22 kwietnia 2021

Udostępnij znajomym:

Demokracja opiera się na założeniu, iż ludzie wiedzą, czego chcą i podejmują świadome decyzje wybierając tych, którzy w ich imieniu mają to osiągnąć. Według mnie to założenie błędne, bo większość z nas nie ma pojęcia, czego chce, a powiedzieć, że podczas wyborów głosy oddajemy w pełni świadomie, też byłoby sporym przekłamaniem.

Nawet jeśli nie mam racji, to pojawia się inny problem. Otóż w społeczeństwie tak równo podzielonym jak obecnie, tylko połowa w wyniku wyborów osiąga co chce, a reszta pozostaje nieszczęśliwa. Nie jest to więc wola ludu, ale wola połowy ludu. Do tego co chwilę chodzi o inną połowę.

W środku tego zamieszania siedzą wybierani przez nas ludzie, politycy, którym nieustannie dostaje się od kogoś. Ode mnie również, choćby tydzień temu w tym miejscu. Muszę jednak przyznać, że życia łatwego nie mają.

Większość ludzi odnoszących w życiu sukces to zwykle specjaliści w jakiejś dziedzinie. Znają się na czymś wyjątkowo dobrze, lepiej od innych. Przykładów wokół mnóstwo: w technologiach, medycynie, prawie, spekulacjach giełdowych, czy handlu. Polityk, zwłaszcza wyższego szczebla, też niewątpliwie jest osobą sukcesu. Jednak nie dlatego, że się na czymś zna. Może na byciu politykiem. On musi udawać, że zna się na wszystkim, co - jak wiemy - jest niemożliwe. Mało tego, by zostać politykiem, trzeba być przekonanym, iż wie się na każdy temat bardzo wiele. Powiedzmy to wprost - trzeba być trochę przemądrzałym, pewnym siebie i nie znać własnych ograniczeń. Z jednej strony to dobra cecha, bo w życiu trzeba być odważnym, nie przejmować się przeciwnościami, wierzyć w zwycięstwo. Ktoś w końcu musi resztę ciągnąć za sobą. Z drugiej strony przypomina mi się zjawisko psychologiczne, nazwane efektem Dunninga-Krugera, polegające na tym, że osoby niewykwalifikowane w jakiejś dziedzinie mają tendencję do przeceniania swoich umiejętności, podczas gdy osoby wysoko wykwalifikowane mają tendencję do ich zaniżania. Czasami widzimy to podczas kongresowych przesłuchań, gdy wszystkowiedzący politycy prowadzą intelektualne sparringi z fachowcami z różnych dziedzin.

Polityk ma ciężkie życie. Musi mówić rzeczy, w które nie wierzy i robić to, czego nie lubi, by trafić do wyborców. Przez to, że jesteśmy tak bardzo podzieleni, zmuszamy ich do takiego zachowania. By zostać wybranym, potrzebują więcej niż połowy głosów. Więc kombinują, zwodzą, oszukują. Ci, którzy zdecydują się na szczerość od początku, niezależnie od głoszonych poglądów, szybko kończą kariery. No bo jak można mieć jednoznaczną opinię na większość tematów, jakimi żyje społeczeństwo?

W atmosferze, jaka panuje teraz w Waszyngtonie i większości stolic poszczególnych stanów, ciężko jest funkcjonować. Politycy nie potrafią już negocjować, rozmawiać nawet. Może winne temu są obecne czasy, które nie pozwalają na określone zachowania? W biznesie w poszukiwaniu kompromisu i podpisywaniu lukratywnych dla obydwu stron kontraktów pomagają bardzo nieformalne spotkania. Zanim się dwóch CEO spotka w celu podpisania dokumentów, przez kilka tygodni ich przedstawiciele dyskutują na zakrapianych obiadach, kolacjach i różnego rodzaju imprezach. W dawnych czasach remont domu lub wyklepanie karoserii w samochodzie nie odbyło się bez wcześniejszego, choćby symbolicznego kielicha z fachowcem. Kilkadziesiąt lat temu lunch z kilkoma lampkami martini w tle lub szklaneczką whisky był w tym kraju we wszelkich negocjacjach obowiązkowy. Jak pokazują nam filmy sprzed lat, w polityce było podobnie. Szef jednej partii spotkał się podczas lunchu z szefem drugiej, zjedli, wypili, porozmawiali, ustalili. To, co działo się później, było tylko formalnością. Wyobrażacie sobie, by dziś na przyjacielskim lunchu spotkał się Schumer z McConnellem? Obydwu wyrzucono by z własnych partii za zdradę, pewnie nie szczędząc niemiłych - delikatnie mówiąc - określeń.

W naszym interesie leży, by politycy na powrót zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. Nie z wysokości mównicy, albo jeszcze gorzej, za pośrednictwem mediów społecznościowych. Tylko jak zwykli ludzie od zarania dziejów czynią: siedząc, jedząc i pijąc. Wspólna konsumpcja łagodzi nastroje, likwiduje podziały, zwykle przynosi rozwiązanie wielu problemów. Przynajmniej tak kiedyś bywało. Widzimy, że obecny system nie działa. Może więc zanim się wszystko totalnie zawali, powinniśmy namówić naszych polityków na wspólny lunch, choćby w kongresowej stołówce?

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor