21 października 2021

Udostępnij znajomym:

W Polsce zwyczaj kupowania z drugiej ręki dopiero nie tak dawno na dobre rozgościł się w codziennej obyczajowości. Zawsze były tam komisy, często za komuny pochowane w miastach w jakichś zaułkach, zakamarkach, podwórkach. Ale były. Kupowało się tam "rzeczy z paczki", przecież najczęściej - używane, przysyłane przez ciocie z Ameryki, czy z Londynu. Były też różne targowiska, od których nie stronili też artyści, indywidualiści i zwykła snobia, która nie chciała nosić się jak wszyscy. Choćby Leopold Tyrmand tak się właśnie ubierali i komunę denerwował, czy też prowokował swoimi "skarpetkami w paski". Ale tak zwana szersza publiczność dość długo wzbraniała się - to już w latach 90-tych - przed korzystaniem z lumpeksów. Sprzedawano tam często rzeczywiście brudny szmelc, prosto z wielkich pudeł, nawet na wagę. Z czasem pojawiły się fajne sklepiki, butiki i nawet moda na kupowanie używanych, vintage, z drugiej ręki. Dołączyła się filozofia, że to ekologiczne, oszczędne i takie tam, a każda dziewczyna wie, że można w takich miejscach trafić coś atrakcyjnego za niewielkie pieniądze. Można też pozbyć się swoich rzeczy, już niechcianych i zapolować na coś innego. Taki obieg zamknięty.

My to w USA też znamy. Niemal każdy po przybyciu do Ameryki był prowadzany i do "dżonkarni" i na flea market, czy choćby na garage sale. Te miejsca to jeszcze w dodatku znakomity punkt informacyjny na temat obyczajów, mód i zwyczajów codziennego życia tu, w USA. Inne jest tu na przykład rękodzieło, inaczej się haftuje czy szydełkuje, inaczej montuje zasłony, innych używa garnków, nieco innych naczyń kuchennych. Bardzo często można w takich miejscach spotkać Rodaków, znaleźć wyroby z Polski pochodzące /szkło, porcelanę, ubrania, płyty, książki, biżuterię/. Można kupić też rzeczy z całego świata - wyroby z Indii, Afryki, Meksyku, z Niemiec itd.

Jednym słowem, handlowanie rzeczami używanymi to i hobby i zabawa, nie tylko oszczędność, czy życiowa konieczność.

I nagle, ni stąd ni zowąd, cała ta branża, gałąź gospodarki na naszych oczach pada!

W moim sąsiedztwie zamknął się niewielki sklepik ze starzyzną, wspierający ze swoich dochodów organizację pomagającą ofiarom przemocy domowej. Zlikwidowano większy sklep, który był ulubionym miejscem pozbywania się sprzętów domowych, ubrań po zmarłych krewnych. Od lat niemal wszyscy w miasteczku z tej opcji korzystali, tym bardziej, że dochody także wspomagały organizację pomagającą chorym dzieciom. Inny butik, w odległości 15-20 mil przypominał polski komis: można tam było oddać swoje rzeczy, głównie ubrania i czekać na nabywcę. Sklep pobierał procent z ceny. Było i nie ma, w niewielkim sąsiedztwie, tych trzech sklepów. Ciągle po drodze mijam dwa wielkie sklepy Goodwill, ale to nie ich obecność odpowiada za upadek mniejszych firm.

Winny jest Internet!

Handel starzyzną, tak jak i wszelkimi innymi towarami, tam się przenosi!

Coraz więcej osób pokazuje w sieci, jak kupuje używane rzeczy i jak je potem sprzedaje na różnych internetowych platformach. Natrafiłam ostatnio na panią z Las Vegas, która kręci swoje filmy na całym Zachodnim Wybrzeżu. Pokazuje, co wybiera z półek, objaśnia, dlaczego akurat te rzeczy, pokazuje ceny i podaje, za jakie pieniądze będzie te rzeczy odsprzedawać w sieci! Nie podaje oczywiście, czy sprzedała za żądaną cenę, czy nie, ale - czy takie osoby mogą doprowadzić do upadku wielkich dobroczynnych sklepów? My zbędne rzeczy oddajemy tam za darmo, sklep je sprzedaje i dochodem dzieli się z potrzebującymi. A my możemy jeszcze dostać papierek do wykorzystania przy rozliczeniu podatkowym, choć po ostatnich reformach podatków już się to tylko niewielu kalkuluje!

W sieci działają też wielkie firmy handlujące tylko rzeczami używanymi. Takie internetowe flea markety. Młodzi rodzice wymieniają się przy pomocy Internetu rzeczami dla dzieci, hobbyści dzielą swoimi zbiorami. Aż dziw bierze, że flea markety jeszcze są, że korzystając z pięknej pogody, jeszcze wiele osób urządza wyprzedaże garażowe. Zamiast od razu wystawić swoje rzeczy na sprzedaż w Internecie. Nie wiem, skąd ci nowocześni sprzedawcy będą brali swój towar, jeśli znikną sklepy ze starzyzną, ale na razie widać coraz więcej osób utrzymujących się z takiej działalności. I najwyraźniej - więcej nabywców jest w sieci niż w rzeczywistości.

Pojawiają się też osoby pokazujące swoją działalność - nie wiem jak to nazwać... chodzi o zbieranie rzeczy wystawianych przed domy, po to, by zabrali je śmieciarze. Od dawna biedacy w ten sposób zdobywali różne artykuły potrzebne im do urządzenia tu swojego życia... Pamiętam, jak mi pewna pani, wynajmująca pokoje dopiero co przybyłym imigrantom, mówiła: "a jakieś krzesło znajdzie sobie pani na eli". Pojęcia nie miałam, kto to ta Ela, ale coś czułam, że nie wypada się tą niewiedzą chwalić!

Małżeństwo z New Jersey pokazuje na You Tube swoje wyprawy po te "wystawki" w zamożnej nadatlantyckiej miejscowości. Pokazują, co znajdują, mówią o możliwych cenach, oczywiście - w Internecie, mówią, że to ich sposób na życie, na uniknięcie stresu, lęku, problemów współczesnego świata i rynku pracy.  

Śmieci jednych stają się skarbami drugich... Jednocześnie i to także jest najprostszym sposobem rozwinięcia własnego biznesu - nie trzeba płacić za lokal, nie trzeba mieć wyposażenia sklepu, ani pracowników, kasy, toreb do pakowania. Wystarczy komputer, samochód, smartphone.

Nowoczesność, nowoczesne narzędzia pomagają handlować starzyzną. Nic w tym złego. Dowodzi to tylko przedsiębiorczości ludzi. 

Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor