31 marca 2016

Udostępnij znajomym:

Zamiast lekcji, pikiety przed budynkami szkół i demonstracja w centrum miasta.

Związek zawodowy nauczycieli chicagowskich szkół publicznych (CTU) jednodniowym ostrzegawczym strajkiem demonstruje swoje niezadowolenie z polityki władz miasta i stanu. Do nauczycieli dołączyli pracownicy stanowych collegów, które szczególnie odczuwają brak budżetu.

Burmistrz Rahm Emanuel był przeciwny odchodzeniu nauczycieli od pracy, bo odbija się to przede wszystkim na uczniach. "Nasze dzieci powinny być w szkole. Tam jest ich miejsce (...). Kierownictwo związku zawodowego powinno być przy stole negocjacyjnym, a nasze dzieci w swoich ławkach w klasie z nauczycielami dbającymi o ich edukację". Strony ciągle nie zakończyły negocjacji nad umowami zatrudnienia pedagogów, które wygasły 30 czerwca ub. roku.

Oprócz straconego dnia nauki dla ponad 300,000 uczniów, problemów rodziców z zapewnieniem opieki dzieciom, które pozostały w domach, pojawiają się pytania i wątpliwości nie tylko dotyczące legalności tego strajku ostrzegawczego, ale przed wszystkim oczekiwanych rezultatów.

"Co oni osiągną jednodniowym strajkiem? - zastanawia się 35-letnia Etoria Scott, matka czterech uczniów z południa Chicago. "Jeżeli stan nie ma pieniędzy, to jak ma zapłacić". 

Odejście nauczycieli od pracy i przeprowadzanie tego jednodniowego strajku ostrzegawczego zostało przyjęte w głosowaniu delegatów związku CTU. Jednak nie brakowało jego przeciwników. Za strajkiem opowiedziało się 486 związkowych delegatów, a 124 było przeciw.

Sama przewodnicząca CTU, Karen Lewis przyznawała, że niektórzy członkowie związku wyrażali wątpliwości, co do legalności odejścia od pracy. 

Kurator oświaty, Forrest Claypool apelował do nauczycieli, by nie strajkowali. Zachęcał ich nawet zapłatą za ten dzień, jeżeli nie wyjdą pikietować. Wszyscy uczestnicy strajków nie dostaną wynagrodzenia. Kuratorium CPS oszacowało, że w związku z tym zaoszczędzi ok. $10 milionów.

Związek CTU postraszył potencjalnych łamistrajków. Zagroził, że członkowie , którzy wyłamią się ze strajku, będą musieli zapłacić karę. Chodzi o tych nauczycieli, którzy nie wezmą udziału w pikietach przed szkołami tylko pozostaną w budynkach.

"Jeśli ktoś zdecyduje się mimo to na pracę, takie zachowanie będzie traktowane jako poważne naruszenie regulaminu związkowego" - ostrzegał zastępca przewodniczącego CTU, Jesse Sharkey. Dodał, że CTU nie ma prawa nakładania kary pieniężnej, ale osoby, które złamią regulamin, będą musiały zapłacić grzywnę, by przywrócić członkostwo.

Z informacji podawanych przez kuratorium CPS wynika, że co najmniej 100 osób zgłosiło gotowość do pracy zamiast uczestnictwa w strajku ostrzegawczym. Po strajku nauczycieli w 2012 trwającym siedem dni związek CTU wykluczył w prawach członka 19 osób, które nie przystąpiły do akcji.

Rozmowy trwają od 15 miesięcy, a sprawa umów zatrudnienia chicagowskich nauczycieli ciągle nie jest załatwiona. Związek CTU odrzucił ostatnią ofertę kuratorium. CPS w reakcji ogłosiło cięcia w wydatkach na chicagowską oświatę na sumę $100 mln.

Kuratorium oświaty domaga się, by nauczyciele przejęli od dystryktu szkolnego zobowiązania w odprowadzaniu składki w wysokości 7 procent na ich system emerytalny. Składka ta to jeden z najbardziej kontrowersyjnych punktów trwających negocjacji, bo związkowcy uważają, że obciążenie nią nauczycieli będzie w rzeczywistości przekładać się na obniżkę ich zarobków. 

Głos w sporze zabrał gubernator Bruce Rauner, który poparł opcję przejęcia CPS przez stan. Przewodnicząca związku CTU, Karen Lewis, winą za zaistniałą sytuację obarczyła gubernatora i stanowych ustawodawców, którzy doprowadzili do impasu budżetowego. Jej zdaniem nauczyciele i uczniowie są zakładnikami w toczącej się w Springfield batalii budżetowej. 

JT

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor