kultury cyfrowej, pozbawionej robotników w tradycyjnym znaczeniu, których zastępują roboty, zagrażające tradycyjnemu rynkowi pracy.

Kontynuacja za tydzień.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor