----- Reklama -----

LECH WALESA

05 stycznia 2023

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Czy agresywna polityka Rosji jest usprawiedliwiona? Takie postawienie pytania może grozić jego autorowi stanie się ofiarą rzekomo popularnej dziś „cancel culture”, warto jednak odtworzyć sposób myślenia Putina i jego towarzyszy-imperialistów. Przede wszystkim dla większej świadomości tego, jak działa wróg.

Nie da się bowiem ukryć, że Rosja putinowska prowadzi od dawna – ktoś powie, że od 2014 roku, ktoś inny, że od 2008, a ktoś inny, że od samego początku – imperialną politykę, dążącą do odbudowy rosyjskiej potęgi i strefy wpływów, obejmującej dawne tereny znajdujące się pod władzą mocarstwa. Myślenie imperialne prowadzi Rosjan do agresji, takiej jak ta z lutego 2022 roku, kiedy to pod rzekomym pretekstem „denazyfikacji” zaatakowali niepodległą Ukrainę, rozpoczynając brutalną wojnę, która przez dziesięć miesięcy zapisała się już w historii okrucieństwami takimi jak bombardowanie celów cywilnych, ataki na infrastrukturę krytyczną czy zbrodnie w Buczy, Irpieniu, Chersoniu i wielu innych miastach i miasteczkach.

Jak pokazywałem w innych swoich artykułach, można o rosyjskim imperializmie myśleć ponad podziałem na dawną Rosję carską, Związek Radziecki czy państwo Putina. Już wkrótce po rewolucji październikowej polski prawnik i historyk Jan Kucharzewski napisał słynną pracę pt. „Od białego do czerwonego caratu”, w której pokazywał, jak niewiele w pewnych sprawach różni państwo Romanowów od państwa Lenina i Stalina. Myślenie polityczne, wyobraźnia geograficzna, w końcu właśnie dążenie do uzyskania pozycji mocarstwa i niewahanie się przed użyciem agresji było wspólne dla konserwatywnych monarchistów i rewolucyjnych bolszewików. Powojenny Związek Radziecki, który za sprawą triumfu nad Hitlerem i bezwzględnych zabiegów Stalina stał się atomowym supermocarstwem, dyktującym warunki ładu światowego, był odnowieniem dawnego imperium carów, oczywiście o wiele bardziej „postępowego” w sferze deklaracji i frazesów.

Rozwój terytorialny, potęga, prestiż na arenie międzynarodowej czy poczucie wyjątkowości ma też jednak zwykle drugie dno – jest nim strach. Historia Rosji, a wcześniej Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, to historia naprzemiennych triumfów i porażek. Średniowieczną Ruś na kilka wieków zniewolili Mongołowie, którzy m.in. władców Moskwy osadzali na tronie i z niego strącali. W pierwszej połowie XVII wieku głównym rywalem była Rzeczpospolita Obojga Narodów, której wojska przez dłuższy czas stacjonowały na Kremlu – data „wypędzenia Polaków” z Moskwy jest zresztą obchodzona współcześnie jako Dzień Jedności Narodowej. W początkach następnego stulecia zagrożeniem byli Szwedzi, a kolejne sto lat później – Napoleon Bonaparte. Zdobył on w końcu Moskwę, choć przegrał wojnę na poziomie strategicznym i logistycznym. Myślenie o zagrożeniu kontynuowali bolszewicy – w końcu tuż po rewolucji październikowej przeciw nim rzucili się wszyscy, łącznie z zachodnimi „interwentami” (Brytyjczykami, Francuzami i Amerykanami). Strach i robienie wszystkiego dla bezpieczeństwa osiągnęły szczyt za Stalina – wiele z jego decyzji, od wielkiej czystki w Armii Czerwonej do wymordowania polskich jeńców m.in. w lesie katyńskim, interpretuje się właśnie jako element strachu i poczucia braku bezpieczeństwa. Pamiętajmy zresztą, że w końcu w czerwcu 1941 roku został on zaskoczony przez Niemców i prawie przegrał. Dlatego właśnie dążył do budowy strefy wpływów, która chroniłaby go przed atakiem, jednocześnie zaś parł do wojny z USA, bo bał się, że te zaatakują go pierwsze.

Dla współczesnych Rosjan upadek Związku Radzieckiego był w wielu aspektach klęską – zawalił się znany świat, w jego miejsce przyszła bieda, niepewność, chaos i skorumpowana słaba władza. Władymir Putin nazwał to wydarzenie „największą katastrofą geopolityczną XX wieku”. A jednocześnie tuż po upadku Układu Warszawskiego doszło do wydarzenia, które przestraszyło Kreml, czyli rozszerzenia NATO na wschód, w tym o Polskę. Prezydent Bush senior starał się co prawda uspokajać Gorbaczowa, że do tego nie dojdzie, ich rozmowy nie były jednak wiążącą umową. Clinton także uspokajał Jelcyna, że to nie działanie wymierzone w Rosjan, a dziedzictwem tych prób była istniejący de facto do niedawna brak stałych baz NATO na wschodniej flance. Polska, Rumunia, państwa bałtyckie czy teraz Finlandia w Sojuszu Północnoatlantyckim to dla Rosjan czarna wizja: okrążenia, oblężenia, bliskiego niebezpieczeństwa. To wyobrażenie o wrogu stojącym u bram, czołgach wjeżdżających do rosyjskich miast i rakietach wycelowanych w Kreml. Z tego powodu dziś argument o zagrożeniu ze strony NATO podnosi Putin i jego propagandyści w kontekście Ukrainy – to paliwo, które może przynieść poparcie zwykłych, przestraszonych Rosjan.

Problem polega jednak na samej perspektywie – a ta jest imperialna, mocarstwowa i wprost siłowa. Dlaczego Polska, Bałtowie czy teraz Ukraińcy stawiają na Zachód? Bo Moskwa nie ma im niczego konstruktywnego do zaoferowania, oprócz wyzysku, korupcji i barbarzyństwa. A dodatkowo narody te boją się wielkiego sąsiada ze wschodu. Pozostaje więc tylko płacz nad tym, że nikt Moskwy nie kocha i rzucane z gniewem wyzwiska przeciwko „innym” i przechwałki o zmasowanych bombardowaniach i szturmach. Gdyby to Rosja była inna – demokratyczna, otwarta, zrównoważona – to nie miałaby takiego problemu. A jednocześnie nie byłaby Rosją, gdyż w innej niż mocarstwowej formie nie potrafi się odnaleźć. Agresja napędza strach, a strach napędza agresję. To błędne koło warto by przerwać…

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor