----- Reklama -----

LECH WALESA

06 maja 2025

Udostępnij znajomym:

Zbliżająca się 80. rocznica zakończenia II wojny światowej zachęca do refleksji nad tym najtragiczniejszym konfliktem w dziejach ludzkości. Rzeczpospolitej Polskiej lata 1939-1945 przyniosły ogromne straty – na poziomie państwowym, ludzkim, gospodarczym i kulturalnym. Konkluzja ta zachęca do postawienia pytania: czy Polska może sama siebie uznawać za zwycięzcę tej wojny?

Wydarzeniem-symbolem polskiego losu w chwili zakończenia wojny, jest Parada Zwycięstwa w Londynie w dniu 8 czerwca 1946 r. Wzięli w niej udział przedstawiciele wszystkich państw walczących – nie tylko przedstawiciele głównych sił koalicji antyhitlerowskiej czy brytyjskich dominiów na czele z Kanadą, Australią, Nową Zelandią i Afryką Południową, ale także reprezentanci państw, które włożyły raczej symboliczny wkład w pokonanie Hitlera i Japończyków, jak na przykład kraje Ameryki Łacińskiej czy narody zamieszkujące terytoria na Pacyfiku. Na wielkim wydarzeniu w centrum Londynu nie było jednak Polaków. Problem wynikał ze skomplikowanej sytuacji polskiego rządu, a właściwie rządów – zdominowanego przez komunistów w Warszawie, realnego i jednocześnie nielegalnego, oraz emigracyjnego w Londynie, który co prawda wywodził się z legalnych władz przedwojennego państwa, ale niczym realnym w Polsce nie rządził. Brytyjczycy, od połowy 1945 r. utrzymujący stosunki dyplomatyczne z rządem warszawskim, próbowali zaprosić do udziału w paradzie reprezentacje zarówno wojska na wschodzie, jak i na zachodzie. Ostatecznie jednak Warszawa pod pretekstem odmówiła wystawienia delegacji na londyńskie wydarzenie. Z powodu braku czasu zaproszono więc jedynie znajdujących się w Wielkiej Brytanii lotników polskich, którym pamiętano heroiczną postawę w obronie angielskiego nieba w 1940 r. Ostatecznie jednak polscy żołnierze odmówili takiego „zastępczego” pojawienia się na paradzie, w efekcie czego wśród reprezentantów dziesiątek nacji zabrakło Polaków, walczących z Hitlerem najdłużej, bo od 1 września 1939 r.

Przykład ten jak w soczewce pokazuje tragedię Polski w chwili zakończenia II wojny światowej. Zamiast legalnej władzy, jaką był Rząd RP na uchodźstwie (i jego przedstawicielstwa krajowe, czyli Delegatura Rządu na Kraj), w Warszawie rządzili komuniści, podporządkowani Stalinowi i tylko dzięki wsparciu Sowietów zdolni utrzymać się u władzy. Znaczna część polskich żołnierzy, przelewających krew w walce z Niemcami o niepodległość, przeżywała tragedię. Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, walczące na lądach, morzach i przestworzach Afryki, Włoch i Europy Zachodniej, nie mogły wrócić do kraju jako zwarte oddziały, z własnymi sztandarami i dowódcami, tylko jako repatrianci do kraju, którym rządzili nieufni wobec nich komuniści. Żołnierze armii podziemnej z AK od jesieni 1944 r. jako „zaplute karły reakcji” byli prześladowani przez aparat bezpieczeństwa, mordowani, więzieni i wywożeni w głąb ZSRR. Co więcej – Polska straciła na rzecz ZSRR tereny na wschodzie, które od wieków były związane z naszą państwowością, zamieszkiwane przez znaczny odsetek Polaków i związane z narodową kulturą, na czele z Lwowem i Wilnem. Ludność polska z Galicji Wschodniej, Wileńszczyzny, Wołynia czy Polesia była przesiedlana na zachód i tym samym wyrywana ze swoich korzeni.

Nie o taki koniec wojny Polacy walczyli przez prawie sześć lat z Niemcami. Dodając do tego śmierć kilku milionów obywateli, ogromne straty gospodarcze, spalone miasta i wsie, zniszczone zabytki i skarby kultury, w końcu traumę tych, którzy przeżyli można postawić pytanie, czy ten tak zwany Dzień Zwycięstwa – 8 maja 1945 r. – był dla Polski czymś rzeczywistym, czy propagandą i radością innych, mniej pokrzywdzonych przez wojnę, politykę i interesy mocarstw.

Mimo wszystkich tych argumentów polski udział w II wojnie światowej uznać należy za zwycięski – chociaż zwycięstwo to miało strasznie gorzki smak. Co było alternatywą, która czekałaby Polaków w wypadku zwycięstwa III Rzeszy? Hitler prowadził rasistowską i ludobójczą politykę, której celem było stworzenie nowego ładu w Europie i zapewnienie Niemcom przestrzeni życiowej na wschodzie. Po usunięciu Żydów następni w kolejce do likwidacji lub istotnego ograniczenia liczebnego byli Słowianie. Niemiecki nacjonalizm od XIX wieku był antypolski i nie wydaje się, by nagle w sytuacji totalnego zwycięstwa Hitler i jego pomagierzy zapałaliby sympatią do Polaków. Widać było to zresztą przez ponad pięć lat okupacji: egzekucje, deportacje, prześladowania, ograniczanie edukacji i rozwoju kulturalnego, niewolnicza eksploatacja – to wszystko groziło biologicznym wyniszczeniem narodu. Niektórzy mówią, że przyjście Sowietów było kolejną okupacją. Być może tak, tyle że po 1944/1945 r. nikt już nie chciał głodzić Polaków, zakazywać otwierania szkół i instytucji kultury pod biało-czerwona flaga czy wstrzymywać zasiedlania tzw. Ziem Odzyskanych.

Jest też wątek samego udziału w Koalicji Antyhitlerowskiej. Choć była ona, jak zawsze w historii, przeżarta realną polityką i interesami mocarstw, była też wspólnotą walki o wolność, prawa człowieka i suwerenność. Polacy byli jej zasłużonym członkiem, który poniósł niemały wkład w pokonanie Hitlera. Wypisywanie się z tej koalicji, a to częściową robią ci mówiący, że Polska nie miała Dnia Zwycięstwa albo że trzeba było pójść na współpracę z Niemcami, jest wypisywaniem się ze świata wartości Zachodu. Warto pamiętać o tym również z punktu widzenia dzisiejszych niespokojnych czasów.

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor