08 grudnia 2021

Udostępnij znajomym:

„Harmonia niewidzialna od widzialnej silniejsza” (Heraklit)

„I stałoby się wówczas jasne, że rusztowanie to służy zamaskowaniu fundamentalnej prawdy o naszej egzystencji: spełnienie dostępne jest tylko nielicznym i to wcale nie na tych warunkach, które są wszem i wobec deklarowane.” (s. 142)

Koncept ucieczki od bezradności analizowany w książce Tomasza Stawiszyńskiego jest swoiście paradoksalny. Dlaczego swoiście i dlaczego paradoksalny? Bo niesie w sobie pozornie oczywistą sprzeczność? Dlaczego pozornie oczywistą? Bo „harmonia niewidzialna od widzialnej silniejsza”. Ale co to znaczy?

Uciekamy od bezradności - wobec niepowodzeń, rozczarowań, starzenia się, braku sukcesów, wszelkich niespełnień i trosk, a w końcu samego procesu umierania - w objęcia ułudy, oferowanej powszechnie we współczesnej kulturze cyfrowego, późnego kapitalizmu. Bombardowani obietnicami wiecznej szczęśliwości, nieprzemijającej urody, gigantycznych zysków, rewelacyjnych relacji z innymi i fantastycznego samopoczucia – nie zwracamy uwagi na obezwładniającą manipulację, jaka kryje się za tymi ofertami. Na czym ta manipulacja polega? Okazuje się, że na tym, co zawsze stoi za złudzeniem. A co to jest? Oczywiście wiara – kategoria naszego istnienia, która łudzi nas tym, czego nie ma, a jakby było. Lubimy się łudzić, bo to zawsze przyjemniejsze od natychmiastowego rozczarowania. Wiara nosi w sobie głęboki aspekt religijny, ale wierzymy przecież nie tylko w coś, co ma boski wymiar. Jesteśmy też pełni wiary w powodzenie naszych planów, w naszą świetlaną przyszłość, w sukces naszych relacji z innymi albo skuteczność naszych działań. Wiara wypruwa z nas to, co jawi się jako efekt poszukiwań za pomocą szkiełka i oka i katapultuje w sferę odrealnioną. Jak?

Wróćmy na chwilę to cytatu z rozdziału zatytułowanego Bezradność wobec smutku:

„Analogia między chrześcijaństwem, a współczesnym kapitalizmem staje się widoczna. Jak wcześniej ustaliliśmy, we współczesnym kapitalizmie obowiązującą doktryną jest indywidualistyczny optymizm, albo raczej optymistyczny indywidualizm. Powiada on: wszyscy mamy równe szanse, a rzeczywistość ekonomiczna oraz reguły, które nią rządzą, są czymś naturalnym, niekwestionowanym, zrozumiałym samo przez się. (jeśli to kontestujesz, to znaczy, że jest z tobą coś nie w porządku) […]. W chrześcijaństwie natomiast – stanowiącym wciąż zasadniczą strukturę naszego widzenia i doświadczania rzeczywistości – na analogicznej zasadzie obowiązuje zakaz acedii, a w każdym razie – nakaz potępienia jej jako stanu, który neguje wspaniałość nieskończenie dobrego bóstwa i stworzonego przez nie świata.” (Ucieczka…s.128/129)

O co w tym fragmencie chodzi i jakim cudem kapitalizm ma cokolwiek wspólnego z chrześcijaństwem. Kapitalizm to przecież kasa, a chrześcijaństwo to wiara. Naprawdę? Okazuje się, że zbieżności są uderzające, jak fascynująco pisze o tym Tomasz Stawiszyński w Ucieczce od bezradności. Nie jest przecież niczym nowym przekonanie, że fundamentalne założenia kapitalizmu są święte i niepodważalne. Wierzymy w nie bezkrytycznie: kapitalizm musi generować zysk za wszelką cenę, udziałowcy muszą dostawać dywidendy, żeby wypracować zysk trzeba tanio kupić i drogo sprzedać, pracownik jest o tyle potrzebny, o ile wpisuje się w cykl tworzenia zysku, każdy może osiągnąć w kapitalizmie wszystko, co chce, wystarczy, że będzie ciężko pracował, a całe dobro spadnie na niego z nieba wcześniej czy później, jeśli tak się nie dzieje i dobro nie spada, to nie jest to wina systemu, ale pojedynczego osobnika, z którym musi być coś nie tak -  i mnóstwo innych tego typu prawd, półprawd i przekłamań. Co najbardziej zafałszowane, to powszechna świadomość nieomylności systemu, który sam ponoć jest w stanie się regulować i jakiekolwiek interwencje z zewnątrz mogą jedynie mu zaszkodzić. System zatem jest uświęcony swą skutecznością i nieomylnością.

Jeśli korporacja wyciska z nas wszytko do cna i popadamy w zawodowe wypalenie, jeśli wykorzystuje się pracownika do zdechu, płacąc mu grosze, jeśli w procesie produkcji biorą udział współcześni niewolnicy, by produkt był konkurencyjny (tani), jeśli nie dba się o środowisko i ludzi, wycinając lasy i zatruwając wody – to wszystko jest w porządku, to nie wina systemu, a jedynie nasze błędne rozpoznanie struktur, w których nie potrafimy się skutecznie poruszać. Jednym słowem nasza wina!

Ale co z ta winą i brakiem szacunku do nieomylności sytemu w chrześcijaństwie? Tomasz Stawiszyński, aby to wyjaśnić, zabiera nas w zadziwiającą podróż na egipską pustynię, gdzieś w okolicach III wieku po Chrystusie, byśmy mogli dotknąć, albo przynajmniej ulotnie doświadczyć (zupełnie bezboleśnie) acedii. Co kryje się za tym terminem? Poruszające wyznania ojców pustyni, mnichów, którzy oddawali się życiu pustelniczemu w kompletnej izolacji, regulowanej reżimem modlitewnym, pracą i głodówkami. Okazuje się jednakowoż, że niekoniecznie to kompletne oddanie Bogu dawało in poczucie bezgranicznego szczęścia i sensu takiego życia, wręcz przeciwnie, nachodziło ich często zwątpienie, poczucie chaosu, bezsensu, smutku i apatii.

„Warunkiem sine qua non pojawienia się acedii w duszy człowieka jest pojawienie się nienawiści: gniewu do tego, co jest, i pożądania tego, czego nie ma i co obecnie jest nieosiągalne. Człowiek nienawidzi tego, co jest: miejsca, w którym żyje, pracy, wieku, stanu zdrowia, rodziny, żony, męża, pensji, przyjaciół, stanowiska itp., i jednocześnie pożąda innego miejsca do życia, pracy, wieku, zdrowia, żony, męża, dzieci, pensji, stanowiska, przyjaciół itp., niemożliwych do osiągnięcia tu i teraz. Kto ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma.” (s. 121) […] Ta szczególna mieszanka zniechęcenia, gniewu, gnuśności, nudy, zobojętnienia i smutku – spełniająca w zasadzie kryteria dzisiejszego zaburzenia depresyjnego - postrzegana była (i wciąż bywa) jako efekt działania sił demonicznych. (s. 119)

Ten dramat samotności naznaczonej bezsilnością i ukierunkowany na niespełnienie w wiecznym oczekiwaniu na coś, co ma dopiero być, przy drastycznym rozczarowaniu tym, co spada na nas teraz, jest kategorycznie niemożliwy do zaakceptowania w kontekście ortodoksji chrześcijańskiej. Kontestacja doskonałości stworzenia, w którym nie wszystko jest doskonałe i pełne boskiej chwały, przy braku absolutnej i bezwzględnej afirmacji stwórcy – to coś, co może być jedynie „życiem na sposób demonów’ (s.123). Bo jak nie wiadomo, o co chodzi w chrześcijaństwie, to na pewno chodzi o dzieło szatana. Nie może być przecież miejsca w tym doskonałym systemie, stworzonym przez doskonałego stwórcę na niedoskonałości. Niedoskonały może być człowiek opętany przez demoniczne siły, ale nigdy system, jako taki. Biedni ojcowie pustyni, coś z nimi musiało być nie tak! Takie poświęcenie, tyle samozaparcia, głodowania i umartwiania się, a wszystko to po to, by doświadczyć acedii! A czy z nami wszystko jest w porządku z początkiem XXI wieku, gdy wierzymy, iż struktura politycznego i społecznego układu jest doskonała i pozwala nam się w pełni zrealizować, dając każdemu równe szanse, bez względu na to, czy urodził się w rodzinie milionerów, czy w murzyńskim getcie? Czy naprawdę wystarczy tylko ciężko pracować, by to osiągnąć? A może, tak jak z ojcami pustymi, jest jednak z nami coś nie tak?

Kontynuacja za tydzień.

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Ucieczka od bezradności, Tomasz Stawiszyński, wyd. Znak, 2021, s. 349.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor