05 maja 2016

Udostępnij znajomym:

Marcin Wilk: Trochę mnie martwiło, że moi rozmówcy tak rzadko mówią o psach i kotach. No ale pani, widzę, wzięła na wywiad jamnika.

Agata Tuszyńska: Kanadyjskiego! (do jamnika) Stay! To jego ulubiona kawiarnia.

Coś się wyrywa.

- Dobrze tutaj karmią.

Jamnik w pracy nie przeszkadza?

- Pomaga w życiu. Gdyby nie on, w ogóle nie odklejałabym się od biurka. On organizuje to pisanie. Wymaga. Najpierw trzeba z nim wyjść na poranny spacer, potem dopiero wolno siąść do komputera. I tak kilkakrotnie w ciągu dnia. Na szczęście. Ratuje mi oczy i kręgosłup (w opłakanym stanie!). Poza tym, gdy piszę, lubię być sama, a tymczasem jamnik to jest pewna obecność i to nawet znacząca. Najchętniej by siedział na kolanach, ale to bardzo dla mnie niewygodne. Ma więc kilka legowisk rozrzuconych po całym mieszkaniu. Jedno tuż przy biurku. Zdarza mi się też pisać na półleżąco i wtedy jamnik kładzie się na mnie. A przynajmniej obok mnie. Musi dotykać mnie swoim cielskiem (miniatura, ale nielekka!). Wtedy jest zadowolony, a mnie jest raźniej. Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że pisanie to samotna praca. Dlatego obecność psa, milcząca, ale wyraźna, jest tak istotna. Umacnia w kontakcie ze światem.

Brzmi to naprawdę wspaniale.

- Jamnik skończył już dziesięć lat... Kiedyś pisałam bez niego. Trudno mi to sobie wyobrazić.

- Jak to było?

- Inaczej. Bardzo dużo podróżowałam, najpierw śladami bohaterów, potem, żeby ich losy zapisać. Wyjeżdżałam do takich specjalnych miejsc odosobnienia, „rezerwatów” dla artystów. Do Ameryki, Włoch, Francji. Głusza, czasem dość luksusowa. Siedziałam przy stole całe dnie bez przerwy, aż do wspólnej kolacji.

Na mieście mówią, że na tych stypendiach pisarskich to nic tylko piją.

- Nie wszędzie. I zależy, z jaką motywacją się jeździ. Niektórzy szukają tam przygód, inni chcą solidnie popracować. Dużo zawdzięczam tym pobytom, setki napisanych stron. Poznałam tam wiele interesujących osób i utrzymuję te przyjaźnie. Fakt, że inni ludzie pracują obok, działa na mnie mobilizująco. Poza tym niewiele znam miejsc, gdzie udaje się twórczo dyskutować z podobnie doświadczonymi tą robotą osobnikami. Ale też z muzykami, malarzami. Bardzo inspirująca wymiana energii.

Dyskusja z innymi o twórczości wchodzi w grę?

- Pisanie książki to ogromny trud. Do tego rozciągnięty w czasie. To jest trudne także dlatego, że wątpimy, czy to jest cokolwiek warte, czy ma sens, czy zmierza w odpowiednią stronę. Od pomysłu do wydania książki mijają dekady nocy i dni. Brak mi kogoś, z kim dzieliłabym moją nieufność czy niewiarę. Od śmierci mojego męża minęło już dziewięć lat. Był moim wsparciem i pierwszym czytelnikiem. Także i na tym polu nikt go nie zastąpił. A potrzebuję rozmowy o tym, co powstaje...

Julia Hartwig czytała swoje teksty Arturowi Międzyrzeckiemu.

- Mężowi poecie. Za tym tęsknię. A choćby i za dyskusją, roboczą, jak w środowisku amerykańskich pisarzy, z jakimi miałam do czynienia. Wzajemnej wymianie myśli i ocenom pracy nie towarzyszą złe uczucia, w dzieleniu się doświadczeniem nie ma zawiści. U nas jest inaczej. Rozmawiałam niedawno w Nowym Jorku z kolejnym pisarskim małżeństwem, które podziwiam: Paulem Austerem i Siri Hustvedt. Dużo sobie dają jako dzielący tę samą profesję pisarze. Czytają własne teksty w trakcie roboty, tylko po to, by usłyszeć zachętę lub przestrogę. Pozazdrościłam im.

Zaraz, zaraz. Czyli z tego wynika, że miłość jest do pisania potrzebna?

- (chwila ciszy)

Uśmiecha się pani, więc może bezpieczniej będzie, jak wrócimy do jamnika.

- Gdyby nie było psa, który potrzebuje spacerów, i gdybym była w idealnej przestrzeni świata, gdzie byłabym obsługiwana i karmiona, pracowałabym do wieczora. I tak się działo w pisarskich miejscach odosobnienia.

Od 8 do 5-6 to - tak lekko licząc - solidny etat!

- Czasem trzeba. Samo pisanie kończyłoby się zapewne koło 2. Potem jeszcze trochę czasu na przeglądanie notatek, doczytywanie, poprawianie. Planowanie tego, co jutro. Tęsknię za takim rytmem, którego utrzymać nie sposób w Warszawie. Trudno się wyizolować. Bo wszędobylski pan internet, panna komórka, rzeczywiste i rzekome zobowiązania, mniej lub bardziej ważne. A na wyłączenie się z sieci jakoś nie mogę się zdobyć. I z towarzyskiego kalendarza. Choć powinnam. W mieście ciężko wygospodarować długi odcinek czasu na pisanie. Nie umiem, jak Isaac Bashevis Singer, pisać między wywiadami, w hotelowej recepcji przed zameldowaniem, na dworcu czy lotnisku. Fragmenty jego świetnych opowiadań powstawały na serwetkach, skrawkach biletów, cokolwiek było pod ręką. Ja pisać nie znoszę. Bardzo dużo czasu zajmuje mi wejście w tekst, wciągnięcie się we własną narrację.

Długi okres to jest ile?

- Tydzień, czasem mniej, czasem więcej. Ale to ma być czas poświęcony wyłącznie pracy, „nieskażony”, „nie zepsuty”, jak mawiał Bruno Schulz. Jeśli zdarzą się wtedy dwa wieczory z przyjaciółmi, kino plus nagranie dla radia, to się nie liczy. Nie ma prawdziwej roboty. Myśl się rozprasza, brak koncentracji, nie da się wejść w książkę... Schulzowi przeszkadzało nawet wyjście do sklepu po farby i papier.

Ja to bym ciągle kupował przybory papiernicze.

- Sklepy papiernicze to najwspanialsza rzecz na świecie. Ciągle nie potrafię się im oprzeć. Niewiele rzeczy budzi takie moje pożądanie…

Wróćmy może więc do tego wciągania.

- ... się! Myślę, że to problem tych, którym się ciężko pisze. Inni pewnie łapią tu godzinę, tam dwie lub trzy i są w stanie podgonić robotę. Łatwo się mobilizują i przestawiają wewnętrzne tryby.

Kiedy byłam bardzo młoda, poznałam Marię Kuncewiczową - a był to czas mojego zachwytu nad mocą słów, ów dar stanowił przedmiot mojej dumy i siły. Usłyszałam wtedy od autorki „Cudzoziemki”: "Porozmawiajmy za 20 lat, zobaczymy, co wtedy powiesz". Miała rację.

Z każdą kolejną książką jest trudniej?

- Paradoksalnie, tak! Wydawałoby się, że to bez sensu, a jednak. Im więcej się tego robi, tym bardziej jest mozolnie. Może dlatego, że każdą książkę zaczyna się jak pierwszą, tej jeszcze nie umiem napisać. To stale inne wyzwanie. Towarzyszy mu niepokój, że tym razem może się nie udać. Plus może oczekiwania rosną...?

Nie zapeszajmy. Mnie interesuje zresztą bardziej, co się dzieje w głowie piszącej osoby.

- Ja myślę, pisząc. Myśl formuje się w trakcie fizycznej czynności zapisywania. Nie obmyślam szczegółowych konstrukcji, nie przepisuję z pamięci. Mam pomysł i plan, ale wszystko staje się w procesie pisania. Oczywiście piórem na papierze.

To mi się podoba!

- Tylko pisząc piórem, czuję bezpośredni kontakt z materią, przepływ energii z głowy na papier. To jest zmysłowe zajęcie. Ołówek wydaje się zbyt nieśmiały. Długopis sztuczny! W ogóle się nie sprawdza.

Ciąg dalszy w przyszłym tygodniu.

http://www.instytutksiazki.pl/

Agata Tuszyńska / fot. Krzysztof Dubiel dla Instytutu Książki

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor