30 lipca 2018

Udostępnij znajomym:

Pisanie o Zagładzie to wyzwanie na wielu różnych poziomach. Być może dlatego mamy tak ogromne zróżnicowanie rodzajowe i gatunkowe w tekstach, które próbują opisać graniczność tego doświadczenia. Przypomnijmy, że tylko w Monitorze pisałem o kilkudziesięciu takich publikacjach. Celowo zacząłem ich przegląd od książek Victora Frankla i Hannah Arendt, by nadać szczególny kontekst temu, co zdarzyło się w czasie ostatniej wojny Żydom. V.E. Frankl dokonuje analizy owej graniczności, ustawiając czytelnika jako „Człowieka w poszukiwaniu sensu”. H. Arendt z kolei obdziera nas ze złudzenia, iż to nie my, to inni byli zbrodniarzami. Naprawdę? Przypomnijmy fragment jej kultowego opracowania, w którym analizuje proces Adolfa Eichmanna: „Eichmann w Jerozolimie – rzecz o banalności zła”. Pisze tam:

„[…] Smutna prawdą jest to, że zło w większości czynione jest przez ludzi, którzy nigdy świadomie nie postanowili być dobrymi czy złymi. Większość nazistów to byli ludzie kulturalni, mający rodziny, oddani ojcowie. Przerażająca jest ich normalność. I to jest właśnie banalność zła.” [s.258]

Teza ta prowadzi nas wprost do innego, pod każdym względem, tekstu Jonathana Littella „Łaskawe”, który mimo że jest powieścią sensu stricto, w przeciwieństwie do dwu poprzednich, to szuka odpowiedzi na identyczne pytania: - gdzie lokuje się sens człowieczeństwa i co stanowi o jego istocie, albo raczej, co jest jego istotą?

/"Analność zła" – (analité du mal) skwitował dzieło Littella francuski filozof Philip Sollers, nawiązując do słynnej książki Hannah Arendt relacjonującej proces Eichmanna. "Łaskawe" przekonują, że absolutne zło, jakie uaktywnił nazizm, jest skutkiem złamania wszystkich tabu, zakazów, dzięki którym społeczeństwo może funkcjonować, mimo czającej się gdzieś w głębi pierwotnej przemocy. Wyrafinowana kultura oprawców to jedynie pusta skorupa./

Jeszcze zupełnie innym, tym razem absolutnie dokumentalnym, nijak filozoficznym, psychologicznym czy powieściowym, sposobem mówienia o Zagładzie jest zbiór dokumentów sądowych opracowanych i zebranych w tomie pod tytułem „Jest taki piękny, słoneczny dzień ... Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942 – 1945” Barbary Engelking:

[…] Co działo się dalej – wiemy z dokumentów procesowych, zeznań oskarżonych i świadków:

Jankiel uciekł, jego żona Ruchla i ośmioletni Symcha-Lejb zastali postrzeleni. Dziecko zginęło na miejscu, kobieta była ciężko ranna. Maciak był pijany, Suchodolski był granatowym policjantem. To Maciak nakłonił Suchodolskiego do zabójstwa, „spodziewając się znaleźć u Mendelsonów dużej wartości kosztowności”.

Kazimierz Maciak przyznał się do winy i zeznawał na przesłuchaniu 5 maja 1947 r., że w dzień świąteczny po kościele (18 lipca 1943 r. była niedziela) udał się do sąsiada celem kupna zboża, wypili ćwierć litra spirytusu, po dwóch godzinach poszedł do innego sąsiada, gdzie wypili „3/4 litra wódki w 9 osobników”.

Trudno też nie napisać o takich wydarzeniach literackich, jak bestsellerowa biografia Agaty Tuszyńskiej „Oskarżona Wiera Gran”, która przywraca powszechnej pamięci jedną z najbardziej niezwykłych i jednocześnie najbardziej tragicznych postaci polsko żydowskiego świata artystów. Książka Tuszyńskiej precyzyjnie punktuje wszystkie momenty zaszczuwania człowieka przez drugiego człowieka, aż do chwili, w której jedynym wyjściem z tej „szczujni” jest ucieczka w szaleństwo.

Podobnie poruszająca jest najnowsza biografia Anny Bikont „Sendlerowa w ukryciu”. Autorka kreśli w niej, w oparciu o ogromny materiał dokumentalny, sylwetkę Ireny Sendlerowej bez retuszu i lukru, co pozwala nam dostrzec tę postać na nowo „jasno, w zachwyceniu”.

Traktat filozoficzny, psychologiczny, biografia, dokument, powieść, reportaż, bajka, przypowieść, pamiętnik, dziennik, listy, nowele i opowiadania – wszystkie te gatunki literackie istotnie wpisują się w różne sposoby mówienia o holocauście.

Ostatnio pojawiła się kolejna rzecz na ten temat, zatytułowana „Dziewczynka z walizki”, co natychmiast sytuuje ją w kontekście podobnie zatytułowanych książek: Romy Ligockiej „Dziewczynki w czerwonym płaszczyku” i Krystyny Chiger oraz Daniela Paisnera „Dziewczynki w zielonym sweterku”. Oczywiście ta zbieżność może być absolutnie przypadkowa, aczkolwiek trudno w to uwierzyć. Wydaje się raczej, iż autor, David Serrano Blanquer, celowo wpisał swą opowieść w kontekst podobnie brzmiących tytułów, co niestety nie oznacza, że dołączył tym samym do tego samego poziomu literackiego.

„Dziewczynka z walizki” jest wprawdzie historią prawdziwych, nie fikcyjnych postaci: Gizy i Danuty, ale tylko pozornie. W gruncie rzeczy jest pretekstem, by dać upust uczuciom, komentarzom i interpretacjom autora. Ta formuła czyni tekst Davida S. Blanquera nieznośnym, ocierającym się o literacki kicz. Jest oczywistą oczywistością, co najmniej od powieści Stefana Żeromskiego, że nadmierne uprzymiotnikowanie i rozemocjonowanie nie służy dobrze literackim przedsięwzięciom. Do tego wszystkiego, wielokrotnie powtarzany motyw, koncept, dowcip czy temat staje się banalny, czego „Dziewczynka z walizki” jest niestety idealnym przykładem. Zdanie Patricka Modiano, które stanowi też motto całości: „trzeba czasu, by wydobyć na światło dzienne to, co zostało wymazane”, powtórzone po raz enty, może doprowadzić czytelnika do szału, podobnie jak inne, też przytaczane bez opamiętania: „mówiła z trzewi, z głębi serca”. Wielka to szkoda, bo wstrzemięźliwość i unikanie jakiegokolwiek komentarza to zasady obowiązujące w pisaniu o holocauście, co najmniej od Borowskiego, Nałkowskiej, poprzez niebywałej mocy teksty Hanny Krall, aż do sensu stricto dokumentalnych opracowań zebranych w dwu tomach „Dalej jest noc” pod redakcją Barbary Engelking i wydanych w tym roku.

„Dziewczynka z walizki” natomiast serwuje nam nieustannie opisy stanu świadomości autora, jego uczucia i stosunek do opisywanych wydarzeń, jego preferencje, oceny i sądy:

„Zmroziła mnie jej szczerość, jej nadzwyczajna mądrość wobec pytań trudnych, by ogarnąć je umysłem. Strach warunkował całe jej życie. […] A do tego wszystkiego morze strat i pustki. Rany skryte, lecz jątrzące się mino wysiłków, by nie poświęcać im za wiele uwagi. Strach, który przeobraził jej życie tak, że /nie było łatwo/, co znaczy, że było bardzo trudno. Tak właśnie pomyślałem w tamtej chwili.” (s.167) I w ten sposób pole do interpretacyjnego popisu dla czytelnika, czy jakiekolwiek miejsca niedookreślenia pozostają w książce ograniczone do absolutnego minimum. Okazuje się, że autor karze nam wierzyć, że skoro ”nie była łatwo”, to znaczy, że było „bardzo trudno”.

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor