07 lutego 2019

Udostępnij znajomym:

***

„Istota ludzka jest częścią całości […] jednak doświadcza siebie, swoich myśli i uczuć, jako oddzielnych od reszty – jest to rodzaj złudzenia optycznego świadomości”.

***

„To pewne: na część tego, kim jesteś i że w ogóle jesteś, pracowały mimowolnie całe pokolenia. Gdyby lustro na przystanku TERAZ zmieniło się w magiczny ekran i pokazało przeszłość twojej rodziny, pojawiliby się za tobą ludzie. […] Tyle imion, tajemnic i niedokończonych spraw z przeszłości, tyle zmieszanych genów. Wszystko po to, by spotkać się TERAZ, tam, gdzie jesteś ty. Właściwie gdzie?” (Sekrety przodków, s.17)

***

Dziedziczenie międzypokoleniowe to w pewien sposób coś na kształt bycia skazanym na karmiczne konsekwencje naszych czynów i czynów tych, którzy byli przed nami. Jak te dwie, kształtujące nas kategorie mają się do siebie? Są zadziwiająco podobne, a różnice, jakie stanowią o ich ewentualnej odrębności, są raczej wątłej natury. Kwestia ta zresztą nie jest problemem ani dla Marka Wolynna, ani dla Katarzyny Drogi, którzy opisują fenomen przekazywania traumy w rodzinie przez wiele generacji. Jeśli M. Wolynn w swej książce „Nie zaczęło się od ciebie – jak dziedziczone trauma wpływa na to, kim jesteśmy i jak zakończyć ten proces” koncentruje się na naukowym rozpracowaniu fenomenu dziedziczenia koszmarów rodzinnych, to Katarzyna Droga w „Sekretach przodków, czyli jakie znaczenie ma to, że twoja prababka zwiała przez okno z kochankiem?” mówi o nich w bardzo osobisty, nieomalże intymny sposób. Obydwoje jednakowoż koncentrują się na rozpracowaniu mroczności, które przekazują nam, czy tego chcemy czy nie, nasi przodkowie i które my prawdopodobnie zostawimy naszym następcom w spadku, bez względu, czy oni tego chcą czy nie.

Dlaczego właśnie na traumie, czyli czymś z definicji naznaczonym ujemnie, a nie na wartościach ze znakiem plus, koncentrują się autorzy obu książek?

Jak pisze Mark Wolynn w swej inspirującej książce zatytułowanej „Nie zaczęło się od ciebie – jak dziedziczone trauma wpływa na to, kim jesteśmy i jak zakończyć ten proces”:

„Biolodzy ewolucyjni potwierdzają tezę, że dwie trzecie neuronów ciała migdałowatego zajętych jest poszukiwaniem zagrożenia. Dlatego bolesne i przerażające zdarzenia są łatwiej przechowywane w pamięci długotrwałej, niż te przyjemne. Naukowcy nazywają ten mechanizm prymowaniem negatywnym (negativity bias). Mechanizm ten jest konieczny, ponieważ przetrwanie zależy od umiejętności uniknięcia niebezpieczeństwa. Umysł jest jak rzep, kiedy chodzi o negatywne doświadczenia, twierdzi neuropsycholog Rick Hanson, i jak teflon, gdy chodzi o pozytywne”. (s.105)

Mamy zatem dosyć klarowną i jasną odpowiedź na pytanie, dlaczego musimy przez pokolenia być często po ciemnej stronie księżyca i nie potrafić przemknąć na tę drugą, jaśniejszą.

„Historia, którą dzielisz z rodziną, zaczyna się jeszcze przed chwilą twojego poczęcia. W swojej najwcześniejszej biologicznej formie, jako niezapłodniona komórka jajowa, dzieliłeś już środowisko komórkowe ze swoją matką i babcią. Kiedy twoja babcia była w piątym miesiącu ciąży z twoją matką, komórka blastyczna komórki jajowej, z której powstałeś, była już obecna w jajnikach twojej matki”. (s.38)

Nie ma zatem wyjścia – nie jesteśmy w stanie wyrwać się z tej przedziwnej i trudnej do zrozumienia konieczności obcowania z traumami innych w nas. Jak piszą wspomniani autorzy:

„Nasi rodzice! Cudowni i okropni, dali nam życie, a potem w nim narozrabiali, czy nie? (Sekrety przodków, s.19)

„Wszyscy rodzice zadają swoim dzieciom ból. Nie da się tego uniknąć. Problemem nie jest to, co zrobili nam rodzice, problemem jest to, że nie potrafimy się od tego odkleić.” (Nie zaczęło się od ciebie s. 138)

Przytaczam te dwa fragmenty specjalnie tuż obok siebie, by pokazać, że dziedziczenie międzypokoleniowe i epigenetyka, są swoiście zbieżne (mimo pewnych odmienności) z tym, co powszechnie rozumiemy przez pojęcie karmy. W czwartym prawie karmicznym, prawie wzrostu, które przytaczam za kategoryzacją W.P Zielińskiego, możemy przeczytać:

„Wszystko, co żyje, rozwija się i wzrasta; również ludzka dusza. Esencją rozwoju duchowego jest kształtowanie siebie samego. Chcąc zmienić swoje życie, nie koncentruj uwagi na elementach zewnętrznego świata, lecz na własnym wnętrzu. Rozwijaj je. Jeśli zmienisz to, co jest w twoim sercu, świat w naturalny sposób podąży za tobą”.

Jak już pisałem, jeśli dokładnie się przyjrzeć tej sprzeczności – MOJE JA / TO, CO POZA MNĄ - to wydaję się ona w dużej mierze pozorna. Jeśli jeszcze raz spojrzymy na fragment czwartego prawa karmicznego:

„Chcąc zmienić swoje życie, nie koncentruj uwagi na elementach zewnętrznego świata, lecz na własnym wnętrzu. Rozwijaj je. Jeśli zmienisz to, co jest w twoim sercu, świat w naturalny sposób podąży za tobą”

- to z łatwością zauważymy, że „zmienić to, co jest w naszym sercu”, możemy głównie poprzez ułożenie sobie relacji, że światem zewnętrznym, a w szczególności z rodzicami. Żeby było nam jeszcze trudniej, musimy tej zmiany dokonać praktycznie sami. Wygląda to zatem na podróż samotnego wędrowca, który jednak nie spadł z nieba, tylko gdzieś i z kogoś się narodził, ale gnany potrzebą sensu, poszukuje go na drodze z rzadka wędrowanej przez innych. Zostawiony w tej podróży sam sobie wystawiony jest jednakowoż na różne spotkania z tymi, których zna i z kompletnie nieznajomymi. To właśnie te rzadkie spotkania przybliżają go do celu.

Niezwykle ujął ten paradoks samotnego wędrowania w towarzystwie innych Albert Einstein w liście do Roberta S. Marcusa:

„Istota ludzka jest częścią całości […] jednak doświadcza siebie, swoich myśli i uczuć jako oddzielnych od reszty – jest to rodzaj złudzenia optycznego świadomości”. (s.179)

Stąd być może bierze się to przedziwne przekonanie o naszej jednostkowej, całkowitej wyjątkowości, odmienności i indywidualności. Bierze się ono, jak mówi Einstein, z prowadzącej na manowce sensu, ułudy. Życie w ułudzie ma jakkolwiek wiele dobrych stron:
- pozwala nam nie oszaleć
- pozwala nam się łudzić
- daje nadzieję
- daje zapomnienie
- nadaje sens budowaniu zamków na piasku
- usensownia bezsens

A wszystko to po to, by żyć złudzeniem, że ze wszystkim poradzimy sobie sami i innym nic do tego. Czy rzeczywiście?

Może zatem jest sens przyjrzeć się rodzinnym zdjęciom, przejrzeć te stare i te najnowsze, na których być może nas nie widać, ale to nie znaczy, że tam nas nie ma. A skoro już przyjmiemy, że jesteśmy nawet, gdy nas nie ma, to może warto również przeanalizować i przepracować na owych fotografiach to, co na nich jest uchwycone (gdzie, kto, po co i dlaczego), by wyzwolić się ze szpon mrocznej epigenetyki, albo jak kto woli karmy, by zobaczyć w końcu siebie jasno, w zachwyceniu – jeśli to w ogóle możliwe?

Kontynuacja za tydzień.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor