05 maja 2017

Udostępnij znajomym:

Półnagi student biegnący z pistoletem wywołał w poniedziałek wieczorem czterogodzinną blokadę Uniwersytetu Colgate. Wszystko skończyło się szczęśliwie, nie było broni ani zabójcy, a narzędzie zbrodni okazało się pistoletem na klej. Prawdziwa wojna rozgorzała jednak dopiero po odwołaniu alarmu. Oto prezydent uniwersytetu, Casey, stanął na czele studenckiego protestu w obronie rzekomo naruszonej politycznej poprawności. Podejrzany okazał się bowiem czarnoskórym, a akcja służb policyjnych zdyskredytowana jako profilowanie rasowe.

„Był tu strzelec, ale jestem bezpieczna!”, poinformowała mnie lakonicznie córcia w poniedziałek wieczorem z Uniwersytetu Colgate, w Nowym Jorku. Komunikaty administracji uniwersyteckiej przesłane do studentów w mediach społecznościowych brzmiały mniej więcej tak: „Siły porządkowe znajdują się na terenie kampusu sprawdzając doniesienia o uzbrojonym osobniku w budynku Coop. Budynki są przeszukiwane.” Kiedy policja przeczesywała budynki Colgate, pojawiły się pogłoski o dwóch sprawcach, z których jeden popełnił samobójstwo. Żadna z nich nie okazała się prawdziwa.

W międzyczasie administracja uniwersytetu zrewidowała oryginalne ostrzeżenia. Na Twiterze pojawił się alarm następującej treści: „W budynku Coop znajduje się uzbrojony osobnik. Poszukaj bezpiecznego miejsca i pozostań wewnątrz. Jeśli jesteś poza terenem uniwersytetu, pozostań z daleka.” W budynku Coop mieści się uniwersytecka stołówka. Podczas akcji policyjnej studentów poproszono o zgaszenie świateł, by nie przyciągać uwagi.

O ósmej piętnaście przesłano kolejny komunikat: „Siły porządkowe informują, że nie odnotowano wystrzału. Dochodzenie trwa. O zmianach sytuacji będziemy informować.” Jako rodzice studentów Colgate, przywykliśmy wprawdzie do uniwersyteckich ostrzeżeń, ale dotyczyły one uzbrojonych myśliwych w sezonie łowieckim. Uniwersytet liczący 2,900 studentów położony jest około 40 mil od Syracuse, w malowniczej, ale całkowicie wyludnionej okolicy Nowego Jorku.

Tymczasem córcia nie dawała znaku życia. Moje telefony i wiadomości tekstowe pozostawały bez odpowiedzi. Wreszcie około dziesiątej trzydzieści wieczorem otrzymałam tekst, że nadal ukrywa się w piwnicy bibliotecznej, gdzie zasięg internetowy jest słaby, a bateria jej telefonu jest na wyczerpaniu. Dziesięć minut później komunikat uniwersytecki odwoływał alarm: „Policja stanu Nowy Jork poinformowała, że sytuacja jest bezpieczna. Policjanci pozostają w budynku Coop kończąc dochodzenie.”

Przed północą pojawiło się oświadczenie administracji. „W wyniku dogłębnego dochodzenia, z udziałem osoby podejrzanej, siły porządkowe zidentyfikowały studenta, który używał pistoletu do klejenia jako projektu artystycznego, potwierdziły nieporozumienie i odwołały alarm”, czytamy w oświadczeniu administracji Colgate. Tak oto incydent został szczęśliwie zażegnany. Ale tylko tak się wydawało.

Kiedy na jaw wyszły powody interwencji, studenci podjęli protest przeciwko profilowaniu rasowemu. Ponad 200 osób zebrało się po północy w kaplicy dając wyraz swemu oburzeniu co do sposobu, w jaki administracja zareagowała na incydent. Zdaniem dużej części komentatorów w mediach społecznościowych, reakcja władz uniwersyteckich była nieuzasadniona i wyolbrzymiona, a, co gorsze, oparta na profilowaniu rasowym. Po co te podejrzenia, jak nie było dowodów, pisali inni. Jeden ze studentów porównał incydent z Colgate do śmiertelnego postrzelenia przez policję 12-latka Tamira Rice z Cleveland.

Prawdziwą eksplozję emocji wywołał list prezydenta uniwersytetu wysłany we wtorek rano, w którym obiecuje przeprowadzenie dogłębnego dochodzenia na temat roli, jakie profilowanie rasowe odegrało w reakcji na incydent, i ogłasza wysłanie na urlop administracyjny szefa bezpieczeństwa. Zdaniem prezydenta, Briana Casey, czterogodzinna blokada została podjęta wskutek rasowego profilowania i dyskryminacyjnego potraktowania czarnoskórego podejrzanego. „Sposób komunikacji i podjęte środki ostrożności wprowadziły zamieszanie i zaszkodziły uniwersytetowi i naszym studentom”, grzmi prezydent.

Nazajutrz nikt już nie mówił o wypadku domniemanego użycia broni, i koniecznego, zdawałoby się, podjęcia środków ostrożności, a wszyscy potępiali incydent pogwałcenia poprawności politycznej. Wydarzył się on wprawdzie w czasie, w którym prasa donosiła o ataku na Uniwersytecie Teksasu w Austin, gdzie sprawca uzbrojony w nóż myśliwski ranił cztery osoby, a jedną zabił. A kilka dni wcześniej podobny incydent odnotowano w Uniwersytecie Transylvanii. Utrzymanie podwyższonego poziomu bezpieczeństwa wydawało się więc uzasadnione.

Rzecznik policji stanowej, Jack Keller, ujawnił we wtorek rano szczegóły oryginalnej interwencji. Około ósmej w poniedziałek wieczorem dwóch studentów Colgate oczekujących na autobus zobaczyło czarnoskórego mężczyznę, który półnagi biegł z jednego budynku do drugiego trzymając w jednej ręce koszulkę i telefon, a w drugiej coś co wyglądało na pistolet. Podejrzany wszedł do O’Connor Campus Center, a studenci zaalarmowali policję. Zarządzono czterogodzinną blokadę, a wśród interweniujących agencji były policja Hamilton, szeryf powiatu Madison, wyspecjalizowana jednostka policyjna, jak również policja stanowa Nowego Jorku i jednostki specjalne. Keller poinformował, że policja metodycznie przeszukała wszystkie budynki uniwersyteckie. Po otrzymaniu wskazówki o tożsamości podejrzanego studenta odszukano go i stwierdzono, że miał on pistolet na klej, a używał go do projektu artystycznego. Ulewa i ciemność utrudniły rozpoznanie przedmiotu, jaki student trzymał w ręce, informuje rzecznik.

Incydent z pistoletem na klej, z uwagi na jego szczęśliwe zakończenie, byłby śmieszny, gdyby nie to, co po nim nastąpiło. Na terenie uniwersytetu organizowane są obecnie mniej lub bardziej spontaniczne zebrania studentów, w których studenci wyrażają sprzeciw wobec eskalacji interwencji policji i profilowania rasowego. We wtorek studenci Colgate podjęli trzygodzinny protest skandując hasła w stylu: „Czarne życie się liczy”. W mediach społecznościowych pojawiły się komentarze o tym, że poniedziałkowy incydent jest dowodem wrogości i wręcz agresji, odczuwanych ponoć przez czarnoskórych studentów na terenie Colgate. Ci, którzy mają inne zdanie są przedmiotem krytyki, a nawet wręcz ostracyzmu. A te mechanizmy powszechnie nam panującej propagandowej poprawności są nam przecież dobrze znane. Wiadomo, kiedy śpi rozum, budzą się demony.

Jako matka studentki Uniwersytetu Colgate, jestem pełna uznania dla sprawnej interwencji przez służby bezpieczeństwa. Życzyłabym sobie podobnych reakcji na inne, niepopularyzowane incydenty, w tym dwa gwałty zaledwie w ubiegłym miesiącu, których sprawcy nie zostali do tej pory wykryci i funkcjonują zupełnie normalnie. Studenci natomiast potępiają profilowanie rasowe, kryminalizację, a nawet rasizm. Przy okazji, studenci Colgate odgrzewają stare debaty o innych przejawach dyskryminacji na kampusie, w tym tradycji używania pochodni w czasie ceremonii graduacyjnej.

Problem polega na tym, że oprócz szumnych oskarżeń nikt nie kusi się o wyjaśnienie, co za nimi stoi. Co w reakcji służb porządkowych miało zabarwienie rasowe? Co dokładnie oznacza domniemanie rasowego profilowania? To pytania, które poddałabym pod dyskusję społeczności Colgate, tak ochoczo organizującej protesty. Dopóki nie znajdziemy na nie odpowiedzi, jedyną osobą, której reakcje wydają mi się wyolbrzymione, jest prezydent Casey.

Na podst. The Washington Post, The Root, The New York Daily News, Huffington Post, oprac. E.Z.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor