15 grudnia 2017

Udostępnij znajomym:

(Wanda Rotenberg o Irenie Sendlerowej)

Czytając najnowszą książkę Anny Bikont „Sendlerowa w ukryciu”, trudno się oprzeć wrażeniu, że mamy do czynienia z osobą, która swym działaniem przeczy tezie, iż człowiek to niezamierzona, ale jednak pomyłka w dziele boskiego stworzenia. Bikont pisze o Sendlerowej „w odwróceniu”, gdyż nie poznajemy jej przez dokumenty, wywiady, notatki, zeznania i wszystko to, co składa się na „materiał dowodowy” dostarczony „w sprawie” przez stronę osądzanej. Dostajemy raczej obraz postaci przefiltrowany przez doświadczenia zapamiętane przez tych, którzy z Sendlerową, w jakiś sposób, mieli do czynienia. Nie znaczy to wcale, że musieli się z nią bezpośrednio zetknąć. Wystarczyło, że dzięki jej zabiegom dostawali na przykład pieniądze, przeznaczone na opłacenie miejsce, w którym się ukrywali.

Jawi się z tych wspomnień obraz niezwykły w swej banalności, a przedstawia on zarządzone odgórnie polowanie na ludzi z nagonką, która jest głośna i skuteczna. Owoż polowanie jest dla wielu jego uczestników źródłem niezwykłej okazji, by się wykazać myśliwskimi umiejętnościami.

„Życie tych resztek ludności żydowskiej – w większości pozbawionych mienia i dachu nad głową i tropionych jak dzikie zwierzęta – upływa pod znakiem głodu i zimna, w ustawicznym lęku o życie i w konieczności obrony przed plagą nikczemnych jednostek, dopuszczających się szantażu. (z: pisma Rady Pomocy Żydom do Pełnomocnika Rzadu na Kraj, s.210) Poruszamy ponownie sprawę niezwykle pilną, dotyczącą walki z szantażem. Szerzy się bowiem szantaż w sposób potworny – zarówno pod względem rozmiarów, jak i formy. Nie ma dnia, aby się nie wydarzył szereg szantażów, aby nie obrabowano ofiary z ostatniego grosza i dobytku. Nie ma już prawie rodziny, poszczególnej osoby, która nie byłaby przedmiotem tego ohydnego procederu. […] Nie są odosobnione też wypadki kończące się śmiercią bądź samobójstwem, bądź likwidacją ofiar przez władzę, w ręce których w związku z szantażem wpadają. Te nagminnie grasujące zbrodnie przekreślają, uniemożliwiają jakąkolwiek akcję pomocy Rady, a z drugiej strony są przejawem szerzącej się gangreny demoralizacji. Dotacje finansowe, choćby i najbardziej wysokie, nie wpłyną decydująco na akcję ratowania, jeżeli stosunek społeczeństwa do pomocy będzie bierny lub co gorzej wrogi: (z: pisma Rady Pomocy Żydom do Pełnomocnika Rządu na Kraj z 8 kwietnia 1944, s. 211)

Powszechność owego „polowania” na ludzi, jak na dziką zwierzynę, wynika z oczywistego faktu „przyzwolenia” na nie. Zasadza się na politycznej i społecznej akceptacji donoszenia, a także na wyznaczeniu całej serii nagród za takie działanie. Nie jest to sytuacja nowa i niezrozumiała. Denuncjatorami byli często tak zwani przyzwoici i dobrzy ludzie. Ta „przyzwoitość i dobroć” w odwróceniu, uaktywnia się głównie w momentach powszechnego przyzwolenia na „coś”, o czym wiemy, że jest złem samym w sobie, ale bierzemy to w nawias. Udajemy, że robimy dobrze, robiąc źle. Można by tę sytuację streścić w mniej więcej takim zdaniu:

- nie znam ich (może ich już jednak gdzieś wcześniej widziałem) - wyglądają podejrzanie. Doniosę na nich, bo przecież taki jest nakaz. Musimy przestrzegać odgórnych postanowień. Może jednak im odpuszczę, jeśli będą się mieli czym wykupić. Zobaczymy - w końcu tak czy owak, coś za to dostanę.

O takiej sytuacji piszą zarówno Hannah Arendt jak i Philip Zimbardo. Przytaczałem już obszerne fragmenty z ich pism, analizujące koncept banalności zła i lucyferycznego wymiaru ludzkiej osobowości. Przypomnijmy jednakowoż jeszcze jeden eksperyment, istotnie pozbawiający nas jakichkolwiek złudzeń, co do natury ludzkich zachowań:

Często „drobne działania budują w ludziach przekonanie, że robią coś istotnego. I tak krok po kroku, prosząc o coraz więcej, z czasem można skłonić bliźniego do morderstwa lub samobójstwa w imię szalonej idei. Tak działały np. niektóre sekty w USA. […]

Jak bardzo ulegamy autorytetom?

– Eksperyment Stanleya Milgrama, wcześniejszy o dekadę od Zimbardo, pokazał, że bardzo. Kiedy autorytet mówi: „Musisz zaaplikować porażenie prądem nieznanemu człowiekowi”, to aż 63 procent badanych aplikuje najwyższe napięcie, jakie jest na skali – 450 woltów! Gdyby nie fakt, że w przewodach nie płynął prąd, ciało aktora, który grał ofiarę, uległoby zwęgleniu.

Co różniło te 63 procent gotowych zwęglić człowieka dla swojego wodza od pozostałych?

– Nic. Testy i badania nie wykazały żadnych różnic osobowości. Chcielibyśmy znać jakiś jeden czynnik, który o tym decyduje, ale – jak pokazał Zimbardo – takiego jednego czynnika nie ma. Wyzwalaczem jest sytuacja i jej moc. Również moc propagandy wykorzystywanej przez autorytet. (Lucyfer w każdym z nas, M. Jamkowski rozmawia z Konradem Maje, Newsweek, nr 21/2016)

Jeśli zestawimy te dane procentowe, to łatwo zauważyć, że 63% ze 100 daje nam różnicę 37%, co stanowi dosyć jednoznaczny obraz powszechności człowieczego piekła. Co jest jeszcze bardziej fascynujące w swej niezwykłości, to fakt, na który zwrócił uwagę Zygmunt Bauman w rozmowie ze Stanisławem Obirkiem (w: Z. Bauman, S. Obirek, O Bogu i człowieku rozmowy), iż diaboliczny aspekt natury człowieka wynikać może często z zanurzenia w banalnej, niekoniecznie zadawalającej, a często frustrującej, codzienności.

„Świat, który staje się coraz mniej gościnny i przyjazny, solidarny i wspólnotowy a coraz bardziej obcy i nieprzychylny, podejrzliwy i konkurencyjny, niepewny i niebezpieczny, niestały i niestabilny, odpersonifikowany i odhumanizowany, „mechaniczny” i pragmatyczno-funkcjonalny, sprawia, że życie ludzkie sytuuje się na grząskim gruncie czy na ruchomych piaskach. Rodzi to - pisze jeden z autorów książki - na co dzień i w masowej skali tęsknotę za wielkim uproszczeniem mapy i w skale rytymi drogowskazami. Za smyczą, kagańcem, pętami i wodzem, który pozwoli przypisać sobie nieomylność, uwalniając w ten sposób swych wyznawców od nieznośnego brzemienia osobistej odpowiedzialności? (s. 53, 54).

Ale taki swoisty, w istocie niebezpieczny i złowrogi świat, staje się żyzną glebą nie tylko dla różnego rodzaju monoteizmów i fundamentalizmów, ideologii teokratycznych i autokratycznych, lecz czyni szkody jeszcze większe. Jest to twierdzenie, które autorzy omawianej książki nie wyrażają expresis verbis, ale prawdopodobnie je podzielają; szkody w swej destrukcyjności głębiej sięgające w struktury psychiczne i społeczne, a więc w pewnym sensie /organiczne/ i w długofalowych swych skutkach bardzo groźne i niepokojące, w pewnej mierze wręcz dramatyczne. […] Wyjaśnijmy więc, że chodzi o zasadnicze zmiany mentalne, osobowościowe i zachowaniowe, które w istotnej mierze przekształcają naturę ludzką i człowieczeństwo, w wielu przypadkach je ewidentnie zubożając i symplifikując, które sprawiają, że człowiek coraz widoczniej odbiega od wizerunku jaki znamy, od utrwalonego modelu kulturowego i antropologicznego, a staje się jakimś takim, jakiego nie znamy i na nowo poznajemy, często ku naszemu zaskoczeniu i niezadowoleniu”. (za: Jan Szmyd, Odczytywanie Boga i nie tylko)

Kim zatem jest człowiek?

Kontynuacja za tydzień.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor