Dyrektorzy wielkich korporacji, analitycy z Wall Street, ekonomiści i szef Rezerwy Federalnej – wszyscy mówią o „gospodarce w kształcie litery K”. To najnowsze określenie pogłębiającej się nierówności majątkowej w Stanach Zjednoczonych, która dzieli społeczeństwo na dwie grupy podążające zupełnie różnymi torami.
Metafora jest prosta: górne ramię litery K symbolizuje zamożnych Amerykanów, których dochody i majątki rosną, dolne reprezentuje gospodarstwa domowe o niższych dochodach, borykające się ze stagnacją zarobków i wysokimi cenami. Jak ujął to przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell po ostatniej obniżce stóp procentowych: konsumenci z wyższych grup dochodowych wydają swobodnie, podczas gdy ci na dole walczą o przetrwanie i przechodzą na tańsze produkty.
Skąd się wzięło „K”?
Określenie spopularyzował ekonomista Peter Atwater podczas pandemii. Wtedy inne litery alfabetu już zostały „zajęte” – ekonomiści dyskutowali o recesji w kształcie V (gwałtowny spadek i szybkie odbicie), U (stopniowe wychodzenie z kryzysu) czy L (recesja i długotrwała stagnacja). Atwater uznał, że najlepiej pasuje litera K.
W czasie pandemii wyższa klasa średnia pracowała zdalnie, jej akcje rosły na giełdzie, podczas gdy w fabrykach, restauracjach i branży rozrywkowej masowo tracono pracę – bezrobocie sięgnęło niemal 15 procent. Nierówności nieco się zmniejszyły po pandemii, gdy firmy oferowały podwyżki pracownikom fizycznym, by szybko zatrudnić personel. W latach 2023-2024 najniżej zarabiający notowali wzrost płac o 3,9 procent rocznie, podczas gdy najlepiej zarabiający – około 3,1 procent.
Powrót podziałów
Teraz sytuacja się odwróciła. W tym roku wzrost realnych płac dla najuboższych spadł do zaledwie 1,5 procent rocznie, podczas gdy dla najbogatszych wynosi 2,4 procent. Bank of America Institute zauważył, że w październiku wydatki zamożnych gospodarstw wzrosły o 2,7 procent rok do roku, podczas gdy uboższych – tylko o 0,7 procent.
„Ci na dole żyją z kumulacją skutków inflacji cen, podczas gdy ci na górze korzystają z kumulacji inflacji aktywów” – wyjaśnia Atwater. Innymi słowy: biedni płacą więcej za chleb i czynsz, bogaci zarabiają na rosnących cenach akcji i nieruchomości.
Firmy dostosowują strategię
Menedżerowie wielkich korporacji obserwują ten podział i reagują. Coca-Cola rozwija jednocześnie linie premium (Smartwater, Fairlife) i tańsze mini-puszki. Dyrektor operacyjny firmy Henrique Braun mówił w październiku o „rozbieżności w wydatkach między grupami dochodowymi” i utrzymującym się „nacisku na konsumentów ze średnich i niskich dochodów”.
Podobnie wypowiada się szef Delta Air Lines Ed Bastian: przychody generują bilety pierwszej i biznes klasy, podczas gdy konsumenci z niższych segmentów „wyraźnie borykają się z trudnościami”. Szefowa Best Buy Corie Barry dodaje, że 40 procent najbogatszych Amerykanów odpowiada za dwie trzecie całej konsumpcji.
Boom na AI pogłębia podział
Do pogłębienia nierówności przyczynia się również boom inwestycyjny w sztuczną inteligencję. Gigantyczne nakłady na centra danych podnoszą ceny akcji firm takich jak Google, Amazon, Nvidia czy Microsoft – giełda wzrosła w tym roku o prawie 15 procent. Problem w tym, że najbogatsze 10 procent Amerykanów posiada około 87 procent akcji, podczas gdy najbiedniejsza połowa społeczeństwa – zaledwie 1,1 procent.
„Na samym szczycie mamy gospodarkę, która jest samowystarczalna – AI, giełda, doświadczenia bogatych. I pozostaje ona w dużej mierze zamknięta, nie spływa w dół” – zauważa Atwater.
Wielu ekonomistów obawia się, że gospodarka napędzana głównie przez najbogatszych nie jest trwała. Jeśli wzrosną zwolnienia i bezrobocie, klasa średnia i biedni mogą drastycznie ograniczyć wydatki, co uderzy w przychody nawet największych firm i może pchnąć całą gospodarkę w recesję. Wtedy „dół litery K pociągnie za sobą jej szczyt”.
Na podst. AP, investing.com, finance.yahoo