10 kwietnia 2020

Udostępnij znajomym:

Gdy Bernie Sanders zrezygnował w środę z dalszego ubiegania się o najwyższy urząd w USA, stało się jasne, że właściwa kampania prezydencka właśnie ruszyła. Na placu boju pozostało dwóch kandydatów, Donald Trump i Joe Biden.

„Chciałbym przekazać wam lepsze wiadomości, ale myślę, że zdajecie sobie już sprawę, iż mamy w tym momencie o 300 delegatów mniej od wiceprezydenta Bidena, więc zwycięstwo jest praktycznie niemożliwe” – tak Sanders zaczął swe ostatnie przemówienie jako kandydat na urząd prezydenta. „Tak więc, choć wygrywamy ideologiczną bitwę i choć zdobywamy poparcie tak wielu młodych i pracujących ludzi w całym kraju, doszedłem do wniosku, że walka o nominację demokratyczną nie zakończy się sukcesem. Ogłaszam dzisiaj więc zakończenie mojej kampanii”.

Sanders dodał, że nie podjął tej decyzji pochopnie, opisując ją jako „bardzo trudną i bolesną”.

Jego rezygnacja jest wynikiem gwałtownej zmiany sytuacji po głosowaniu w pierwszych trzech stanach, w których zwyciężył zdecydowanie. W lutym wydawało się wręcz, że nikt mu nie przeszkodzi w zdobyciu największej liczby delegatów. Jednak kolejne prawybory wyłoniły nowego lidera, Joe Bidena, który od tamtej pory utrzymuje prowadzenie i konsoliduje wokół siebie umiarkowanych wyborców.

Prawybory kończą się więc w momencie, gdy cały kraj zmaga się z pandemią koronawirusa, która przerwała kampanię wszystkich kandydatów i doprowadziła do opóźnienia prawyborów w wielu stanach.

Rezygnacja Bernie Sandersa jest ostrym ciosem dla tzw. postępowców (progressives), którzy doszli do głosu w trakcie kampanii w 2016 i od tamtej pory dominują w debatach demokratycznych poruszających tematy opieki zdrowotnej, zmian klimatycznych, czy skutków rosnących nierówności ekonomicznych.

Biden wykonał już gest w stronę populistycznej bazy Sandersa, która może okazać się niezbędna do pokonania w jesiennych wyborach obecnego prezydenta. Może się jednak zdarzyć, podobnie jak w 2016 r., iż zawiedzeni przegraną swego kandydata wyborcy Sandersa nie będą aktywni podczas głosowania.

Były wiceprezydent wydał oświadczenie po tym, jak jego przeciwnik wycofał się z wyścigu. Nazwał w nim Sandersa „silnym głosem w walce o bardziej sprawiedliwą Amerykę” i powiedział, że wpływ jego kampanii na wybory jeszcze się nie skończył. Wezwał zwolenników Sandersa, aby do niego dołączyli.

„Widzę Was, słyszę Was i rozumiem, jak pilne jest to, co musimy zrobić w tym kraju. Mam nadzieję, że do nas dołączycie. Jesteście bardziej niż mile widziani. Jesteście potrzebni” – napisał Biden.

Zresztą do wyborców Sandersa zwrócił się już również prezydent Trump. Korzystając z Twittera wezwał zwolenników senatora, by przyłączyli się do partii republikańskiej sugerując, że Biden nie poprze ich ideałów.

Trump wykorzystuje fakt, iż wiele politycznych i gospodarczych punktów programowych Sandersa pokrywa się z jego własnymi, przykładem może być choćby silna ręka wobec Chin. Jednak w sprawach socjalnych znajdują się na przeciwległych biegunach. Poza tym Bernie Sanders był i jest jednym z najbardziej zagorzałych krytyków obecnego prezydenta.

Biden jest słabym kandydatem demokratycznym

Niektórzy obserwatorzy sceny politycznej uważają wręcz, że najsłabszym we współczesnej historii wyborów. Poza tym mówiąc o nim, należy dodać, iż jest kandydatem „prawdopodobnym”.

Wynika to z faktu, iż jeszcze nie zdobył wymaganej liczby delegatów, konwencja tej partii została przeniesiona w czasie, nie wiadomo kiedy i gdzie się odbędzie, w związku z czym nie wiadomo, co będzie z wręczeniem oficjalnej nominacji, a do tego coraz częściej słyszy się w łonie demokratów pogłoski o wystawieniu alternatywnego kandydata.

Prawdopodobnie wszystko potoczy się zgodnie z planem i tradycją, jednak trzeba brać pod uwagę nieprzewidywalne okoliczności i nietypowe w tym roku wybory. Z wyjątkiem nagłego wypadku lub dojścia do głosu frakcji starającej się zastąpić go kandydaturą Andrew Cuomo, gubernatora NY, Biden będzie tym, który w listopadzie zmierzy się w wyborach powszechnych z Donaldem Trumpem.

Trump kontra Biden

Przewidywanie wyniku wyborów jest z roku na rok coraz trudniejsze. Do tego stopnia, że największe i najbardziej szanujące się agencje badania opinii publicznej powoli się z tego wycofują, mimo iż do tego między innymi zostały powołane. Można jednak na podstawie obserwacji i dostępnych liczb spekulować.

Pokonanie obecnego prezydenta będzie dla Bidena trudnym wyzwaniem. Nie niemożliwym, ale o wysokim stopniu trudności. Wspomnieliśmy już, że w opinii wielu politologów jest chyba najsłabszym kandydatem demokratycznym w ostatnich latach.

Poza tym na początku pandemii oceny popularności Donalda Trumpa były nieco wyższe niż Baracka Obamy w porównywalnym momencie pierwszej kadencji. W ostatnich tygodniach w związku z walką z koronawirusem notowania te jeszcze nieznacznie się podniosły.

Prezydent skorzysta z sytuacji, w jakiej się znalazł, bo historycznie kraj w czasie kryzysu nie chce zmieniać osoby znajdującej się u władzy, a popularność każdego prezydenta w takim okresie zawsze rośnie. Poza tym wiemy doskonale, że starający się o reelekcję prezydent już posiada przewagę wynikająca z faktu zajmowania najwyższego urzędu.

Z drugiej strony mamy byłego wiceprezydenta, Joe Bidena, który ma za sobą dość kontrowersyjne decyzje i wypowiedzi dotyczące polityki zagranicznej, służby zdrowia, spraw rasowych, a także, o czym ostatnio mówi się mało, ale prawdopodobnie temat powróci podczas kampanii, nieudowodnione jeszcze przypadki niewłaściwych zachowań wobec płci przeciwnej.

Do tego dochodzi coraz bardziej widoczny proces, nazywany zaburzeniem zdolności poznawczych. Biden w czasie publicznych wypowiedzi gubi słowa, tematy, ma w niektórych momentach wyraźne problemy komunikacyjne.

Od wybuchu pandemii przestał być elementem cyklu informacyjnego w mediach, zamknięty w domu udziela wywiadów z odległości, nie organizuje wieców wyborczych, nie spotyka się z ludźmi, sponsorami, innymi politykami. Kiedy nie ma podróżowania po kraju, przemówień, zbiórek pieniędzy od mega-darczyńców, a do tego siedziba kampanii pozostaje pusta, kandydat traci okazję na sprzedaż swej osoby i swego programu.

Z drugiej strony, na co zwraca uwagę wielu specjalistów, zamiast poddawać go ciężkiemu harmonogramowi kampanii – podróżom, przemówieniom, odwiedzinom, itd., może on zostać w domu, odpocząć, przemawiać do wyborców według własnego harmonogramu, przygotowywać się do wywiadów, ile zechce. Do tego w przewidywalnej przyszłości poruszać będzie głównie jeden temat, pandemii, koronawirusa i reakcji rządowych. Wydawać się więc może, że to idealna sytuacja dla jego sztabu, nieco zaniepokojonego ostatnimi problemami kandydata. W ten sposób Biden będzie miał mniej okazji, by potencjalne spotkanie z wyborcami lub mediami zakończyło się klęską.

Partia demokratyczna też wydaje się za bardzo tym nie przejmować. Pojawiła się wręcz opinia, że jej liderzy wyszli z założenia, że ewentualna przegrana Bidena nie będzie końcem świata. Owszem, woleliby widzieć go jako zwycięzcę, ale ich głównym celem są już wybory w 2024 r. gdy wystawią młodego, świeżego kandydata.

Co mówią sondaże

Na razie Joe Biden ma niewielką przewagę nad prezydentem Trumpem w nowej ankiecie krajowej opublikowanej w czwartek. W badaniu Monmouth University 48% respondentów poparło Bidena, podczas gdy Donald Trump otrzymał 44% głosów. To niewiele mówiąca sonda, gdy weźmiemy pod uwagę margines błędu statystycznego wynoszący w tym przypadku 3.6%.

Pięć procent badanych stwierdziło, że poprze niezależnego kandydata, a 3 procent określiło siebie jako niezdecydowanych.

Najnowsza ankieta jest więc podobna do przeprowadzonej w ubiegłym miesiącu, w której Biden prowadził z Trumpem stosunkiem 48 do 45.

Wielu pytanych przez ankieterów, bo ok. 36 procent, powiedziało, że sposób, w jaki Trump poradzi sobie z pandemią koronawirusa, nie wpłynie na jego reelekcję. 31% stwierdziło, że jego reakcja na pandemię zmniejszy szansę listopadowego zwycięstwa, podczas gdy 27% stwierdziło, iż pomoże mu w ponownym wyborze.

To tylko statystyki, które na obecnym etapie pozwalają spojrzeć na sytuację, ale w niewielkim stopniu są miarodajne. Na pewno wiemy, że na placu boju pozostało dwóch kandydatów, właściwa kampania właśnie się zaczyna i na pewno będzie odmienna od wszystkich znanych do tej pory.

Na podst.: theweek, foxnews, cnn, thehill, SCM,
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor