Pentagon od tygodni przygotowuje plan rozmieszczenia kilku tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej na ulicach Chicago. Operacja mogłaby rozpocząć się już we wrześniu, a w grę wchodzi także użycie wojsk aktywnej służby. To wszystko w ramach zapowiedzi prezydenta Donalda Trumpa, który chce "przywrócić porządek" w największych amerykańskich miastach. Stanowczo sprzeciwiają się tym planom władze stanu i miasta.
Trump nie kryje swoich planów. W zeszłym tygodniu powiedział wprost: "Chicago to bałagan. Macie niekompetentnego burmistrza. I to się skończy, bo się tym zajmiemy". Prezydent wskazuje na Chicago jako przykład miasta, gdzie lokalne władze nie radzą sobie z przestępczością, bezdomnością i problemem nieudokumentowanej migracji. Według doniesień, operacja w Chicago ma być wzorem dla działań w kolejnych metropoliach.
Ostre słowa i osobiste przytyki
Konflikt między Trumpem a gubernatorem Illinois J.B. Pritzkerem przybiera coraz ostrzejszy ton. Prezydent nie ogranicza się do krytyki politycznej – w ostatnich dniach kpił z wagi gubernatora, mówiąc, że "powinien spędzać więcej czasu na siłowni". Pritzker odpowiedział równie ostro: "Trzeba samemu być w złej formie, by wypominać to innym", nazywając prezydenta "piątoklasistą i typowym szkolnym prześladowcą".
Na Twitterze gubernator zapowiedział, że Illinois "nie będzie stać bezczynnie" w obliczu groźby wysłania Gwardii Narodowej. "W przeciwieństwie do Donalda Trumpa, dotrzymujemy obietnic. Nie będziemy stać bezczynnie, jeśli zdecyduje się wysłać Gwardię Narodową, by zastraszać mieszkańców Chicago. Akcja spotka się z odpowiedzią" – napisał Pritzker.
Poparcie dla twardej polityki
Mimo ostrej krytyki ze strony demokratycznych władz, najnowszy sondaż Associated Press-NORC pokazuje, że większość Amerykanów (81 procent) postrzega przestępczość jako "poważny problem" w dużych miastach. To jedna z niewielu dziedzin, w których Trump ma relatywnie wysokie poparcie, w przeciwieństwie do kwestii gospodarczych czy imigracyjnych.
"To nie chodzi o walkę z przestępczością"
W poniedziałkowym przemówieniu Pritzker nie oszczędzał słów. Jego zdaniem to, co robi Trump, jest "bezprecedensowe, nielegalne, niezgodne z konstytucją i nieamerykańskie". Gubernator podkreślił, że Biały Dom w ogóle nie kontaktował się z władzami stanu czy miasta w sprawie ewentualnej pomocy.
Według gubernatora działania Trumpa są bezprecedensowe, nielegalne i wymierzone w miasta rządzone przez demokratów, a nie w te z największą przestępczością. "Nie chodzi o walkę z przestępczością. Chodzi o to, że Donald Trump szuka jakiegokolwiek uzasadnienia, aby rozmieścić wojsko w demokratycznym mieście, w demokratycznym stanie, żeby próbować zastraszać swoich politycznych rywali" - mówił Pritzker.
Według gubernatora, prawdziwym celem jest "położenie fundamentów do obejścia demokracji, zmilitaryzowania miast i skończenia z wyborami".
Gubernator zwrócił również uwagę na pewną niekonsekwencję w wyborze celów przez administrację Trumpa. "13 z pierwszych 20 miast pod względem wysokiego wskaźnika zabójstw ma gubernatorów republikańskich. Żadnym z tych miast nie jest Chicago" – podkreślił. Memphis czy Hattiesburg mają wyższe wskaźniki przestępczości niż Chicago, "a jednak Donald Trump wysyła wojska tutaj, a nie tam".
Precedens z Kalifornii
To nie pierwszy przypadek, gdy Biały Dom sięga po instrumenty militarne na terenie USA. W czerwcu wysłano do Los Angeles 4 tysiące żołnierzy Gwardii Narodowej oraz 700 marines. Władze Kalifornii zaskarżyły tę decyzję w sądzie jako naruszenie federalnego prawa Posse Comitatus, które zakazuje używania armii do działań policyjnych. Choć sąd pierwszej instancji przyznał im rację, decyzja została zawieszona przez sąd apelacyjny. Eksperci prawni ostrzegają, że podobny scenariusz grozi Chicago.
"Obserwujemy i zapisujemy nazwiska"
W swoim przemówieniu Pritzker ostrzegł też federalnych urzędników przed próbami "podburzania ludzi do przemocy". "Obserwujemy i zapisujemy nazwiska" – powiedział, dodając, że "jeśli skrzywdzicie moich ludzi, nic mnie nie powstrzyma od upewnienia się, że stawicie czoła sprawiedliwości".
Stan Illinois zapowiada walkę we wszystkich możliwych instancjach. "Spotkamy się z administracją Trumpa w sądzie. Użyjemy każdej dźwigni, którą mamy do dyspozycji, żeby chronić ludzi Illinois i ich prawa" – zadeklarował Pritzker.
Chicago staje się kolejnym polem politycznej bitwy o granice federalnej władzy w USA. Dla jednych to konieczna odpowiedź na realne problemy, dla innych – niebezpieczny krok w stronę autorytaryzmu. "Gdyby to działo się w jakimkolwiek innym kraju, nie mielibyśmy problemu z nazwaniem tego tym, czym jest: niebezpiecznym chwytaniem władzy" - uważa Pritzker.
Długa tradycja konfrontacji
Trump od lat wskazuje Chicago jako symbol tego, co jego zdaniem jest nie tak z demokratycznymi miastami. Już podczas kampanii w 2016 roku odwołał wiec w tym mieście po starciach między jego zwolennikami a przeciwnikami. Dziś wraca do tej retoryki z jeszcze większą siłą.
Dla administracji federalnej militarne interwencje stają się narzędziem w szerszej walce politycznej. Krytycy zarzucają Trumpowi, że próbuje w ten sposób odwrócić uwagę od innych problemów i mobilizować swój elektorat wokół haseł "prawa i porządku". Z kolei zwolennicy prezydenta twierdzą, że bez tak zdecydowanych działań miasta będą nadal pogrążać się w chaosie. Zwolennicy przeciwstawienia się planom militarnym rządu federalnego uważają, iż ten konflikt to więcej niż spór o konkretne miasto czy stan, ale fundamentalna dyskusja o tym, jak daleko może sięgać władza federalna i gdzie przebiegają granice lokalnej autonomii. Pritzker, broniąc suwerenności Illinois, walczy o system federalizmu, który od ponad 200 lat stanowi podstawę amerykańskiej demokracji – wskazują.
Polityczna strategia czy rzeczywiste bezpieczeństwo?
Chicago staje się kolejnym polem politycznej bitwy o granice federalnej władzy w USA. Dla jednych to konieczna odpowiedź na realne problemy, dla innych – niebezpieczny krok w stronę autorytaryzmu. Ten spór pokazuje, jak mocno zaostrza się dyskusja o bezpieczeństwie i lokalnej autonomii w Ameryce.
Eksperci zajmujący się bezpieczeństwem publicznym zwracają uwagę na pewną niekonsekwencję w wyborze celów przez administrację Trumpa. Jeśli rzeczywistym celem miałoby być zwiększenie bezpieczeństwa w amerykańskich metropoliach, to Chicago, Nowy Jork, Waszyngton czy Los Angeles nie znalazłyby się na pierwszej linii interwencji.
Dane FBI wyraźnie wskazują, iż najwyższe wskaźniki zabójstw w USA notują Memphis, St. Louis, Baltimore, Nowy Orlean, Detroit, Oakland czy Cleveland – miasta, które od lat znajdują się w czołówce najniebezpieczniejszych. Chicago, mimo że w liczbach bezwzględnych ma wysokie liczby zabójstw ze względu na swoją wielkość, pod względem współczynnika na 100 tysięcy mieszkańców nie należy do ścisłej krajowej czołówki.
W tym kontekście planowana przez Pentagon interwencja wydaje się mniej kwestią realnych potrzeb bezpieczeństwa, a bardziej elementem szerszej politycznej strategii. Wszystkie miasta wymieniane jako potencjalne cele – Chicago, Nowy Jork, Los Angeles – to demokratyczne bastiony w kluczowych stanach. To właśnie tam Trump od lat buduje swoją narrację o "upadku miast rządzonych przez demokratów".
Czy chodzi o bezpieczeństwo obywateli, czy raczej o demonstrację siły wobec politycznych przeciwników - czas pokaże.