21 lutego 2020

Udostępnij znajomym:

Za nami już dziewiąta debata prezydencka wśród demokratów. Dostarczyła sporo informacji na temat pozostających na polu walki kandydatów. Dowiedzieliśmy się, między innymi, że wszyscy boją się Bloomberga, choć jednocześnie Sandersa uważa się za faworyta, Warren potrafi ugryźć, Buttigieg się nie poddaje, a Biden wciąż ma nadzieję.

Boją się nie tyle Bloomberga, co jego pieniędzy. Wyraziła to Elizabeth Warren mówiąc, że jego wybór byłby „zastąpieniem jednego aroganckiego miliardera innym”. Pod adresem byłego burmistrza Nowego Jorku padło zresztą najwięcej zarzutów i uwag, ale o tym za chwilę. Sama Warren walczy, zajadle jak było widać i słychać, choć jej szanse w wyścigu spadły znacząco po wyborach w Iowa i New Hampshire. Na czoło wysunął się natomiast Bernie Sanders, który według sondaży ma w Nevadzie największe poparcie i prawdopodobnie dobrze sobie tam poradzi podczas sobotniego głosowania. Pete Buttigieg, który zwyciężył w Iowa i jako drugi uplasował się w NH traci nieco w sondażach. Walka o głosy przenosi się do bardziej zdywersyfikowanych, mniej liberalnych stanów, których wyborcy mogą nie być gotowi na prezydenta o orientacji homoseksualnej. Joe Biden nie radzi sobie najlepiej. Jeszcze niedawno uważany za absolutnego faworyta, jedynego, który z łatwością pokona Trumpa, dziś zajmuje dalsze miejsce w sondażach. Były wiceprezydent nie poddaje się jednak i wciąż ma nadzieję na odegranie istotnej roli w prawyborach. Jest jeszcze Mike Bloomberg, który dzięki rekordowym nakładom na reklamę i promocję wspiął się w sondażach na tyle wysoko, by w debacie wziąć udział i zaprezentować swój program. Nie dano mu szansy. Od pierwszej chwili wszyscy pozostali uczestnicy rzucili się na niego i potraktowali jak worek do bicia. Źle przygotowany i bez doświadczenia w debatach nie potrafił się wybronić. Jest jednak dużo za wcześnie, by uznać go za przegranego.

Pieniądze nie chronią na scenie

Pozostańmy kilka chwil przy Bloombergu, który od początku środowej debaty był częstym celem ataków pozostałych kandydatów. Krytykowali go za posiadane miliony dolarów, przypominali zarzuty o domniemane molestowanie seksualne, poddawali w wątpliwość dorobek na stanowisku burmistrza NY, zwłaszcza w odniesieniu do kontrowersyjnej polityki zatrzymań i przeszukań.

Najbardziej nieustępliwa wobec Bloomberga była Elizabeth Warren, która od początku dużo czasu poświęcała na ataki pod jego adresem.

„Chciałabym porozmawiać o osobie, przeciw której startujemy. O miliarderze, który nazywa kobiety grubymi babami i lesbijkami o końskiej twarzy.

Nie, nie mówię o Donaldzie Trumpie, mówię o burmistrzu Bloombergu.

Demokraci nie wygrają, jeśli wystawią kandydata, który w przeszłości ukrywał swoje zeznania podatkowe, nękał kobiety i popierał rasistowskie przepisy, takie jak system zatrzymań i przeszukań.

Poprę każdego, wybranego przez demokratów kandydata, ale zrozumcie, że demokraci podejmują ogromne ryzyko zastępując jednego aroganckiego miliardera innym”.

Choć po środowym występie były burmistrz nie poprawił swych notowań, to jak mówią niektórzy, wrzuci kilkadziesiąt milionów w reklamę i wszyscy szybko zapomną o niepowodzeniach podczas debaty. Jednak z jego wystąpienia można śmiało wysunąć wniosek, iż pieniądze pomagają tylko do pewnego momentu. Polityk w końcu musi pojawić się osobiście, wyjść z reklam i stanąć na scenie obok innych kandydatów. Środowe wystąpienie Bloomberga pokazało, że oprócz pieniędzy ważne jest też doświadczenie, przygotowanie i gotowość do walki. Jest to jednak wytrawny polityk i nierozsądnym byłoby przekreślać jego szanse po jednej debacie.

Zwłaszcza, że jeden z jego ciosów został zauważony. Gdy Sanders stwierdził, że „w ogóle nie powinno być milionerów” Bloomberg odpowiedział:

„Nie wyobrażam sobie lepszego sposobu na ponowne zwycięstwo Donalda Trumpa, niż słuchanie tej konwersacji. To śmieszne. Nie odrzucimy kapitalizmu. Próbowaliśmy. Inne kraje próbowały. Nazywało się to komunizmem i po prostu nie działało”.

Było to swego rodzaju odniesienie do planów Sandersa, choć akurat komunizm był tu słowem zbyt mocnym. Ważne, że Bloombergowi dał kilka punktów.

Warto też mu podziękować, bo swoją obecnością rozruszał nieco towarzystwo na scenie. Wreszcie ktoś odważył się wyjść poza scenariusz i opuścić swą strefę komfortu, nawet jeśli był to atak na niego. Przynajmniej debata była ciekawsza.

Skupiając się na Bloombergu Elizabeth Warren odpuściła nieco Sandersowi, który nie będąc głównym obiektem krytyki, wzmocnił się nieco wizerunkowo i w tym momencie uznawany jest za faworyta kolejnych prawyborów.

Czy ktoś zatrzyma Sandersa?

Kilka dni temu opiniotwórczy portal FiveThirtyEight opublikował wyliczenia, z których wynika, iż po tzw. Super Wtorku - który już za chwilę, bo 3 marca - senator Sanders zgromadzi 41% delegatów na konwencję. Jeśli tak się stanie, to w opinii wielu politycznych komentatorów będzie to przewaga, której do końca prawyborów już nie utraci.

Oznacza to, że choć władze partii demokratycznej znów zaczynają panikować mając w perspektywie wręczenie nominacji 78-letniemu politykowi nazywającemu siebie socjalistą, choć słyszy się o powstającym w szeregach tej partii ruchu „Zatrzymać Sandersa”, to rozmach, jakiego nabrała jego kampania i liczba czynnych zwolenników, zwłaszcza wśród młodych wyborców sprawia, że może już być za późno.

Wiele osób porównuje obecną sytuację do prawyborów republikańskich w 2016 r., gdy w pierwszym etapie większość kandydatów unikała otwartych wystąpień przeciw Trumpowi w obawie, że nie będzie to dla nich korzystne, a tzw. ruch “anti-Trump” nigdy tak naprawdę nie ruszył z miejsca.

Demokraci widzą, co się święci. Sanders ma stałe, wysokie poparcie i wierną mu od lat bazę wyborczą, a pozostałe głosy rozproszone są pomiędzy kilku innych kandydatów, z których żaden nie widzi na razie potrzeby, by wycofać się z wyścigu. Gdyby na scenie pozostał jeden dominujący polityk potrafiący pociągnąć za sobą umiarkowanych wyborców, Sanders prawdopodobnie miałby poważnego konkurenta.

Prawdopodobnie, gdyż z drugiej strony sondaże przeprowadzone przez NBC News/Wall Street Journal wskazują, iż może to nie mieć znaczenia. W przypadku hipotetycznego starcia Sanders - Bloomberg, senator ze stanu Vermont zwycięża z przewagą 20%; Sanders - Buttigieg, różnica wynosi 16% na korzyść Sandersa.

Co dziwne, te same sondaże wykazały, iż 67% potencjalnych wyborców demokratycznych ma obiekcje wobec polityka uznającego siebie za socjalistę, sprawiając, że jest to najbardziej niepopularna cecha wśród kandydatów na urząd prezydencki. Jeśli więc tak wysoki odsetek demokratów uważa to za wadę, to wyobraźmy sobie co myślą na ten temat republikanie.

Władze partyjne martwią się, ale na razie siedzą cicho. Przed prawyborami w Nevadzie obok sondażu wskazującego przyszłe zwycięstwo Sandersa ukazał się w lokalnej prasie artykuł, w którym były przewodniczący większości senackiej, Harry Reid mówi, że jeśli demokratom nie podoba się ideologia Sandersa, to muszą zacząć o tym mówić na głos.

“Niech porzucą nadzieję, że zrobi to za nich ktoś inny” – dodał Reid.

Buttigieg skupił się na Sandersie

Gdy wszyscy atakowali Bloomberga, jako jedyny na środowej scenie skupił swą uwagę na Sandersie, który prowadzi w sondażach i powinien być dla innych kandydatów poważnym zagrożeniem.

„Nie powinniśmy wybierać pomiędzy kandydatem, który chce zniszczyć partię od środka, a takim, który chce ją kupić. Możemy dokonać trzeciego wyboru” – mówił były burmistrz South Bend.

Sanders zwrócił uwagę na spore wsparcie, jakie Buttigieg ma wśród najbogatszych sponsorów - popiera go 46 miliarderów. Sugestia, że nie dba on o interesy klasy średniej rozzłościła Buttigiega:

“Nie jesteś jedynym, który dba o klasę pracującą” – odpowiedział Sandersowi. Po czym wypomniał senatorowi styl, w jakim motywuje on innych do działania.

“Przywództwo to również sposób, w jaki motywujesz ludzi do traktowania innych. Musisz przyjąć odpowiedzialność za innych” – mówił Bittigieg – „By zakończyć erę Trumpa potrzebujemy prezydenta, nie tylko kandydata, który może wygrać i potrafi posuwać się naprzód”.

Warren walczyła

Ale co wywalczyła, pokażą wkrótce prawybory. Poza atakami na Bloomberga już od początku rzuciła bliski sobie temat opieki zdrowotnej. Według niej wszystkie inne plany są złe, może z wyjątkiem Sandersa, ale zamiast atakować innych powinien on zacząć udzielać odpowiedzi – uznała.

Do tej pory znajdowała się w połowie stawki kandydatów na urząd prezydenta. Wytrzymała presję finansową i uzyskała sondażowe minimum wymagane do udziału w debatach. Nevada pokaże, czy ma jakiekolwiek szanse.

Na razie w opinii wielu osób zachowuje się nieco jak potencjalna kandydatka na stanowisko wiceprezydenta u boku Sandersa. Nie krytykuje go już tak, jak na początku kampanii, wręcz chwali niektóre pomysły.

Nieobecny Biden

Nie był najbardziej aktywnym uczestnikiem debaty, choć kilka razy skorzystał z okazji i przyłączył się do krytyki Bloomberga. Poza tym nie sprawiał wrażenia, jakby walczył o uciekającą mu nominację partyjną. Z drugiej strony w dalszym ciągu przewodzi w sondażach w kilku stanach, w tym Południowej Karolinie, co może jeszcze okazać się znaczące i pozwolić mu zaistnieć podczas tzw. Super Wtorku, czyli 3 marca. Przypomnijmy, to dzień, w którym największa liczba stanów przeprowadza prawybory i zwykle decyduje o losach poszczególnych kandydatów.

Pozostaje jeszcze Amy Klobuchar, która regularnie oceniana jest bardzo wysoko we wszystkich debatach, posiada plan i cieszy się sympatią wielu umiarkowanych wyborców. Ma jednak słabe zaplecze i niewielkie fundusze. Podczas środowej debaty sprawiała wrażenie słabiej przygotowanej i do dyskusji wybierała nieodpowiednich przeciwników. Prawdopodobnie wkrótce odpadnie z wyścigu.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor