30 kwietnia 2016

Udostępnij znajomym:

O Madagaskarze napisze ktoś inny

To może być bardzo wzbogacające wewnętrznie, jeśli uznam, że nie będę kupował produktów firm, o których wiem, że korzystają z nielegalnie wyciętego, potencjalnie krwawego drewna. Ale do rozmontowania struktur wyzysku nie wystarczą moralne decyzje jednostek.

„Wiesz już wystarczająco dużo. Ja też. To nie wiedzy nam brakuje. Brak nam odwagi, by zrozumieć to, co wiemy, i wyciągnąć z tego wnioski”. Ale co właściwie wiemy?

Wiemy, że wieloma produktami, z których korzystamy na co dzień, żyjąc w części świata nazywanej umownie „Zachodem” albo „Północą”, możemy cieszyć się tylko dzięki temu, że w krajach, które są źródłami surowców niezbędnych do wytworzenia tych produktów, popełniono ogromne nadużycia, a czasami zbrodnie.

W książce „Śmierć w Amazonii” próbuję rozpisać tę wiedzę na etapy. Zaczynam od zabójstwa lub innego rodzaju przestępstwa popełnionego przez wielki biznes w krajach Południa, a następnie przyglądam się drodze, którą pokonują okupione ludzką krwią surowce, półprodukty i gotowe produkty – to może być drewno, ropa naftowa czy złoto – zanim staną się przedmiotami codziennego użytku w dostatnim świecie.

Opowiada pan o losie znanych z imienia i nazwiska ludzi, którzy stracili lub, co niewykluczone, stracą życie, byśmy mogli wejść w posiadanie naszych mebli i pralek. Co z tą wiedzą zrobić?

Od lat istnieje na Zachodzie bardzo wiele ruchów, w które można się zaangażować. Ruchy te mają rozmaite profile – jedne skupiają się na prawach człowieka, inne na prawach konsumentów, jeszcze inne na fair trade… Jednych bardziej interesuje ochrona rdzennej ludności, której prawa są gwałcone ze względu na rabunkową eksploatację zasobów naturalnych, a innych – ochrona dzikiej przyrody. Zauważyłem zresztą, że pomiędzy ekologami z Południa i z Północy występują pewne napięcia. Pierwsi mają do drugich pretensje o to, że ci zwracają uwagę na ginące zwierzęta, a nie dostrzegają nieraz, że zaraz obok odstrzeliwani są ludzie…

I chyba trudno się z tym nie zgodzić. Ekologia bywa przecież rozrywką społeczeństw, których członkowie zaspokoili swoje podstawowe potrzeby i teraz zastanawiają się nad tym, czy w swoim wolnym czasie zaangażować się w obronę jakiegoś ginącego gatunku, czy też w kampanię na rzecz wykorzystywania odnawialnych źródeł energii…

Zgoda, ale nie chciałbym być niesprawiedliwy w stosunku do ekologów, którzy prowadzą przecież pożyteczną działalność. Oni kształtują naszą świadomość. Często to właśnie dzięki nim dowiadujemy się o nadużyciach popełnianych w odległych częściach świata, a to dużo. Martwi mnie coś innego. Ekologowie nie dysponują żadnymi instrumentami, przy pomocy których mogliby wpływać na bieg wydarzeń, które nagłaśniają. Mogą oczywiście kontestować jakąś sieć sklepów, przyczyniając się do zwiększenia wrażliwości konsumentów, a może nawet do zmiany polityki tej czy innej firmy, ale tu potrzebne są rozwiązania o charakterze globalnym. Tylko instytucje państwowe i międzynarodowe dysponują siłą pozwalającą ukrócić proceder, który opisuję w swojej książce.

Dlaczego więc tego nie robią?

Weźmy przykład Brazylii. Nielegalna wycinka puszczy amazońskiej służy przemysłowi drzewnemu, hodowcom, którzy na miejscu dżungli tworzą pastwiska dla bydła, oraz hutom, które przetwarzają gorsze gatunki roślin na węgiel służący do produkcji surówki. Jeszcze dekadę temu znikało rocznie dwadzieścia kilka tysięcy kilometrów kwadratowych puszczy. Dziś jest to już „tylko” sześć do siedmiu tysięcy kilometrów kwadratowych. Władza federalna doprowadziła więc do znacznego ograniczenia tego procederu. Żeby całkowicie go zatrzymać, musiałaby chyba wysłać do Amazonii wojsko. Zresztą nawet to mogłoby nie wystarczyć, bo Amazonia jest ogromna. Gdyby wojsko zaczęło okupować jakiś jej rejon, drwale natychmiast przenieśliby się w inny.

I tylko na tym polega problem?

No, nie do końca. Pouczający jest przypadek Ekwadoru. Rafael Correa, który został wyniesiony do władzy dzięki poparciu ruchów autochtonicznych, wszedł z nimi później w bardzo ostry konflikt o eksploatację surowców i ochronę środowiska naturalnego. Krótko mówiąc, chodziło o tworzenie bazy przemysłowej i o pieniądze na prowadzenie polityki społecznej. Correa zaproponował nawet przywódcom państw na Północy, by zrzucili się na fundusz, który pozwoliłby Ekwadorowi zbilansować budżet bez sięgania po znajdujące się w Amazonii złoża ropy naftowej. Moim zdaniem był to bardzo dobry pomysł, ale Północ nie była zainteresowana ochroną lasów deszczowych.

Co do Brazylii, w ciągu ostatnich dwunastu lat rząd federalny zainicjował liczne programy, które umożliwiły awans społeczny kilkudziesięciu milionów ludzi należących do klas niższych. Nie byłoby to możliwe bez poparcia (a przynajmniej neutralności) bancada ruralista, to znaczy frakcji reprezentującej interesy niszczycieli puszczy amazońskiej. Niestety, jest to rodzaj politycznego targu. Jego ofiarą padają ludzie, o których pisałem w książce. Niektórych spośród nich prawdopodobnie dałoby się uratować, ale są oni pozostawieni sami sobie ze względu na wielką politykę.

W gruncie rzeczy ofiarami są również drwale i górnicy, którzy pozyskują krwawe surowce. Przecież w ten sposób z trudem zarabiają oni pieniądze na utrzymanie swoich rodzin.

Tak, to jest klasyczna wojna biedaków. Ubodzy drwale wchodzą w konflikt o ziemię i surowce z autochtonami. Ta historia powtarza się od czasów konkwisty. Jeśli oglądał pan „Misję” Rolanda Joffe’a, to zapewne pamięta pan, że ludzi chcących zniszczyć zbudowaną przez jezuitów redukcję Guarani prowadzili autochtoniczni przewodnicy. To też byli ubodzy, którym coś zaoferowano. Nie musimy jednak sięgać po przykłady z filmów opowiadających o dawnych czasach, skoro mamy wołającą o pomstę rzeczywistość dzisiejszą. Weźmy wojnę domową, która od pół wieku toczy się w Kolumbii. Gdyby na front tej wojny posyłano dzieci ludzi należących do klas średniej i wyższej, to dawno by się ona skończyła. Ale do armii przez dekady szli biedacy, w partyzantce FARC służą biedacy, do oddziałów paramilitares, to znaczy prywatnych armii latyfundystów i handlarzy narkotyków, też rekrutowani są biedacy. I wszyscy ci biedacy strzelają do siebie w imię nieswoich interesów. Tak to mniej więcej wygląda.

Konflikt, który rozgrywa się w Amazonii, różni się od kolumbijskiego didaskaliami, ale tło ma bardzo podobne. Wielu biedaków nie szłoby wycinać drzew dla bogatych właścicieli tartaków, gdyby mieli szansę dostać kawałek ziemi w ramach reformy rolnej albo gdyby mogli rozpocząć godne życie w skromnej dzielnicy wielkiego miasta. Dramat polega na tym, że kaci są równie ubodzy jak ich ofiary, które nienawidzą swoich prześladowców, nie dostrzegając często, że stoją za nimi czyjeś wielkie interesy.

„Nowoczesne społeczeństwo wytwarza u jednostek moralną ślepotę na masową skalę” – napisał pan, komentując fragment książki Zygmunta Baumana.

Spostrzeżenia zanotowane przez Baumana i szwedzkiego pisarza Svena Lindqvista, od którego zaczęliśmy naszą rozmowę, posłużyły mi za klucze interpretacyjne do opowiedzenia mojej historii. Jako reporter, mogłem w zasadzie poprzestać na opisaniu tego, co się wydarzyło. Nie do mnie należy tłumaczenie czytelnikowi, co ma zrobić z wiedzą, którą go obciążam. A jednak chciałem zasugerować, że jeśli ktokolwiek może wpłynąć na to, co dzieje się w Amazonii, to jest to władza polityczna.

Ślepota, o której pan wspomniał, wiąże się chyba z tym, że od momentu pozyskania surowca do chwili zakupienia przez nas produktu, towar przechodzi przez ręce wielu pośredników. Czy możemy prześledzić tę drogę?

Na jej początku są biedacy, o których już mówiliśmy. Potem mamy kogoś, kto produkuje surówkę hutniczą. Ten ktoś sprzedaje ją następnie dużej firmie, na przykład amerykańskiej, która wyrabia z tej surówki stal. Stal kupuje inna firma, produkująca, dajmy na to, części do pralek. Potem jest już łatwo: montownia, hurtownia i wreszcie sieć sklepów. Na samym końcu jesteśmy my. Pralka wyprodukowana z krwawych surowców trafia do pana lub mojej łazienki.

Biorąc pod uwagę fakt, że droga, którą pokonują krwawe surowce, jest tak długa, a proces produkcji – tak rozproszony, czy można określić, kto konkretnie jest winny „śmierci w Amazonii”? Przecież jeśli winni są wszyscy, to nikt nie jest winny…

Nie przesadzajmy, winę można stopniować. W innym stopniu winny jest właściciel huty produkującej surówkę, w innym – członek lokalnej elity, a w jeszcze innym – szef firmy wyrabiającej stal. Właściciel huty siedzi na miejscu i dobrze wie, co trzeba zrobić, żeby zdobyć drewno potrzebne do produkcji surówki. To przecież nie jest tak, że w Amazonii w ogóle nie wolno wycinać drzew. Wolno, ale większość i tak wycina się nielegalnie, przekraczając wyznaczone limity. Decyduje o tym zwykła pogoń za zyskiem. Właściciela huty kryje zapewne polityk zblatowany, a może spokrewniony z przedstawicielami lokalnego biznesu i wymiaru sprawiedliwości. Najczęściej to on odpowiada za zastraszanie ludzi, zlecanie zabójstw i niszczenie środowiska naturalnego. Jeśli zaś chodzi o szefa amerykańskiej firmy, która importuje surówkę hutniczą, to jego udział w zbrodniczym procederze zazwyczaj ogranicza się do złożenia podpisu na zamówieniu. Trudno mu cokolwiek udowodnić. Trudno nawet powiedzieć, czy zdaje on sobie sprawę z tego, do czego przykłada rękę. Inna rzecz, czy chce sobie z tego zdawać sprawę. A gdyby chciał, nie jest jasne, czy to by mu się udało. Być może otrzymuje on od swoich amazońskich kontrahentów sfałszowane papiery, które mają świadczyć o legalności źródła, z którego pozyskuje półprodukt.

Tak więc jedni są winni bardziej, inni mniej, co nie zmienia jednak faktu, że wszyscy uwikłani są w pewną strukturę. Nie czuję się zbyt mocny z teologii moralnej, ale trafia mi do przekonania wypracowana przez teologów wyzwolenia koncepcja struktur grzechu. Na potrzeby człowieka niewierzącego możemy to nazwać „strukturami wyzysku” albo „zbrodnią kontekstu”.

A gdzie w tym wszystkim jesteśmy my?

Nie sądzę, byśmy mogli mówić o winie konsumentów. Do tego, żeby była wina, potrzebna jest świadomość. A jeśli gdzieś na początku procesu produkcji pralki, którą kupuję, było zabójstwo, o którym nie mogę wiedzieć…

Nie mogę czy nie chcę?

Zwykle nie przychodzi to mnie czy panu w ogóle do głowy. Trudno mówić o odpowiedzialności czy winie, gdy nie ma świadomości popełnionego zła. Ale czy – idąc za Lindqvistem – możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że nie bierzemy udziału w podziale łupów? Bierzemy.

W jednej ze swoich książek Lindqvist przypomina historię robotników zatrudnionych w szwedzkiej fabryce eternitu w Lommie. Zanim zamknięto tę fabrykę pod koniec lat siedemdziesiątych, pięćdziesięciu jej pracowników zdążyło umrzeć na skutek chorób zawodowych, a kolejnych stu pięćdziesięciu zostało kalekami. W tym samym czasie inni ludzie bogacili się, obracając pieniędzmi zarobionymi na produkcji azbestu. „Dzieci robotników dostały w spadku włókna azbestu, a inne dzieci – pakiety akcji. Czy te ostatnie nie powinny się poczuwać do odpowiedzialności za krzywdę, z której niegdyś czerpano zyski?”

To bardzo trudne pytanie. Są krzywdy, których nie ma jak naprawić. Rozmawiałem o tym kiedyś z jednym z moich amerykańskich profesorów. „Czy to, że trzysta lat temu ziemia, na której stoi dziś uniwersytet Stanforda, należała do jakichś ludów autochtonicznych, zobowiązuje nas do zwrócenia jej dawnym właścicielom? To znaczy komu?” – pytał. Problem polega na tym, że słowa, które profesor wypowiedział w najlepszej intencji, powtarzane są często przez ludzi wielkiego pieniądza – jako wymówka, uzasadnienie dla własnej bierności lub nawet wyraz nieprzyjmowania do wiadomości tego, że w ogóle doszło do jakiejś niesprawiedliwości.

Wracając do dzieci robotników z Lommy, powiedziałbym, że owszem, ci, którzy odziedziczyli pakiety akcji, są coś winni tym, którzy odziedziczyli choroby płuc. Ale od stwierdzenia o charakterze etycznym do odpowiedzi na pytanie o kroki polityczne czy ekonomiczne, na które to stwierdzenie miałoby się przełożyć, jest bardzo daleka droga. Nie istnieje matematyczna formuła, która pozwoliłaby wyliczyć, komu i ile należy się za krzywdy doznane w mniej lub bardziej odległej przeszłości.

A co możemy zrobić w sprawie krzywd, których doznaje się dzisiaj? Przecież o takich właśnie opowiada pańska książka…

To może być bardzo wzbogacające wewnętrznie, jeśli uznam, że nie będę kupował produktów firm, o których wiem, że korzystają z nielegalnie wyciętego, potencjalnie krwawego drewna. Istnieją zapewne organizacje pozarządowe, które monitorują ten rynek, ale trudno oczekiwać od przeciętnego człowieka, że będzie przeprowadzał dochodzenie w związku z każdym produktem, który zamierza kupić. To po prostu bardzo trudne, niemal niemożliwe. Choć oczywiście jeśli ktoś chce pracować nad zwiększeniem świadomości swojej i swoich znajomych, to powinniśmy tylko się z tego cieszyć. Rzecz w tym, że do rozmontowania struktur wyzysku nie wystarczą moralne decyzje i konsumenckie zachowania jednostek. Rzeczywistą mocą sprawczą dysponują już nawet nie państwa, lecz – jako że żyjemy w zglobalizowanym świecie – instytucje międzynarodowe. Niestety, wiemy z doświadczenia, że takie agendy nie są zorientowane na ściganie przestępstw, o których rozmawiamy. Przed nami długa droga i, jeśli mam być szczery, niespecjalnie wierzę w happy end.

Cóż nam zatem pozostaje?

Wie pan, to nie jest tak, że jeśli nie da się zmienić wszystkiego, to znaczy, że nie warto zmieniać niczego, bo – jak sądzą czasem radykalni rewolucjoniści – w ten sposób umacnia się status quo. Warto angażować się w drobne inicjatywy. Zacząć, bo ja wiem, od bojkotu konsumenckiego firmy, która zarabia na handlu krwawymi surowcami.

Sam pan przecież powiedział, że człowiek nie jest w stanie tropić pochodzenia każdego produktu, który kupuje. Żyjąc na Północy, nie da się chyba nie uczestniczyć w podziale łupów. I żaden konsumencki bojkot tego nie zmieni.

Ma pan rację, nie ma takiej możliwości. Spodnie, które mam w tej chwili na sobie, mogli wyprodukować niewolnicy pracujący w Bangladeszu za przysłowiową miskę ryżu. A części do telefonu komórkowego, który przed chwilą zadzwonił? Znaczna część podzespołów konstruowana jest przy użyciu metali czy minerałów wydobywanych w nielegalnych kongijskich kopalniach. Tam pracują dzieci, które giną pod zwałami ziemi albo w starciach pomiędzy lokalnymi ugrupowaniami, walczącymi między sobą o dostęp do surowców.

Czy próba ograniczenia swojego uczestnictwa w tym wszystkim nie jest rodzajem etyki czystych rąk? Byleby tylko się za bardzo nie ubrudzić… Oczywiście, z pewnym wysiłkiem mogę zrezygnować z telefonu komórkowego, ale przecież w ten sposób nie zmienię losu dzieci, które pracują w kopalniach w Kongo.

Coś w tym jest. Bojkotowanie krwawych produktów sprowadza się ostatecznie do tego, że to ja jestem bardziej etyczny i lepiej czuję się ze sobą samym. Zresztą nawet jeśli zorganizowałbym bojkot na wielką skalę i doprowadził do zmiany polityki jakiejś firmy albo nawet do jej upadku, to na jej miejsce natychmiast wejdzie inna. Jest taka znana myśl niemieckiego socjologa Ulricha Becka: nie szukajmy indywidualnych odpowiedzi na społeczne wyzwania o skali globalnej. Architekci naszej rzeczywistości gospodarczej wmawiali nam przez trzy dekady, mniej więcej od czasów Thatcher i Reagana, że na rozmaite bolączki społeczne trzeba znajdować odpowiedzi o charakterze indywidualnym. To znaczy: jeśli będziesz dobrze się prowadził, ciężko pracował, to odniesiesz sukces. Historia kapitalizmu pokazuje, że tak nie jest. Że można się dobrze prowadzić, ciężko pracować i pozostać ubogim.

Czuję, że kręcimy się w kółko…

A ja mimo wszystko uważam, że lokalne działania, nawet na małą skalę, mają sens. Że zaczynając od zmiany pewnych aspektów rzeczywistości, kształtujemy świadomość ludzi, w tym również polityków, którzy odpowiadają za projektowanie rozwiązań na skalę globalną. Weźmy mieszkańców Żurawlowa, którzy doprowadzili do tego, że Chevron wycofał się z planów wydobycia gazu łupkowego na Lubelszczyźnie. Dzięki lokalnym protestom, a nie interwencji władzy centralnej, udało się zniechęcić wielki koncern naftowy do prowadzenia działalności w tym miejscu.

Tak się składa, że ostatni z trzech reportaży zamieszczonych w książce „Śmierć w Amazonii” opowiada o batalii toczonej z Chevronem przez społeczność lokalną. W 2011 roku ekwadorski sąd nakazał koncernowi zapłacenie osiemnastu miliardów dolarów odszkodowania za wieloletnie niszczenie środowiska naturalnego. To światowy rekord. Sprawa nie jest jeszcze zakończona, następnym krokiem jest arbitraż w Hadze. Potem pozostaje pytanie o możliwość wyegzekwowania przez mieszkańców Lago Agrio odszkodowania. Niemniej jednak stało się. Mała społeczność wygrała z wielkim koncernem. Nie zmienia to raczej reguł gry – to byłby zbyt optymistyczny wniosek – ale pokazuje przynajmniej, że od czasu do czasu to jest możliwe. A jeśli jest możliwe od czasu do czasu, to może będzie możliwe również w innych miejscach. A jeśli będzie możliwe w innych miejscach, to może spowoduje to, że kiedyś reguły gry przynajmniej trochę się zmienią.

Nawet wówczas będą nas jednak nurtować pytania o charakterze ekologicznym. Przecież nawet jeśli firma eksploatująca jakieś złoża zachowuje się bardzo uczciwie, to zagrożenie dla środowiska nie znika. Te pytania jednak mniej dramatyczny charakter. Tu nie chodzi już o ludzkie życie.

Dlaczego akurat Amazonia? Takich miejsc jest na świecie bardzo wiele…

Gdybym znał Afrykę, napisałbym pewnie o lasach Madagaskaru, w których też nielegalnie wycina się drewno. Zapewne tam również giną ludzie. Tak się jednak złożyło, że od lat zajmuję się Ameryką Łacińską. Mam nadzieję, że o Madagaskarze napisze ktoś inny.

Artur Domosławski jest reporterem związanym z tygodnikiem „Polityka”. Specjalizuje się w tematyce latynoamerykańskiej. Autor cenionych książek, m.in. „Chrystus bez karabinu” (Prószyński i S-ka 1999), „Gorączka latynoamerykańska” (Świat Książki 2004), „Kapuściński non-fiction” (Świat Książki 2010) i, ostatnio, „Śmierć w Amazonii” (Wielka Litera 2013). Uhonorowany tytułem Dziennikarza Roku 2010.

Wyimki:

Czy możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że nie bierzemy udziału w podziale łupów? Bierzemy.

Przed nami długa droga i, jeśli mam być szczery, niespecjalnie wierzę w happy end.

Nie szukajmy indywidualnych odpowiedzi na społeczne wyzwania o skali globalnej.

„Kontakt” nr 26/2014 / Temat numeru

Zdjęcie: Krzysztof Dubiel dla Instytutu Książki

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor