24 sierpnia 2023

Udostępnij znajomym:

Z wiekiem nabywamy podobno doświadczenia i wiedzy, w związku z czym jesteśmy coraz mądrzejsi. Tyle teoria. W praktyce różnie bywa. Dochodzę na przykład do wniosku, że z każdym zakupionym gadżetem moja wiedza na temat obsługi tych urządzeń jest coraz uboższa.

Taki telefon na przykład. Jako przeciętny użytkownik wykorzystuję go w ułamku procenta. Podobnie jak większość ludzi na świecie. Dzwonię, piszę wiadomości, przeglądam pocztę i internet, komunikuję się na kilka sposobów z bliskimi i znajomymi, używam map, aparatu fotograficznego i kamery, a od czasu do czasu zamontuję sobie jakąś sprytną aplikację. Zwykle w celach rozrywkowych i na chwilę.

Mało? Okazuje się, że tak. Telefon może znacznie więcej, a jeśli użytkownik jest sprawny i obeznany z tematem, to prawie wszystko. Często producenci na pytania dotyczące wysokich cen odpowiadają, że o kosztach decyduje liczba posiadanych funkcji i szybkość.

No więc bulimy grubą kasę za najnowsze modele, ale poza nielicznymi wyjątkami nie potrafimy ich w pełni wykorzystać.

Smartfon zastąpił nam wiele innych przedmiotów, choćby budzik, radio, odtwarzacz audio-wideo, skaner dokumentów i kodów paskowych, krótkofalówkę, konsolę do gier, przenośną pamięć, latarkę, nagrywarkę, aparat fotograficzny, kamerę, tradycyjny telefon, papierowe mapy, kompas, poziomicę, notatnik, gazety, książki, karty kredytowe, album zdjęciowy, gry planszowe, krzyżówki, termostat, żyroskop. Gdyby nie on, musielibyśmy to wszystko mieć przy sobie. W telefonie mamy jeszcze kupione bilety lotnicze, pilot do telewizora, coraz częściej kluczyki do samochodu, i wiele innych przedmiotów, bez których "żyć się nie da". Kiedyś może przeczytam instrukcję obsługi telefonu i dowiem się, co jeszcze potrafi. Na razie nie zanosi się, bym poświęcił na to zbyt wiele czasu.

Kilka lat temu duże firmy elektroniczne przeprowadziły badania rynkowe. Chciały się dowiedzieć, czemu ludziska instrukcji nie czytają, i czy można zaoszczędzić na kosztach w ogóle ich nie drukując. Okazało się wtedy, że powodów jest kilka, a dokładanie instrukcji do produktu jest niepotrzebne. Można ją sobie przeczytać w internecie.

Zależnie od urządzenia instrukcje składają się z opisu obsługi i ostrzeżeń. Nie używaj otwartego ognia w obecności gazów łatwopalnych. Nie wrzucaj urządzeń wpiętych w gniazdko elektryczne do wanny wypełnionej wodą. Nie wsadzaj palców pomiędzy wirujące ostrza. Nie świeć laserem po oczach. No jakim trzeba być durniem, by to robić!

Okazuje się, że tacy się trafiają. Są to dziś ludzie zamożni, choć startowali z niewielkim zapasem gotówki i procesów myślowych. Fortunę zdobyli pozywając kolejne firmy. Niemal wszystkie ostrzeżenia związane są z jakimś zdarzeniem z przeszłości. Ktoś słuchał radia stojącego na brzegu wanny. Kto inny włożył rękę pomiędzy wirujące ostrza kosiarki. Znamy przypadki, gdy ktoś wypił płyn do przetykania rur, bo słyszał że ma słodki smak. Podobno większość z nas nie jest w stanie przez to przebrnąć.

Jeśli chodzi o tę pierwszą część, obsługę, żaden facet nie przyzna się, że bez instrukcji nie da rady. Korzystać z pomocy? Wstyd i hańba! Nie czytamy więc, a potem nie wiemy na przykład, że nasza domowa drukarka może być uruchomiona z urlopowego wyjazdu i na nasz przyjazd wypluć z siebie zaprojektowane w telefonie podczas lotu kartki świąteczne. Nie wiemy też, że każdy współczesny telewizor ma funkcję wyświetlania dwóch lub trzech obrazów jednocześnie, więc możemy oglądać mecz, losowanie lotka i prowadzić wideokonferencję z rodziną. Nigdy nie widziałem, by ktoś z tej funkcji korzystał.

Wiemy wszystko, wystarczy że spojrzymy na dane urządzenie. Mamy też silnie rozwinięte umiejętności ich reperowania, zwykle wystarczy potrząsnąć lub walnąć czymś/o coś. Wydaje nam się, że wszystko opanujemy intuicyjnie. Różnie bywa, więc najczęściej wolimy z czegoś korzystać częściowo lub nie korzystać w ogóle, niż poświęcić choćby pięć minut na lekturę.

Zdarzyło się jakiś czas temu, że kupiłem w sklepie internetowym niesamowicie tanio, niesamowicie fajny telewizor. Z początku do okazji podchodziłem nieufnie, bo wiadomo... jak coś wygląda zbyt dobrze, to pewnie dobre nie jest. Z wyjątkiem sernika oczywiście.

Podobnie jak w przypadku sernika, mimo oporów skusiłem się. Do domu dostarczono mi wielkie pudło, w nim piękny sprzęt. Podłączyłem. Żadnych problemów, obraz jak żyleta, funkcji w bród.

Okazało się, że niska cena wynikała z niskiej oceny użytkowników, co związane było z wysoką "zawodnością" tych urządzeń. "Zawodność" z kolei związana była z pilotem. Ludzie wyjmowali telewizor, podłączali do prądu, sięgali po pilota, nic nie działało, pakowali, odsyłali i wystawiali najniższą ocenę. W związku z tym cena spadała, spadała, aż wynosiła 1/5 oryginalnej. Okazało się, że pilota trzeba było najpierw zaprogramować. Po podłączeniu odbiornika należało jednorazowo wklepać 12345 enter, o czym informował wielki napis na pierwszej stronie książeczki z instrukcją. Której nikt nie czytał. No bo jak to?? Ja telewizora nie uruchomię?!

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor