23 marca 2017

Udostępnij znajomym:

O wiele ciekawsze
- i niebudujące społecznych podziałów –
jest pytanie, dlaczego coś lubimy, a czegoś nie?

(M. Jędrasik)

Czytając najnowsze wydania zbiorów opowiadań, próbowałem znaleźć jakąś w miarę wspólną i spójną płaszczyznę interpretacyjną dla bardzo różnych sposobów prezentowania świata przedstawionego, z jakimi mamy do czynienia w takich tekstach, jak Nico Pizzolattiego „W drodze nad Morze Żółte”, Georga Saundersa „10 grudnia”, Rose Tremain „Lato zimą” czy Tommaso Landolfiego „Morze karaluchów”. Przedziwnym zbiegiem okoliczności natknąłem się na dwie książki, które fenomenalne wpisują się w przeszukiwanie owych „short stories” w poszukiwaniu sensu, nadając im w miarę jednolitą linię interpretacyjną.

Przypomnijmy zatem, po raz kolejny, fragmenty obu tekstów. Pierwszy pochodzi z rozważań Abrahama J. Heschela zatytułowanych „Kim jest człowiek”:

„Zajmujemy się problemem człowieka, gdyż jest on bytem nękanym przez sprzeczności i dylematy, ponieważ nie stanowi jedynie części swojego środowiska. Dobry koń, właściwie pielęgnowany, żyje jako integralną część swego siedliska I nie obarczają go problemy. Człowiek natomiast stanowi wyraźnie problem sam w sobie i w każdych okolicznościach. Być ludzkim to być problemem, co wyraża się w udrękach, w psychicznym cierpieniu człowieka. Każda istota ludzka posiada przynajmniej mgliste pojęcie, wyobrażenie czy marzenie o tym, czym człowieczeństwa powinno być, jak powinna działać natura ludzka. Problem człowieka bierze się z konfliktu czy też ze sprzeczności pomiędzy egzystencją a oczekiwaniem, pomiędzy tym, czym człowiek jest, a tym, czego oczekuje się od niego. Cierpiąc, człowiek staje się dla siebie problemem. To, co przez dłuższy czas próbował ignorować, nagle wybucha bolesną świadomością. (s.24/25)

Drugi fragment pochodzi z najnowszej powieści Michela Houellebecq’a „Interwencje 2:

„Śmierć Boga w świecie zachodnim stanowiła preludium do niezwykłego serialu metafizycznego, który ciągnie się po dziś dzień. Dowolny historyk mentalności byłby w stanie szczegółowo odtworzyć poszczególne etapy; powiedzmy w skrócie, że chrześcijaństwo zdołało dokonać mistrzowskiego posunięcia w postaci połączenia żarliwej wiary w jednostkę - w stosunku do listów świętego Pawła cała kultura antyczna wygląda dzisiaj na dziwnie ucywilizowaną i ponurą – z obietnicą wiecznego udziału w Bycie absolutnym. Gdy ów sen się rozpłynął, podjęto różnorodne próby, aby jednostce obiecać minimum istnienia: by pogodzić sen o istnieniu, który każda jednostka nosi w sobie, z o obsesyjnie wszechobecną myślą o przyszłości. Do dzisiaj wszystkie te próby zakończyły się porażką, a nieszczęście nadal się rozprzestrzenia. Ostatnią z tych prób jest reklama. Chociaż zmierza do wzbudzania, prowokowania, do stawania się pożądaniem, jej metody są w sumie dość bliskie tym, które cechowały dawną moralność. Wprowadza ona bowiem jakieś straszliwe i surowe SUPEREGO, znacznie bardziej bezlitosne niż jakikolwiek dotychczasowy imperatyw, które wpija się w skórę jednostki i bez przerwy jej powtarza: Musisz pożądać. Musisz być godny pożądania. Musisz uczestniczyć w rywalizacji, w walce. W życiu świata. Jeśli się zatrzymasz, przestaniesz istnieć. Jeśli zostaniesz z tyłu, będziesz martwy. Negując jakiekolwiek pojęcie wieczności, samą siebie określając jako proces nieustannego odnawiania, reklama zmierza do unicestwienia jednostki, aby ją przekształcić w posłuszną zjawę przyszłości. Ten naskórkowy, powierzchowny udział w życiu świata ma zająć miejsce pragnienia, by istnieć. (za: Magazyn Książki, nr3, 2016, s.30)

Zarówno Heschel jak i Houellebecq zakreślają linię horyzontu postrzegania człowieka w dość niezwykły sposób. U pierwszego /problem/ stanowi o istocie człowieka i to on /problem/ stanowi o jego człowieczeństwie. Houellebecq z kolei przeciąga nasze istnienia w rejony do tej pory niebywałe, a przecież konieczne do eksplorowania. Są to światy człowieka bez Boga, ale pełne wszechmocnej reklamy, która jest wprawdzie tylko ersatzem wieczności, ale jakże podniecającym!

George Saunders kapitalnie daje się czytać właśnie w kontekście tych dwu cytatów. Jeśli przypomnimy sobie pierwsze opowiadanie ze zbioru „10 grudnia” zatytułowane „Zwycięska runda”, to trudno oprzeć się wrażeniu, że /problem/ i /istnienie naskórkowe/ stanowią istotę przytoczonej opowieści, dosyć niezwykłej, jeśli przyjrzeć się jej z bliska. Kilka banalnych, małomiasteczkowych, prowincjonalnych postaci mówi i myśli w tym samym czasie o sobie nawzajem, a wszystko prowadzi do finalnego wydarzenia, jakim jest śmierć jednej z nich. Wszyscy się znają i wszyscy o sobie maja jakąś opinię, wszyscy też nawzajem się oceniają. To jednakowoż nie byłoby samo w sobie niczym ciekawym, gdyby nie perwersyjne i toksyczne dodatki w postaci relacji rodziców do syna, sceny gwałtu czy sytuacji morderstwa. Saunders fenomenalnie wciąga czytelnika w świadomościowe gry bohaterów opowiadania. Narracyjne mistrzostwo autora powoduje, że postaci kreują świat nieautentycznych, sztucznych relacji opartych na „wyobrażeniach” o tym jak coś/ktoś powinien wyglądać czy jak postępować:

„Problem człowieka bierze się z konfliktu czy też ze sprzeczności pomiędzy egzystencją a oczekiwaniem, pomiędzy tym, czym człowiek jest, a tym, czego oczekuje się od niego”.

Główny bohater (Kyle Boot) jest kompletnie ubezwłasnowolniony przez oczekiwania toksycznych rodziców, którzy miłość rozumieją jako postępowanie zgodne z kanonem nakazów i zakazów. Jesteś dobrym synem, jeśli wypełniasz polecenia. Jesteś złym synem, jeśli ich nie wypełniasz. To prowadzi do kulminacyjnego mementu, w którym Kyle musi podjąć skrajnie trudną decyzję – ratować Alison przed gwałcicielem (co wiąże się ze złamaniem rodzicielskich regulacji), czy też nie? Być posłusznym synem (zuchem, jak nazywa go ojciec), czy raczej pomóc Alison i uratować jej życie, co przecież wiąże się, jeśli nie z zabiciem, to ze zranieniem, napastnika.

„Tak trzymać, Zuchu. Bardzośmy kontenci, Ukochany Jedynaku. Świetna robota, Zuchu. Kurdebalans. To się naprawdę działo. Szła potulnie, tak zdyscyplinowana, jak się po niej spodziewał. Myślał o niej od chrzcin tego, jak mu tam. Syna Siergieja. W rosyjskim kościele. Stała u siebie na podwórku, a jej tata czy ktoś taki ją fotografował. A on wtedy: Siemasz, Betty.

A Kenny na to: Trochę za młoda, brachu.

Na co on: Może dla ciebie, dziadku.” (s.29/30)

Kontynuacja w przyszłym tygodniu.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor