02 marca 2016

Udostępnij znajomym:

„Ja wierzę w siłę mniejszości,
które pokazują drogę,
jak wielki kubański pedagog i filozof Medardo Vitier.
Wielkie przemiany były zawsze dziełem oświeconych mniejszości.
Że ich dokonywały rewolucje mas, to mit i oszustwo.
Ludzie prości pójdą za oświeconą mniejszością.
Ten wielki potencjał myśli, energii,
zaangażowania istnieje i na Kubie i na emigracji.
Tylko śluza pozostaje zamknięta.
Jak się otworzy, runie naprzód.” (s.138)

Z jednej strony „Kuba, jak wulkan gorąca”, z drugiej „nie ma już na Kubie nic, co mógłby jeszcze (F. Castro) zniszczyć. Przy okazji pogrzebał mit rewolucji, którą uosabiał. I samego siebie – Fidela Castro, jeden z największych mitów światowej lewicy XX wieku. Po obu mitach pozostał zabobon i jego samotny, zdziwaczały szaman. Oraz kraj na krawędzi. Katastrofy? Wyzwolenia? Wkrótce się okaże”. Kompletne zapętlenie i sprzeczność, pomieszanie z poplątaniem – jednym słowem Kuba! „Diabeł umiera w Hawanie” Macieja Stasińskiego te właśnie przeciwności i zawirowania znakomicie pokazuje i opisuje. Co ciekawe, w fascynujący sposób, umieszcza je często w kontekście polskich doświadczeń w burzeniu komunizmu.

Jest to znakomita książka, swoista mikstura reportażu, wywiadu, eseju, artykułu i dokumentu historycznego, która otwiera czytelnika na wiele, pozornie oczywistych, a w gruncie rzeczy niejasnych i skomplikowanych wydarzeń i postaci w historii Kuby pod dyktatorskimi rządami Fidela Castro. Jeśli się temu wszystkiemu przejrzeć z perspektywy autora, który jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej” i korespondentem barcelońskiego dziennika „La Vanguardia”, to obraz Kuby, który nam się jawi w jego książce jest więcej niż skomplikowany. Jak napisano we wstępie do „Diabła, który umiera w Hawanie”:

„Kuba rewolucyjna rozbudzała najszlachetniejsze marzenia o wolności i demokracji. Nie tylko na uwięzionej w dyktaturze wyspie, ale też w całej Ameryce Łacińskiej, a nawet w Trzecim Świecie, jak długi i szeroki. Kuba dzisiejsza jest grobem tych nadziei. Kto na Kubie był i ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania i nieco historycznej pamięci o komunizmie, wie, że urzeczywistniła się tam obezwładniająca wizja George’a Orwella. Koszmar, w którym tyranię zwie się rządami ludu, niewolę – wolnością, nędzę – dobrobytem, strach – świadomością rewolucyjną, ruinę – budowlą, a kłamstwo – prawdą.

Dzisiaj dyktator chyli się nad grobem, ale jego tyrania jeszcze trwa. Mamy nadzieję, że go nie przetrwa, i uważamy, że im krócej się utrzyma, tym lepiej. Podziwiamy Kubańczyków, którzy wbrew rozsądkowi i instynktowi samozachowawczemu sprzeciwiają się jej.

Ważne, żeby dziesięciolecia tłumionej nienawiści i zbiorowego upodlenia nie sprawiły, że tyrania upadnie w zgiełku odwetu i wojny domowej. Chcielibyśmy pomóc Kubańczykom przejść suchą stopą do wolności.”

Orwellowska utopia z jednej strony (system totalnej kontroli wszystkich i wszystkiego), a z drugiej konsekwencje wiecznie żywego mitu o możliwym do osiągnięcia „raju na ziemi”, w którym wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie, w ogólnym i łatwo dostępnym dobrobycie – bo to się człowiekowi po prostu należy dlatego, że jest człowiekiem.

To wiecznie żywe przekonanie doprowadziło wprawdzie do powstania totalitaryzmów w kolorach czarnym i czerwonym, a nawet do realizacji, albo przynajmniej daleko zaawansowanej próby, wprowadzenia w życie idealnego miasta (Auschwitz), idealnego państwa (czyste rasowo i ideologicznie), idealnego obywatela (Pawlik Morozow) i idealnego niewolnika (więźniowie łagrów i obozów koncentracyjnych, na których eksperymentowano minimum nakładów, przy maksymalizacji zysków z ich pracy). Pisze o tym Zygmunt Bauman, który zresztą zakłada w swych pracach, ich oba totalitaryzmy były naturalną konsekwencją europejskiego mitu (utopii) o możliwości budowania społeczeństwa idealnego. Ten mit i ta utopia znalazła niezwykle dobre warunki do rozwoju w Ameryce Łacińskiej. Praktycznie wszystkie tamtejsze kraje w jakiś sposób doświadczyły traumy i dewiacji dyktatorskich rządów, siłą i represjami budujących systemy powszechnej szczęśliwości. Szczęście w nieszczęściu, że nic na świecie nie jest wieczne i wiele z nich upadło, albo jak to ma miejsce na Kubie, chyli się ku upadkowi.

Ciekawą wersję tegoż przekonania, które gdzieś głęboko siedzi w europejskim i latynoskim sposobie myślenia o państwie i społeczeństwie (wiara w idealne rozwiązania i koncepcje) można by wysnuć w oparciu o analizy zawarte w książce Reinharta Kosellecka zatytułowanej „Krytyka i kryzys. Studium patogenezy świata mieszczańskiego”. Pisze o tym w znakomitej recenzji „Krytyka w czasach karnawału” Magdalena Nowicka. (Tygodnik Powszechny, nr 6, 2016). Wszystko to wina XVIII wieku i świata oświeconego, absolutystycznego despotyzmu, który oddzielił moralność od polityki i teraz wszyscy musimy ponosić konsekwencje tego bałaganu. Wcześniej pomazaniec z Bożej łaski coś zadecydował o czymś i było to święte, a potem już tylko, co najwyżej, zgodne lub niezgodne z prawem (a gdzie miejsce na moralność, czyli prawo i sprawiedliwość?). To wszystko doprowadziło do wiecznych przepychanek, których celem było albo wprowadzenie, albo wyrzucenie z koncepcji polityczno-społecznych etycznego (moralnościowego) wymiaru rządzenia. Dało to w efekcie dwie wersje: pierwsza to państwo prawa (demokracja liberalna), druga to państwo wyznaniowe (fundamentalizm religijny) – spór miedzy nimi ciągle się toczy i to na naszych oczach. Ciągle wierzymy w możliwość rozwiązań idealnych, mimo że wszystkie się skompromitowały. Ciągle trwamy w złudzeniu koniecznej nadrzędności moralności nad prawem, mimo że nie przepadamy za samobójczymi wysadzającymi siebie i innych w powietrze w imię jakiegoś boga czy jakiejś moralności.

„Krytyka i kryzys” celnie tropi pułapki, które oświeceniowe myślenie o państwie i władzy zastawiło na następne pokolenia. XVIII stulecie Koselleck nazywa za Kantem wiekiem krytyki i widzi w nim przedsionek współczesnej epoki pełnej napięć i niepokojów. To w tamtym czasie […] na scenę filozoficznego sporu wkracza John Locke, który zwraca uwagę na rosnące w ówczesnej Europie znaczenie „prawa opinii, czyli reputacji”, gdzie prywatne opinie ludzi urastają do rangi powszechnego prawa, a osąd obywatelski jest postrzegany, jako moralny ze swej istoty. […] Łatwo głosić takie piękne hasła, dużo trudniej wcielić je w życie. Przed tym dylematem stanęła w XVIII wieku mieszczańska inteligencja. Przedsiębiorcy, profesorowie, nauczyciele stworzyli drugi krwiobieg władzy, debatując nad sprawami państwa i polityki w prywatnych salonach, akademiach i lożach masońskich. Mieszczańskie społeczeństwo szybko jednak znalazło się w klinczu. Jego symboliczne znaczenie rosło, a polityczna władza wcale się nie powiększała. Dlatego celem niezadowolonych stała się kompromitacja tolerującego ją państwa. Krętą drogę przeszła więc nowożytna Europa od akceptacji państwa jako gwaranta bezpieczeństwa do roszczenia społeczeństwa o pełnię władzy.

Roszczenie o władzę oparte było na radykalnym odrzuceniu poprzedniej władzy, jako niemoralnej, a niemoralnej dlatego, że nie może ona zapewnić każdemu szczęśliwości wedle jego miary. Ten paradoks logiczny najbardziej fascynuje Kosellecka, ponieważ zarazem wyposaża ludzi w zdolność moralnej krytyki rządzących, jak i tę krytykę rozbraja. „Separacja moralności i polityki okazała się kamieniem węgielnym wyniosłej, aroganckiej krytyki” – pisze Koselleck”. (s. 59)

W jakiś diabelski sposób takie właśnie myślenie, importowane na Kubę, a streszczające się w cytowany zdaniu – „roszczenie o władzę oparte było na radykalnym odrzuceniu poprzedniej władzy, jako niemoralnej, a niemoralnej dlatego, że nie może ona zapewnić każdemu szczęśliwości wedle jego miary” – wprowadzone w życie, z pięknego w swej utopijnych założeniach konceptu, przerodziło się w koszmarną rzeczywistość Kuby w kompletnej ruinie (jak wiadomo stan bycia w ruinie można definiować rozmaicie, o czym przekonaliśmy się niedawno w kontekście spraw polskich, ale jak to w życiu bywa, ruina ruinie nierówna) – w ruinie (moralnej) są też Kubańczycy i jest to fenomen dosyć starannie opisany w książce:

„Dagoberto Valdes: Po pierwsze, totalitarny komunizm spowodował na Kubie antropologiczne straty. Hanna Arendt pisała, że totalitaryzm produkuje nieosoby, ludzi bez perspektyw życiowych, bez ambicji, którzy nie wiedzą nie tylko, co to wolność, ale i odpowiedzialność za swoje życie. Po drugie, skutkiem ponad pół wieku totalitarnego zniewolenia jest analfabetyzm polityczny, obywatelski i społeczny. Kubańczycy nie mają świadomości swobód i praw, panuje kultura pisklaka, który czeka, co mu dadzą, co rzucą do sklepu, co przywiozą, na co pozwolą. Jak pisklę się buntuje, to nie dostaje jedzenia. Po trzecie, panuje wszechwładna korupcja. Nie chodzi o korupcję nomenklatury, ale o powszechne zepsucie, o codzienny sposób /załatwiania/ zwykłych spraw. Życie codzienne polega na kradzieży, załatwianiu za pomocą pleców i układów, a nie na pracowaniu. To jest korupcja, czyli zepsucie duszy. (s. 137)

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor