31 sierpnia 2017

Udostępnij znajomym:

„Pełnia powstaje wtedy,
gdy do poczucia rzeczywistości
dołącza pewność celu” (s.786)

Trzeba koniecznie posłuchać tego, co gra na tajemniczej wyspie Juan Barbarin (jedna z głównych postać powieści Andrésa Ibáñeza i jednocześnie jej narrator), żeby zobaczyć pewne aspekty powieści jasno w zachwyceniu. Jest coś nadzwyczajnego w tym wyjątkowym wyborze utworów wymienionych bardzo szczegółowo, które gra kompozytor trzeciorzędny (jak sam o sobie mówi). My możemy posłuchać ich w najlepszym wykonaniu i dzięki temu przenieść się z Juanen do małego, zaczarowanego, magicznego domku, gdzie odzyskuje się sens istnienia, gdzie zaczyna się wierzyć w swe talenty i swoje racje.

„Gram drugą część dwudziestej siódmej sonaty Beethovena. Później pierwszą balladę Chopina. Później początek Koncertu włoskiego Bacha. Wreszcie zaczynam adagio z VIII Symfonii Bruckera […], później gram pierwszą część trzydziestej sonaty Beethovena, jednej z moich ulubionych. […] Grając tę sonatę, zawsze wyczekuję tego momentu. Jego słodycz i tkwiąca w nim obietnica nieodmiennie mnie rozbrajają. Coś się tam otwiera – jakaś możliwość, jakieś okno. Jak w tym opowiadaniu Lorda Dunsany’ego, w którym przez okno widać inny świat. Jak u Keatsa, w Odzie do słowika, w której magia otwiera okna na grzywaczy zwroty mórz groźnych zagubionych w krainach zaklętych.” (s.789, 793-4)

W istocie cała ta ogromna, ponad tysiąc stronnicowa powieść prowadzi czytelnika do tej małej chatki (oczywiście tajemniczej, magicznej i istniejącej jedynie efemerycznie), w której człowiek odzyskuje wiarę w siebie i swoje możliwości.

Trochę jest w tym z Doktora Faustusa i jakiś diabeł czy inny Zły się za tym wszystkim kryje, co nie zmienia faktu, że trzeba niestety odbyć dosyć skomplikowaną wędrówkę, żeby tam dotrzeć, ale jak wiadomo, nic nie ma za darmo.

Musimy jakimś cudem wykaraskać się z katastrofy lotniczej, przeżyć koszmar wydostawania się z wraku samolotu, by wpaść w jeszcze większą rozpacz, gdy okaże się, że wyspa jest niewykrywalna (wyjątkowe magnetyczne uwarunkowania) i nikt nie ma szans, żeby nas odnaleźć. Jesteśmy zatem skazani na współistnienie z innymi rozbitkami. Ostatecznie sprowadza się do absolutnie jednostkowej odpowiedzialności za samego siebie, bo licząc na innych, można się srodze przeliczyć. Do tego wszystkiego jesteśmy wystawieni na działanie tajemniczych i niezrozumiałych sił i stworzeń (wliczając w to niebieskich olbrzymów, ciskających śmiertelnymi błyskawicami). Jakby tego wszystkiego było mało, mgliście zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy elementem jakiegoś większego projektu i to, co nas spotyka, nie jest w żaden sposób przypadkowe.

Powieść, mimo że bardzo obszerna, nie do końca wyjaśnia wszystkie wątki i narracyjne pomysły. Zostajemy w pewnym rozedrganiu „magnetycznym”, no bo co z dziećmi fruwającymi wokół czarnego słupa w samym sercu wyspy? Nie bardzo też wiemy, po co i dlaczego mamy do czynienia z efemeryczną postacią częściowo złego, ale też i domyślnie dobrego pana Pohjola (jednego z ojców założycieli programu, którym została objęta wyspa i rozbitkowie).

Tak czy owak, mnogość koncepcji, wątków, tematów, przesłań, inspiracji, cytatów jest obezwładniająca. Mamy w tekście Agatę Christie, Hildegardę z Bingen, Philipa Zimbardo, ogromną listę kompozytorów, filozofów, myślicieli i naukowców. Wszystko to po to, żeby ostatecznie sprowadzić nas do magicznego domku, w którym dane nam jest odzyskać, zagubiony w tłumaczeniu, sens istnienia. To oczywiście jest wynikiem naszych poszukiwań wspomaganych przez wizje senne i wskazówki od tych, którzy dotarli przed nami do tajemnic małej chatki, tak jak zrobił to Wade (jedna z głównych postaci, słynny budowniczy świątyń).

Tę drogę, rzadziej wędrowaną przez człowieka w poszukiwaniu sensu, musimy odbyć sami, nawet jeśli udało się nam trafić wcześniej na uniwersytet w bajkowym i samowystarczalnym kraterze wielkiego wulkanu. Tam możemy wprawdzie się wprawiać i doskonalić w technikach i metodach poszukiwania tego, co istotne, ale ostatecznie wszystko zależy - z jednej strony od łaski, która niekoniecznie musi na nas spłynąć, bo jak wiadomo na pstrym koniu jeździ, z drugiej, od zbiegu niekoniecznie przypadkowych wydarzeń.

„Choć dysponujemy myślami proroków i pomocą łaski, wędrówkę trzeba odbyć samemu. Żaden nauczyciel nie weźmie nas na plecy i nie zaniesie do celu. Nie ma z góry ustalonych formuł. Rytuały są jedynie pomocami naukowymi, a nie nauką samą w sobie. Możemy spożywać wyłącznie zdrową żywność, odmawiać przed śniadaniem pięć zdrowasiek, modlić się twarzą zwróconą na wschód albo na zachód, chodzić w niedzielę do kościoła, lecz to nie przywiedzie nas do celu wędrówki. Nie ma takich słów ani nauk, które zdejmą z wędrującego drogą rozwoju duchowego konieczność wypracowania własnych sposobów, wysiłek i lęk odnajdywania własnych ścieżek w jego konkretnym przypadku […].” (Droga rzadziej wędrowana, s. 355/356)

Całość opowieści Andrésa Ibáñeza „Lśnij, morze Edenu” (Brilla, Mar del Eden) zamyka dosyć ckliwa i nadmiernie wzruszająca historia, którą można by zatytułować jak jeden z romansów Danielle Steel - „Idealne życie”. Zarówno Juan Barbarin jak i jego karmiczna miłość Cristina, odnajdują siebie i swe przeznaczenie, mimo że wcześniej się znali i żyli ze sobą, ale jak to u Danielle Steel bywa, nie wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. Trzeba było dopiero tajemniczego mnicha nad brzegiem Gangesu i dwukolorowego, unikalnego kwiatu maku biało-czerwonego (brak polskich konotacji), by doznali oświecenia. Jest to zresztą jedno z kluczowych pojęć całego tekstu Andrésa Ibáñeza, które pozwala nam spojrzeć na przesłanie jego powieści z trochę innego punktu widzenia, aniżeli narzuca nam to romansowe jej zakończenie z irytującym happy endem.

„Wszystko, co przeżywamy i pojmujemy, jest fragmentaryczne. Wielkie rozżarzone strzępy czasu w obramowaniu snu i ciemności – oto ludzkie życie. Do jakiej więc pełni możemy aspirować? Pełnia powstaje wtedy, gdy do poczucia rzeczywistości dołącza pewność celu […] Olśnienie, które bierze się z miłości i wdzięczności. I jeśli poczujemy tę miłość i tę wdzięczność, nic poza tym się nie liczy.”(s.786)

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor