09 listopada 2018

Udostępnij znajomym:

Wszystko potoczyło się zgodnie z przedwyborczymi przewidywaniami. Demokratom udało się odzyskać kontrolę nad Izbą Reprezentantów, republikanie zachowali Senat. To oznacza koniec dominacji jednej partii w obydwu izbach Kongresu, a tym samym pełnego wsparcia dla prezydenckich planów i pomysłów. Nie była to jednak wielka, niebieska fala, jak zapowiadali niektórzy, do tego w wielu miejscach skutecznie ograniczona działaniami partii konserwatywnej. Mimo wszystko zmiany będą zauważalne i odczuwalne, zwłaszcza dla Donalda Trumpa.

Do tej pory prezydent cieszył się poparciem obydwu izb Kongresu, nawet jeśli nie zawsze stuprocentowym, to znaczącym. Począwszy od stycznia sytuacja ulegnie zmianie, choć nie w tak wielkim stopniu, jak można to sobie wyobrażać. Odzyskana w Izbie Reprezentantów większość nie pozwoli demokratom na realizację większości planów czy obietnic przedwyborczych. Pozwoli jednak na odzyskanie nadzoru nad działaniami Białego Domu i obecnej administracji rządowej.

Republikańska Izba Reprezentantów stała za większością kontrowersyjnych ustaw dotyczących imigracji, próbami zniesienia Obamacare, ograniczeniami w finansowaniu programów socjalnych, nawet jeśli część z tych pomysłów skutecznie hamowana była w należącym do tej samej partii Senacie. Teraz, pod rządami demokratów, prawdopodobnie zmieni się charakter proponowanych w Izbie ustaw, spodziewać się możemy większej liczby progresywnych pomysłów poddawanych tam pod głosowanie. Już słyszymy zapowiedzi, iż jednym z pierwszych punktów obrad będzie nowy pakiet rządowych zasad etycznych oraz zmiany w systemie wyborczym. Na ich wprowadzenie demokraci nie liczą wiedząc, iż działania te zablokowane będą w Senacie. Nie chodzi jednak o skuteczność, ale o pokazanie potencjalnym wyborcom, czego można się spodziewać po w pełni demokratycznym Kongresie, a być może także Białym Domu, gdyby trafił on ponownie w ręce demokratów w 2020 roku. Bo czy tego chcemy, czy nie, od stycznia rusza kolejna kampania wyborcza, której prezydencki finał za dwa lata.

Co zmiany oznaczają dla prezydenta?

Na razie zmiana będzie miała najpoważniejsze konsekwencje dla Donalda Trumpa. Przede wszystkim wprowadzenie jakichkolwiek znaczących ustaw będzie już niemożliwe bez współpracy z demokratami. Będzie musiał wyciągnąć rękę na zgodę i doprowadzić do współpracy ponadpartyjnej. Co może okazać się trudne, gdyż przez ostatnie kilka miesięcy, w wywiadach oraz podczas wieców, nie przebierał w słowach określając swych politycznych przeciwników. Najpoważniejszym zmartwieniem dla Trumpa będzie jednak odzyskany przez demokratów nadzór nad wieloma działaniami rządu, a także dostępem do informacji.

Dzięki wprowadzonej przez samych republikanów w 2015 r. zasadzie, demokratyczni przewodniczący różnych komisji w Izbie Reprezentantów będą mogli wymagać – nawet bez zgody republikanów – stawienia się na przesłuchaniach poszczególnych członków administracji, dostępu do wcześniej niedostępnych dokumentów i danych. Dla Białego Domu, przyzwyczajonego do braku jakiegokolwiek nadzoru do tej pory, będzie to poważny szok. Od wielu miesięcy politycy opozycji przygotowywali się do rozpoczęcia kilku dochodzeń w łonie administracji. Teraz będą zaglądali do wszystkich departamentów, stanowiąc zagrożenie dla osób podejrzewanych o nadużycia, łamanie zasad etycznych, etc. Na pierwszy ogień pójdą prawdopodobnie: Ryan Zike - szef Departamentu Zasobów Wewnętrznych oraz Wilbur Ross – sekretarz handlu. Poza tym przewodniczący Izbie demokraci mogą ponownie zażądać rozliczeń podatkowych prezydenta, mogą nawet próbować impeachmentu, choć akurat to ostatnie - z góry skazane na niepowodzenie - nie byłoby najrozsądniejsze z politycznego punktu widzenia.

Powyborcze zmiany w układzie sił politycznych sprawią, że wielu dotychczasowych adwersarzy prezydenta przejmie funkcje kierownicze we wpływowych komisjach. Jerry Nadler, który od lat prowadzi boje z Trumpem w Nowym Jorku, najprawdopodobniej pokieruje komitetem nadzorującym Departament Sprawiedliwości; Elijah Cummings przejmie pewnie rolę przewodniczącego komitetu kontrolującego wydatki; Maxine Waters – w ostatnich miesiącach cel wielu ataków prezydenta – być może zajmie się finansami. Do tego na szefa komitetu nadzorującego służby wywiadowcze stawiany jest Adam Schiff, pozostający również w nienajlepszych kontaktach z prezydentem i zapowiadający bardzo dokładną kontrolę operacji finansowych Trumpa, który zastąpi na tym stanowisku oddanego prezydentowi Devina Nunes`a. Właśnie ten komitet prowadził wcześniejsze dochodzenie w sprawie domniemanych kontaktów Trumpa z Rosjanami i opublikował oczyszczające go z podejrzeń wnioski. Cała ta grupa to doświadczeni politycy, którzy gotowi są dokładnie przyjrzeć się pracy administracji.

Pozostaje jeszcze sprawa impeachmentu. Choć wielu polityków demokratycznych mówiło o takiej ewentualności otwarcie, to w obecnej atmosferze i przy obowiązującym układzie sił jest to mało prawdopodobne. jednak, tylko teoretycznie, taka możliwość istnieje. Posiadający większość w Izbie demokraci mogą poczynić pierwszy krok. Gdyby dochodzenie komisji Muellera opublikowało nieprzychylny dla prezydenta raport, który w negatywnym świetle postawiłby jego kampanie prezydencką, wówczas nawet w senacie, gdzie republikanie mają nieznaczną większość, może dojść do zaskakującego głosowania. To jednak tylko hipotetyczne spekulacje, bo prawdopodobieństwo takiego rozwoju wydarzeń jest znikome.

Skoro mowa o Senacie, to powiększenie liczby republikańskich członków tej izby Kongresu zaliczyć należy na konto zwycięstw prezydenta, mimo sprzyjających GOP granic okręgów wyborczych. Silniejszy, konserwatywny Senat to sojusznik Donalda Trumpa i dobry znak przed wyborami 2020. To również wciąż otwarta możliwość wpływania na skład sądów. Prezydent już mianował 84 sędziów w różnych częściach kraju i zmienił skład Sądu Najwyższego, który po raz pierwszy od wielu lat ma w swym składzie przewagę konserwatystów. Demokraci jedyne co mogą zrobić, to mieć nadzieję, iż jego pozostali 4 liberalni członkowie pozostaną w dobrym zdrowiu przez co najmniej kolejne 2 lata. Republikański Senat oznacza też, że łatwiej będzie prezydentowi mianować wysokich urzędników w swej administracji, co w razie przewagi demokratów w tej izbie byłoby zacznie utrudnione. Przykładem może być zwolnienie ze stanowiska Jeffa Sessionsa i wprowadzenie na stanowisko osoby mającej skuteczniej blokować prace komisji Muellera.

Niebieska fala?

Nie była ona wielka, choć w obecnym klimacie politycznym znacząca. Demokraci przejęli 34 miejsca w Izbie Reprezentantów, co jest wynikiem dobrym. Lepszym od 1982, gdy zdobyli 26 miejsc, czy 2006, gdy przejęli 30. Znacznie gorszym jednak od 1994, gdy to republikanie odbili 54 miejsca, a w 2010 r. aż 63.

W poszczególnych stanach też poszło im dobrze, choć dla władz partii wyniki pozostawiają wiele do życzenia. Demokratyczni gubernatorzy władać będą od stycznia ponad połową społeczeństwa, ale najważniejsze podczas tych wyborów stany – Floryda i Ohio – pozostały w rękach republikanów.

Z analizy danych wyborczych wyciągnąć można jeszcze jeden wniosek. Demokraci zdecydowanie wygrali w rejonach zurbanizowanych, głównie dużych miastach, podczas gdy reszta kraju pozostała wierna ideom konserwatywnym.

Podczas zakończonych właśnie wyborów demokraci wygrali wiele potyczek, ale wojna nie została rozstrzygnięta. Kilka zaskakujących zwycięstw warto jednak odnotować, bo mogą one świadczyć o nadchodzących, większych zmianach. Na przykład w Houston demokratka Lizzie Fletcher wygrała z weteranem, republikaninem Johnem Culbersonem, który reprezentował w Waszyngtonie ten okręg od ponad dwudziestu lat. Zwycięstwo było tym większe, że od 1966 roku, gdy po raz pierwszy wygrał tam George H.W. Bush, a więc w okresie ponad 50 lat, stanowisko to piastowały tylko dwie osoby – dokładnie dwóch mężczyzn, obydwaj republikanie. W Michigan i Minnesocie wybrano kobiety, które będą pierwszymi muzułmankami w historii Kongresu. W Kolorado gubernatorem został pierwszy, otwarcie przyznający się do homoseksualizmu mężczyzna, Jared Polis, którego partner będzie pierwszym w historii „Pierwszym Gentlemanem” w pałacu gubernatorskim w USA.

Przegrana republikanów w Izbie Reprezentantów przewidywana była przez sondaże, ale również historyczne wskaźniki. Zwykle bywa bowiem tak, że partia prezydenta traci wpływy w Kongresie po dwóch latach jego urzędowania. W przeszłości dotyczyło to większości gospodarzy Białego Domu. Barack Obama stracił przecież w Izbie w 2010 r. aż 63 miejsca. Choć od tej zasady zdarzały się oczywiście wyjątki.

Wyjątkowo wysoka była frekwencja podczas zakończonych we wtorek wyborów. Głosowali zwolennicy obydwu partii. Jedni przeciw Trumpowi, inni w ramach wyrażenia swego poparcia dla prezydenta. Bo – jak wielokrotnie to podkreślano – był to swego rodzaju test dla niego przed zbliżającą się walką o reelekcję. Wyniki trudno jednak jednoznacznie interpretować. Wybory zmobilizowały zwłaszcza mniejszości etniczne, młodych ludzi i kobiety. Z drugiej strony w punktach głosowania sumiennie stawili się tradycyjnie konserwatywni wyborcy.

Po 10 latach republikanie przekazują władzę w Izbie Reprezentantów z mieszanymi wynikami. Udało im się w znacznym stopniu zablokować realizację obietnic wyborczych Obamy z 2011 roku, ale nie udało im się zrealizować większości własnych projektów: wydatki federalne rosną nieprzerwanie, rozpiętość dochodów w społeczeństwie jest coraz wyższa, Obamacare wciąż funkcjonuje, reforma podatkowa też została przeprowadzona w ograniczonym zakresie.

Zobaczymy, co z odzyskaną władzą w Kongresie zrobią demokraci. Najprawdopodobniej przewodniczącą zostanie ponownie Nancy Pelosi, choć wielu jej partyjnych kolegów odgrażało się podczas kampanii, iż nie oddadzą na nią głosu. Być może będzie przejściowym przewodniczącym, bo do izby trafiło wielu młodych, mało znanych wcześniej polityków.

Dla samego prezydenta nadchodzą trudniejsze czasy. Nawet mając większość w obydwu izbach narzekał na opieszałość zachodzących w nich procesów. Teraz, dysponując wsparciem tylko jednej izby, prawdopodobnie będzie mu zacznie trudniej realizować kolejne obietnice.

Z drugiej strony – jak zaznaczają eksperci i obserwatorzy sceny politycznej – przewaga demokratów w Izbie Reprezentantów może mu ułatwić ponowne sięgnięcie po prezydenturę za dwa lata. Wyborcy chętniej głosują na prezydenta, który ma opozycję w Kongresie, tak przynajmniej było w przeszłości.

Na podst.: theweek, theatlantic, Fox, Vox, Salon
Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor