19 lutego 2017

Udostępnij znajomym:

Długo szukałem i w końcu znalazłem. Chwilę czasu, by usiąść przed telewizorem. Było to niedzielne przedpołudnie, do wyboru miałem więc poranne dyskusje polityczne, sport, bajki dla dzieci i stare, często czarno-białe klasyki kina. Zostałem przy tych ostatnich, bo lubię westerny. Okazało się jednak, że od samego filmu bardziej interesują mnie przerwy reklamowe. Miałem wrażenie, że ktoś, gdzieś tam daleko wie, iż patrzę właśnie w telewizor i odpowiednio je dobiera.

“Siwy włos? Kilkuminutowa terapia firmy X pomoże”; “Walczysz ze zbędnymi kilogramami? Nasz sok jest najlepszym rozwiązaniem!”; “Zima daje się wszystkim we znaki. Weź multiwitaminę powstałą w słońcu Kalifornii”; “Zastanawiasz się, czy stać cię będzie na opłacenie studiów swych dzieci? Programy finansowe firmy Y rozwiążą twe troski”.

Do tego ciągła prezentacja samochodów szybkich, pojemnych, terenowych, etc. Nie to, żebym miał potrzebę jeździć szybko, dużo pakować, czy pokonywać szczególnie wyboiste tereny, ale w pewnym wieku człowiek wie już, czego chce, nawet jeśli nie potrafi tego odpowiednio uzasadnić.

Ale gdzie się podziały reklamy dla młodzieży?

Pewnie zły program, przełączmy się więc na sport. Pogadanki na temat futbolu przerywane były obrazkami lejącego się piwa, kanapek i pizzy. Zgłodniałem w ciągu kilku minut. Zmieniłem ponownie kanał i usłyszałem końcówkę rozmowy na tematy polityczne, po której pierwsza reklama zapytała mnie, czy chciałbym się wybrać na wakacje… niedobrze, cholera…

Albo znajduję się na etapie życia, w którym więcej zaczyna do mnie docierać, albo stałem się typowym, modelowym wręcz, statystycznym Kowalskim, do którego reklamodawcy kierują większość swych przekazów. Z obawy przed tym, co zobaczę, bajek nie włączyłem, zresztą ku wielkiemu rozczarowaniu jedynego zainteresowanego nimi mieszkańca domu. Ale skacząc po kanałach telewizyjnych mimo wszystko zdobyłem sporo informacji.

Przekonałem się na przykład, że w stu programach pracuje w rzeczywistości pięciu prowadzących. Mieli podobne fryzury, oprawki okularów, wąsy i brody w tym samym miejscu. Jeśli chodzi o panie, to tu również panował pewien standard. Przez chwilę zacząłem nawet tęsknić za Larry Kingiem, za jego niepowtarzalnymi szelkami, koszulą i kosmicznym wystrojem studia. Ale przypomniałem sobie, iż mamy teraz Wolfa Blitzera, który potrafi przez dziesięć godzin z taką samą energią komentować nadejście wiosny co rozruchy na Bliskim Wschodzie. Też jest niepowtarzalny w tym co robi.

Po 30 minutach oglądania telewizji zacząłem po cichu przyznawać rację zwolennikom teorii spiskowych. Zwłaszcza mówiących o tajemnym klonowaniu ludzi. No bo jak to możliwe, by prowadząca program przez 30 lat kobieta wyglądała dziś młodziej, niż w pierwszym sezonie swego talk show?

Kilka lat temu telewizja przeżywała poważny kryzys, gdy zastrajkowali piszący scenariusze seriali telewizyjnych i programów rozrywkowych. Początkowo wydawało się, że to koniec TV i trzeba będzie wszystkie odbiorniki oddać na złom. Nie wiem, czemu wciąż mówi się “na złom”, skoro prawie nic nie jest już robione z metalu i do tego nikt nie ma pojęcia, gdzie jakieś złomowisko się znajduje. Nieważne. Wracamy do kryzysu w TV. Okazało się, że pod nieobecność pisarzy sięgnięto do starszych programów, zaczęto korzystać z pomocy twórców niezrzeszonych w związkach, mniej znanych. Programy stały się ciekawsze, mądrzejsze nawet. Nie trwało to długo, bo w końcu się wszyscy dogadali. Wróciły znienawidzone przeze mnie tzw. reality show.

Generalnie potrafię ich unikać. Po prostu nie włączam określonych kanałów w określonych porach. Ale ostatnio jest to mało skuteczne. Produkcją takich potworków zajęły się już tak poważne firmy jak Discovery i National Geografic. Przykład sprzed kilku dni:

Jakieś grzęzawisko na Florydzie. Nieogolony facet z jednym zębem brnie przez nie zanurzony do pasa w błocie. W pewnym momencie rzuca się w bok, wyciąga rękę, słychać krzyki, przekleństwa! Kamera pokazuje zbliżenie jego krwawiącej dłoni. “Ale mnie dziabnął, ale dziabnął skur…syn!” – krzyczy z radością facet bez zęba. Okazuje się, że to program o tym, jak poradzić sobie z aligatorem, gdy zaatakuje nas podczas spaceru po bagnach. W innych odcinkach ten sam facet dał się poddusić anakondzie, jeszcze w kolejnym gotował zupę z szopów praczy. Na pewno dla niektórych to bardzo edukacyjne programy. Ja wyciągnąłem z nich inne wnioski – by nie łazić po bagnach na Florydzie, a jeśli już to zabrać ze sobą jakąś kanapkę i broń. Wymagania telewidzów są coraz większe. Nie zadowala ich już byle co. Musi być strasznie, krwawo albo nieprzyzwoicie głupio. Wyobrażam sobie rozmowę poza kadrem: “Myślisz, że ugryzienie w rękę wystarczy do programu? Może kazać mu tam włożyć głowę?”. Według mnie byłoby to najlepsze rozwiązanie.

Niektórzy wskazują, iż szefowie telewizji popełniają poważny błąd. Nie doceniają najwierniejszej grupy telewidzów. Dzieci poniżej drugiego roku życia, a nawet niemowlaków. Po pierwsze posadzone przed telewizorem będą oglądały wszystko jak leci przez 10 godzin. Po drugie nie potrafią jeszcze zmieniać kanałów, więc wchłoną wszystkie reklamy. Po trzecie decydują o większości zakupów w domu. Po czwarte nie zajmują się jeszcze piractwem internetowym na skalę przemysłową i cierpliwie czekają na ulubiony program o aligatorach. Jedyny minus jest taki, że o ósmej już zwykle śpią, więc trzeba by było zmienić tabelę największej oglądalności. Na niedzielne poranki i przedpołudnia, tak obecnie niedoceniane. Nie przez przypadek w dawnych czasach w Polsce największą oglądalnością cieszył się teleranek.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor