28 lutego 2018

Udostępnij znajomym:

Zajmuje nas ostatnio minimalizm i sprzątanie oraz wszystko to, co stanowi o sensie tych kategorii. Wbrew pozorom, obydwa terminy wcale nie są tak oczywiste w swej zawartości, jakby mogło się nam wydawać. Dlaczego mamy minimalizować ilość elementów, które nas otaczają, albo które posiadamy i w jakim celu powinniśmy raczej oddać się szałowi sprzątania i porządkownia, aniżeli żyć w bałaganie?

Jak się okazuje, kulturowe pomieszanie z poplątaniem, nałożone na nasze wyobrażenia minimalizmu i sprzątania są niesłychanie mocne i skutecznie zniekształcają ich sens.

Bo cóż to jest minimalizm i dlaczego mamy mieć mniej niż więcej, a do tego, dlaczego mamy mieć to, co mamy, utrzymane w porządku i dobrze poorganizowane? Przecież to wbrew naturze zdecydowanej większości populacji. Nasza współczesność jest zdominowana przez agresywną propagandę polityki posiadania. Im masz więcej tym jesteś lepszy, szczęśliwszy, bardziej spełniony. Kupuj, kupuj i jeszcze raz kupuj! Pracuj, nie śpij i kupuj!

Żyjemy więc w ułudnym poczuciu, że „złapaliśmy pana Boga za nogi”, bo mamy coraz więcej i więcej, nie zdając sobie sprawy, że to „więcej” zakryło nam nie tylko pana Boga, którego tak czy owak mamy trudności dostrzec, ale przede wszystkim „zawaliło” nam relacje z najbliższymi.

Żeby mieć więcej, musimy przecież więcej pracować, pożyczać, uzależniać się od innych. Gubimy w tym wszystkim siebie. O dziwo! Minimalizm i sprzątanie to sposób na odnalezienie siebie.

Dlaczego i w jaki sposób? Zauważmy:
- mniej kupujemy, mniej wydajemy
- mniej mamy, mniej musimy czasu poświęcać na utrzymanie tego wszystkiego
- mniej czasu poświęcamy na zajmowanie się tym, co mamy, co daje nam możliwość zajmowania się sobą
- jeśli mamy czas na zajmowanie się sobą, to znajdziemy też czas dla innych
- jeśli poświęcimy trochę swego czasu innym, to z pewnością, wcześniej czy później, te wysiłki wrócą do nas w dwójnasób
- jeśli odnajdziemy sens swego życia w relacjach z sobą i innymi – możemy powiedzieć, że znaleźliśmy się u początku drogi otwierającej nas ku odkryciu sensu swego tu i teraz

Przy okazji zajmowania się minimalizmem, warto sobie zdać sprawę, że jest to koncept funkcjonowania zbudowany w wyraźnej opozycji i mocnym sprzeciwie wobec współczesnego modelu społecznego, opartego na bezwzględnym kapitalizmie nieprzerwanego zysku za wszelką cenę. Żyjemy w szaleństwie takiego modelu i wydaje się on nam normalny, ale normalność nie jest kategorią stałą, nie jest czymś istniejącym bezwzględnie i zawsze. Jest raczej wypadkową kulturowych, społecznych i politycznych złudzeń, którym ulegamy poprzez fenomenalnie skonstruowany i super skuteczny marketing, wszechobecny w naszym życiu. I nie chodzi tu tylko o żonglowanie naszymi emocjami przy kupowaniu konkretnej rzeczy, ale również (a czasem przede wszystkim) o bezmyślne uleganie manipulacji, której mistrzami są wszelkiej maści politycy i ci, którzy wokół nich się kręcą. Powtarzanie do znudzenia mitu, że musimy mieć dom (nieruchomość) na własność, że musimy się nieustannie bogacić, żeby mieć więcej i więcej, bo dzięki temu będziemy szczęśliwsi, kraj będzie bogatszy, a nasze dzieci będą miały dzięki temu wszystkiemu zapewnioną świetlaną przyszłość – sprawia, że przyjmujemy te bzdury za normę. Używanie dzieci jest zresztą fenomenalnym zabiegiem politycznej i społecznej manipulacji – czy ktoś przy zdrowych zmysłach odmówi dzieciom prawa do świetlanej przyszłości? Perwersyjne w swym machiawelizmie techniki manipulacji społecznej doprowadziły do sytuacji, że zatraciliśmy poczucie rzeczywistości i granice pomiędzy realnością i ułudą kompletnie się rozmyły. Żyjemy w mydlanej bańce, wierząc, że to solidna i długotrwała konstrukcja.

Trochę z innej perspektywy, ale nie bardzo odległej, możemy to zobaczyć w niedawno wydrukowanym („Książki – Magazyn do Czytania” nr 4, grudzień, 2017) opowiadaniu Josepha Conrada, zatytułowanym „Placówka postępu”. Ten niesamowity tekst, paradoksalnie, doskonale nakłada się na to, czym zajmujemy się od paru tygodni. Miraż postępu, złudzenia nowoczesności, fałszywa wiara w misję białego człowieka, wydumane i niebezpieczne poczucie stabilności i trwałości państwa i systemu politycznego -  są przedmiotem opowiedzianej historii. Odarcie ze złudzeń, jakie funduje na Conrad jest wstrząsające. Jak pisze:

„Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, że ich życie, sama esencja ich charakteru oraz wszelkie zdolności i śmiałość są niczym więcej, jak wyrazem wiary w bezpieczne otoczenie. Odwaga, opanowanie i odpowiedzialność; uczucia i zasady; wszelka myśl, czy to wielka, czy nieważna, nie należą do jednostki, ale do tłumu: do tłumu, który ślepo wierzy w nieprzezwyciężoną moc swych instytucji i swej moralności, we władzę swej policji i swych opinii. Tymczasem spotkanie z czystą, bezwzględną dziczą, z pierwotną naturą i z pierwotnymi ludźmi przepełnia serca nagłą i głęboką troską. Do poczucia oddalenia od swoich, jasnej świadomości samotności własnych myśli i odczuć, do zaprzeczenia wszystkiemu temu, co zwyczajne, dochodzi jeszcze potwierdzenie tego, co niezwykłe, niebezpieczne; sugestia czegoś nieokreślonego, nieogarnionego i odrażającego, czego niepokojący a natrętny napór tak samo pobudza wyobraźnię i poddaje próbie cywilizowane nerwy zarówno głupich jak i mądrych”.

Conrad komentuje oczywiście pewną konkretną sytuację, w jakiej znaleźli się bohaterowie jego opowiadania (stacja handlowa, kolonialna Afryka, dwóch agentów kampanii handlującej kością słoniową). Jest ona pozornie odległa od naszej rzeczywistości, ale jeśli dobrze się przyjrzeć, to różnice są widoczne tylko w czasie i przestrzeni, natomiast istota wydarzeń jest paradoksalnie tożsama z naszym „tu i teraz”.

Na czym ta paradoksalność polega? Na niczym nieumotywowanej wierze w stabilność systemu, którego jesteśmy częścią. I to wydaje się być kluczem do zrozumienia istotności minimalizmu i porządkowania.

Mniej rzeczy wokół nas, to więcej czasu na zrozumienie siebie i innych. Uporządkowana przestrzeń wokół, przekłada się na porządek w nas. Wyzwolenie się z obezwładniającego bałaganu rzeczy, jaki nas przywala, pozwala nam otworzyć oczy na fakt, że prawie wszystko, co mamy, jest bezwartościowe w sytuacjach granicznych (śmierć, choroba, strach, uwięzienie, samotność) i że tak naprawdę do życia szczęśliwego (co przekłada się na kategorię życia rozumnego) potrzebujemy bardzo niewiele rzeczy jako takich (domów, samochodów, ubrań). Czego zatem nam naprawdę potrzeba do życia rozumnego?

Autorzy książek o minimalizmie i sprzątaniu mają maja odpowiedź na to pytanie. Jeśli przyjrzymy się koncepcji „Tokimeki” Marie Kondo („Tokimeki – magia sprzątania w praktyce”),  to okaże się, iż „zdaniem autorki szczęśliwi ludzie to ci, którzy są otoczeni wyłącznie przedmiotami, które dają im radość, bo żyją oni w prostocie, spokoju i ładzie, a relacje z przedmiotami przekładają się na relacje z samym sobą i z innymi ludźmi. Nie chodzi tylko o rzeczy, które są zabarwione wspomnieniami. Jeśli mamy bałagan w domu, mamy też bałagan w życiu, a sprzątając możemy zaprosić do naszego życia porządek, relaks i nawet miłość. Paradoksalnie sprzątanie może być tą rzeczą, na którą mamy wpływ i która umożliwi nam natychmiastową poprawę.

Radość i lekkość możemy czuć nie tylko wtedy, kiedy pozbywamy się niepotrzebnych rzeczy i zyskujemy przestrzeń, ale też na co dzień. Efektem posprzątania swojego życia, ma być umiejętność cieszenia się dniem codziennym, np. gdy pijemy ulubioną herbatę z ulubionej filiżanki”. (za: KamilaTokarska)

Kontynuacja za tydzień

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor