04 lutego 2018

Udostępnij znajomym:

Za kilka dni rozpocznie się olimpiada. Zimowa, warto dodać, choć biorąc pod uwagę panującą obecnie aurę trudno byłoby w tym kraju zorganizować teraz letnią. Nawet jeśli odbywają się one w Korei Południowej.

Spora grupa kibiców nie przygotowała się odpowiednio i na miejscu zobaczy góry i śnieg. Wydawało im się, że jeśli w nazwie jest określenie "południowa", to przywita ich słońce, plaża i niebieska woda. Przykładów nie brakuje - Karolina Południowa, Afryka Południowa, itd. Zapomnieli o biegunie. Też jest "południowy".

Synoptycy zapowiadają, że tegoroczne igrzyska będą najzimniejszymi od Lillehammer w 1994 roku. A było wtedy zimno, cała Norwegia w okowach lodu, z nieba sypał śnieg.

To już były czasy dokładnych przekazów telewizyjnych, błyskawicznych relacji i nalotów reporterskich. Widzieliśmy na ekranach telewizorów, jak pod stokiem narciarskim, na którym miał się odbywać slalom gigant, stoi grupka zawodników gospodarzy, bez czapek, bez rękawiczek, z rozpiętym pod szyją dresem, z bułką i kawałkiem łososia w dłoni czekając na rozpoczęcie zawodów. Reprezentanci innych krajów z kubkami gorącej kawy wychodzili dopiero z ciepłych autobusów w asyście bagażowych niosących futra w barwach narodowych. Nigdzie jednak nie było widać dziennikarzy...

Tajemnica wyjaśniła się kilka lat temu, gdy miałem przyjemność rozmawiać z amerykańskim dziennikarzem sportowym oddelegowanym kilkukrotnie do obsługi zimowych igrzysk. W Lillehammer też był. Przyznał on, że zwykle jest zimno, bardzo zimno. Jednak dziennikarze nie odczuwają chłodu. Nie dlatego, iż są tak zaprawieni, zahartowani i dobrze ubrani. Oni po prostu nie mają zbyt wielu okazji do przebywania na zewnątrz.

Czy ktoś widział, by po udanym skoku, przejeździe lub występie do zawodnika biegło stado dziennikarzy? Nie? Wiecie dlaczego? Bo wszyscy znajdują się w ciepłym, zaopatrzonym we wszelkie luksusy, oddalonym od skoczni lub stoku pomieszczeniu wyposażonym w telewizory.

Nie chcę być złośliwy, ale wygląda to tak:

- stacja kupuje prawa do transmisji wydarzeń sportowych

- wysyła na miejsce ekspertów i dziennikarzy, by ci oglądając wszystko na miejscu relacjonowali gawiedzi telewizyjnej najważniejsze wydarzenia

- organizatorzy przygotowując obiekty planują wszystko tak, by dziennikarze nie poumierali im z chłodu i zmęczenia

- budowane są specjalne centra nadawcze obok każdego obiektu lub na jego terenie, planowane są połączenia autokarowe, wszystko po to, by dziennikarz miał dobrze, ciepło, wygodnie i wyrażał się o kraju w samych superlatywach

- w związku z tym po przebyciu tysięcy mil taki reporter przewożony jest z lotniska do hotelu, potem przez godzinę albo dłużej z hotelu do centrum nadawczego tylko po to, by na ekranie telewizora oglądać zawody i opowiadać wszystko innym udając, że widzi to na własne oczy

Zwróćmy uwagę, że nawet zdobywający medale zawodnicy zapraszani są studia, gdzie relacjonują walkę i próbują przypomnieć sobie towarzyszące zwycięstwu emocje.

Można się więc zastanowić, dlaczego w ogóle tam jadą, skoro można robić to nigdzie nie wyjeżdżając. Albo wyjechać w ciepłe kraje i stamtąd nadawać. Na przykład z Hawajów. Przecież to samo zobaczą na ekranie telewizora.

Jak tłumaczył mi rozmówca, podczas takiego wyjazdu nie chodzi wyłącznie o sport, ale w równym stopniu o wszystkie inne wydarzenia towarzyszące zawodom. Bo jak inaczej dowiedzielibyśmy się, że zawodniczka z Bułgarii zabłądziła w nocy wracając z pokoju norweskiego narciarza. Albo o niedziałających spłuczkach klozetowych w wybudowanym na otwarcie igrzysk hotelu. Albo o tym, jak po nieudanym skoku jeden z zawodników pobił w szatni swego trenera. Dla takich plotek jeździ się na miejsce. Również w celu poznania lokalnych zwyczajów i kultury.

Opowiadający mi o pracy na igrzyskach w Lillehammer dziennikarz wspominał, z jakim przejęciem ekipa amerykańska wpatrywała się w talerze podczas posiłków. Chodziło o rozpoznanie kawałków mięsa, które mogły przecież pochodzić z reniferów. Tych słodkich zwierzątek, ciągnących sanie Mikołaja i bawiących kolejne pokolenia dzieci. Dopiero ekipa Kanady przekonała naszych, że nie ma się czego bać, że to normalne na północy, gdzie trudno hodować inne zwierzęta na rzeź. W wyniku tego połowa zawodników z USA powróciła do kraju z medalami i głębokim przekonaniem, iż wegetarianizm jest najlepszą formą dostarczania naszym organizmom energii.

Zimowe igrzyska są niedoceniane. Dostarczają sporo emocji, plotek, ale też rozrywki. Wystarczy przypomnieć sobie pierwszy w historii złoty medal Australii. To był łyżwiarski wyścig w Salt Lake w 2002, w którym zawodnik tego kraju nie miał szans z pozostałymi. Został więc w tyle licząc, że w którymś momencie ktoś popełni błąd, a on wśliźnie się na jego miejsce. Poszło znacznie lepiej. Kilkadziesiąt metrów przed linią mety czoło się zaplątało i wszyscy zawodnicy upadli na lód. Australijczyk przejechał obok nich spokojnie i z ostatniego miejsca zdobył zimowe złoto. Pierwsze dla swego kraju w historii świata. Na zimowych igrzyskach znacznie mniej się oszukuje, niż latem, ale też się zdarza. Na przykład w Grenoble kobieca drużyna saneczkarska z NRD podgrzewała płozy.

Mam nadzieję, że wszyscy znajdziemy chwilę, by oglądając zmagania sportowców odpocząć od seriali, wiadomości i informacji o grypie.

Miłego weekendu

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor