10 grudnia 2021

Udostępnij znajomym:

W poniedziałek przypada kolejna – tym razem okrągła, czterdziesta – rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Wydarzenia, które odcisnęło swój trwały ślad na polskiej polityce i społeczeństwie i na które możemy spojrzeć dziś już z trochę innej perspektywy.

W swoim poprzednim felietonie stwierdziłem, że już samo utworzenie NSZZ „Solidarność” jako niepodporządkowanej komunistom siły społecznej doprowadzić miało do dramatycznego końca, jakim było wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku. Demokratyczny ruch został wówczas spacyfikowany przy pomocy ZOMO-wskiej pałki i gąsienic czołgu. Nie mogło być inaczej, gdyż żadna, nawet samoograniczająca się, rewolucja nie mogła być zaakceptowana w ramach systemu komunistycznego ani nie mogła go sama z siebie obalić. Szesnaście miesięcy negocjacji, kompromisów i prób dogadania się było w tej perspektywie czasem straconym. Przyznać trzeba przy tym, że wiele pozytywnych zmian zainicjowanych i wymuszonych „karnawałem” sprawia, że jego bilans jest pozytywny.

O tragedii całej sytuacji świadczyła już sama sytuacja Polski w latach 1980-1981. Przypomnijmy: państwo to, w wyniku II wojny światowej i ustaleń teherańsko-jałtańsko-poczdamskich Wielkiej Trójki znalazło się w radzieckiej strefie wpływów. Doprecyzujmy: w samym środku tej strefy, na głównym szlaku komunikacyjnym prowadzącym z Moskwy do również kontrolowanego przez Sowietów Berlina. Na Kremlu w tym czasie rządził Leonid Breżniew, który wraz z innymi radzieckimi starcami ani myślał choć na krok ustępować w polityce „czerwonego Imperium” (nawet jeśli sam nie był jakimś „jastrzębiem”). Twórca pierestrojki, 50-letni wówczas Michaił Gorbaczow nie miał jeszcze żadnego wpływu na radziecką politykę, pełniąc w Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego funkcję sekretarza do spraw rolnictwa. Przykłady Węgier z 1956 i Czechosłowacji z 1968 roku uczyły zaś, że fałszywy krok w odstąpieniu od podporządkowania Moskwie kończył się wjazdem czołgów na teren niepokornego państwa.

Czy więc gen. Wojciech Jaruzelski był w rzeczywistości gorącym patriotą, który podejmując decyzję o realizacji „mniejszego zła” (stanu wojennego wprowadzonego polskimi rękami) uratował Ojczyznę przed „większym złem” (interwencją Układu Warszawskiego)? Od zmierzchu Polski Ludowej aż do końca swojego życia generał to właśnie sugerował, dając propagować narrację o uniknięciu interwencji swoim zwolennikom i obrońcom. Dziś wiemy, że wejście radzieckich dywizji rzeczywiście groziło Polsce, lecz nie w grudniu 1981 roku, a rok wcześniej. Kilka miesięcy po strajkach sierpniowych Sowieci byli przygotowani do działania i wsparcia PZPR-owskiej próby zdławienia „Solidarności”, ostatecznie jednak dzięki niezdecydowaniu Stanisława Kani oraz przede wszystkim ostrzeżeniom amerykańskim Armia Radzieckie wróciła do koszar.

Rozwój badań historycznych nad dziejami PRL pozwala stwierdzić dziś, że Wojciech Jaruzelski nie był ani pozytywnym bohaterem narodowej historii, jak chcieliby go widzieć jego obrońcy, ani też jedną z największych kanalii w najnowszych dziejach Polski, jak chcieliby go charakteryzować jego wrogowie. Dla tematu wprowadzenia stanu wojennego najważniejszym stwierdzeniem wydaje się jedna prosta prawda – generał był produktem systemu komunistycznego, któremu jednocześnie zawdzięczał karierę i którego się bał. Dobrze wiedział, jakie reguły panują w świecie partii komunistycznych podległych ZSRR, dlaczego przywódca na Kremlu ma ostatnie słowo w kluczowych sprawach i gdzie przebiegają granice narodowej suwerenności. Działania, które podjął w grudniu 1981 roku (a w praktyce na długo przedtem) były dyktowane przede wszystkim obawą o własną pozycję polityczną, chęcią utrzymania się przy władzy, strachem przed spadnięciem z wysokiego stołka, jakim było stanowisko I sekretarza KC PZPR i premiera.

Obecnie wiemy, że przygotowania do stanu wojennego toczyły się w pewnym sensie dwutorowo. Jednym z wątków były szczegółowe przygotowania w Ministerstwie Obrony Narodowej i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, w czasie których opracowano wielowariantowy plan uderzenia na „Solidarność” i zastraszenia społeczeństwa polskiego. Kwestią oddzielną jest zaś dojrzewanie kierownictwa partyjnego do decyzji o wprowadzeniu tak gwałtownych rozwiązań w życie. Jaruzelskiego, wcześniej tworzącego ugodowy duet z Kanią, przekonały dwa działania: naciski Związku Radzieckiego, będące połączeniem szantażu z obietnicą, oraz istnienie w samym PZPR nurtu „zdrowych sił”, które gotowe były zaprosić interwencję i utopić niezależny związek zawodowy we krwi. W tej perspektywie Jaruzelski przede wszystkim bał się o władzę, bo wiedział, że Moskwa może znaleźć kogoś na jego miejsce.

Czy takie działanie usprawiedliwia postawę generała? Można ją w ten sposób być może lepiej zrozumieć, fakt pozostaje faktem – to właśnie Wojciech Jaruzelski wydał rozkaz siłowego stłumienia „Solidarności”, nocnych aresztowań, czołgów na ulicach, a w dalszej konsekwencji strzałów w kopalni „Wujek” i pobić przez ZOMO. Stan wojenny był jednak też czymś więcej, łamał bowiem autentyczny ruch społeczny i demokratyczny, odbierał nadzieję na zmianę i społeczeństwo obywatelskie, na prawie dekadę zatrzymał rozwój Polski. Wydaje się, że historia już dziś coraz bardziej stanowczo osądza generała, który zapisze się w niej nie jako opatrznościowy mąż stanu, ale brutalny dyktator, który wojskowym butem zdeptał społeczne aspiracje.

Tomasz Leszkowicz

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor