14 września 2016

Udostępnij znajomym:

"Wyścig na najokrutniejsze zbrodnie trwa"

Rozmawia Katarzyna Nowakowska

W „Gniewie” przedstawiasz zbrodnię, co by nie mówić, bardzo wymyślną. Czyli jednak bierzesz udział w tym wyścigu?

– Dopóki się tym gatunkiem zajmowałem, to brałem i chciałem, żeby czytelnik jednak tę intrygę zapamiętał. Historie o tym, że konkubent konkubinę po pijaku zabił tym, co miał pod ręką, może i są wzięte z życia, ale od kryminału oczekujemy więcej. I ja to „więcej” starałem się czytelnikowi dostarczyć.

Wymyślność zbrodni dała ci też okazję, by wprowadzić ciekawą postać drugiego planu: ekscentrycznego patologa, który idealnie wpisuje się w konwencję szalonego naukowca. Bawiło cię to?

– Bardzo cenię sobie bohaterów drugiego planu i nie wiem dlaczego często zostawia się ich odłogiem. U mistrza Dickensa podpatrzyłem taki trik, że główny bohater powinien być w miarę normalny, ale przy postaciach drugoplanowych można sobie poszaleć, żeby czytelnik miał kogo zapamiętać.

Skoro porzucasz kryminały, to co teraz? Wrócisz do konwencji „Bezcennego”? Myślisz o czymś zupełnie nowym?

– Jeszcze nie wiem, muszę teraz po zakończeniu powieści ogarnąć się z myślami. Mam jedną rzecz rozgrzebaną, którą może skończę – piszemy to razem z bratem. Gatunkowo ociera się o powieść grozy, trochę o fantasy, inspirowane naszą mitologią słowiańską, która moim zdaniem jest mało wykorzystywana przez współczesną popkulturę. Dlatego chcieliśmy te rusałki, utopce, dzikie gony wprowadzić do współczesności, by zobaczyć, co z tego wyjdzie. Jak dobrze pójdzie, to w przyszłym roku to się ukaże. Co do „Bezcennego” – kiedy skończyłem go pisać, to mi się nie podobał, ale teraz budzi moją sympatię, to jest literatura, która bardziej mnie pociąga niż kryminał. Ten musi być ciężki, mroczny, ból, strata – nuda. A tu więcej się dzieje, bardziej otwarta konwencja, więcej radości, przygody. To mnie ciągnie.

A zazwyczaj jest tak, że masz wszystko starannie wymyślone wcześniej? Kiedy siadasz do pisania, to każdy element jest przemyślany czy coś improwizujesz?

– Pisząc „Gniew”, nie wiedziałem do końca, o czym to będzie. Dopiero przeglądając olsztyńskie gazety, zwróciłem uwagę na liczne doniesienia o przemocy domowej i wtedy uznałem, że to jest temat, o którym chcę opowiedzieć. A im więcej się dowiadywałem, tym bardziej chciałem, bo upadło kilka moich fałszywych przekonań czy wyobrażeń na temat tej przemocy, i pomyślałem, że skoro ja je miałem, to pewnie są one dość powszechne. A warto je rozwiać.

Jakie na przykład?

– Że przemoc domowa to jest coś, co nas nie dotyczy, to się dzieje gdzieś na wsi popegeerowskiej, gdzie pijany chłop żonę leje po pijaku. Okazało się, że to zupełnie nie tak, że inne są źródła przemocy, że ona wynika z pogardy wobec kobiet, a ta pogarda wynika z patriarchalnego systemu społecznego i nie jest przynależna tylko do świata patologii. Przekrój rodzin, w których pojawia się przemoc, jest pełny pod względem pochodzenia, wykształcenia, statusu materialnego. Wręcz trudniej jest ukryć przemoc w tzw. rodzinach patologicznych, bo one są z definicji podejrzane, więc ktoś tam zawsze zajrzy – a to kurator sądowy, a to opieka społeczna, i jest szansa, że wychwyci, że coś się dzieje. Z kolei w tzw. dobrych domach szanse na taką interwencję z zewnątrz są niewielkie.

„Gniew” ma szansę wpisać się więc w bardzo aktualną debatę w związku z przyjęciem – a raczej nieprzyjęciem – Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

– Sam fakt, że ta debata się toczy, jest dla mnie powodem, by wziąć paszport i wyjechać jak najszybciej z Polski. Fakt, że tego nie przyjęli od razu, pierwszego dnia, kiedy mieli taką możliwość, jest dyskwalifikujący dla tej ekipy. W trakcie pracy nad powieścią przeczytałem zresztą tę konwencję i tam nie ma absolutnie nic kontrowersyjnego. I nie mówię tego dlatego, że jestem szalony, lewakiem, zresztą niektórzy mają mnie za PiS-owca. To jest dokument na jeden temat, że istnieje coś takiego jak przemoc wobec kobiet i należy wprowadzić różne rozwiązania prawne, które pomogą jej zapobiegać. Jak w ogóle może się toczyć debata na ten temat? Jak to możliwe, że ktoś, kto ma większość parlamentarną, nie klepnął tego z automatu? Jest to dla mnie niewytłumaczalne. Zapamiętajmy tych ludzi, którzy tego nie uchwalili, i tych, którzy są przeciw, bo wydawałoby się, że pewne granice cynizmu są nieprzekraczalne, a jednak okazało się, że można posunąć się poza nie.

Niektórzy uważają, że to „wymyślony” problem.

– Jak wymyślony? Że w Polsce kobiety to nawet kwiatkiem się nie ruszy? Litości, są jakieś granice zakłamania. Problem istnieje i jest wyjątkowo poważny, przede wszystkim dlatego, że to problem systemowy. To znaczy wynika z pewnych reguł, którymi rządzi się społeczeństwo. Trzeba sobie z tego zdać sprawę i temu zapobiegać. Jak można z tego robić wojnę światopoglądową? Ofiarą tej wojny jest jakaś osoba, której teraz, w tym momencie realnie dzieje się krzywda i ona nie otrzyma na czas pomocy. Jak tak można?

Nie sądziłam, że wierzysz w posłannictwo pisarstwa – w wywiadach zazwyczaj podkreślasz transakcyjny wymiar literatury popularnej: czytelnik płaci za książkę, ty dostarczasz jak najlepszy produkt. Nie boisz się łatki „sprawnego rzemieślnika”?

– Każdy pisarz musi być najpierw sprawnym rzemieślnikiem, a dopiero potem może być czymś więcej. Jak idziemy do knajpy, to chcemy dostać mięso dobrze przyrządzone, a nie spotkać kucharza z posłannictwem, który nie opanował sztuki smażenia mięsa, bo go zajęło jego posłannictwo. Literatura niczym się nie różni od innych usług czy towarów. Jak się wprowadzamy do chałupy, to owszem, chcemy, żeby była ładna, ale przede wszystkim, żeby nam się nie zawaliła na głowę, jak będziemy spać. Chcemy więc, żeby architekt, kucharz czy pisarz opanowali najpierw podstawy swojego rzemiosła, a dopiero potem zajęli się upiększaniem czy uwznioślaniem.

Mam wrażenie, że jednak nie jest w dobrym tonie mówić o literaturze jako towarze. Romantyczne mity trzymają się mocno? Nie wypada pisać „ku pokrzepieniu” czy dla rozrywki? To jest gorsze?

– Wkładam w moje książki bardzo dużo pracy i bardzo mi zależy, żeby czytelnik był po prostu ciekaw, co się jeszcze wydarzy, żeby niecierpliwie czekał na kolejną stronę. Uważam, że pierwszym obowiązkiem każdego pisarza jest nie przynudzać. Ale też staram się, żeby w moich książkach był jakiś obraz społeczeństwa, żeby coś powiedzieć. Nie akceptuję i nigdy nie zaakceptuję literatury, która ma „coś do powiedzenia”, ale jest słaba warsztatowo. Jednak w przeciwieństwie do niektórych moich kolegów nie będę bronił tezy, że najprostsze kryminały są tak samo dobre, a nawet lepsze. Nie są, choć to już Chandler mówił, że nie zna żadnego autora kryminałów, któremu by chodziło tylko o kryminał, ani żadnego czytelnika, któremu by chodziło tylko o kryminał. To są powieści, to jest literatura. Ale mam też bardzo wiele szacunku dla kolegów, którzy chcą wymyślać polszczyznę od nowa, grać w ekstraklasie dla czytelników bardzo wyrobionych. Literatura jest ogromna, jest w niej miejsce na różne smaki. Jako czytelnicy jesteśmy różni – jednego dnia chcemy przeczytać kryminał, drugiego SF, a trzeciego erudycyjną prozę tylko dla wtajemniczonych – i dobrze byłoby, gdybyśmy w zależności od tego, na co mamy chęć, mogli z każdej półki ściągnąć coś, co jest po prostu bardzo dobre.

Ciąg dalszy za tydzień

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor