28 stycznia 2016

Udostępnij znajomym:

Eksperci polityczni mówią, że stan Iowa ma za mało mieszkańców, jest zbyt biały, zbyt konserwatywny, za bardzo rolniczy i nie za często wybiera późniejszych zwycięzców, by mieć tak wielki wpływ na wybory prezydenckie w USA. Ci sami eksperci ostrzegają jednak potencjalnych kandydatów, by przypadkiem nie przyszło im do głowy bagatelizowanie prawyborów w tym miejscu.

Nie licząc już urzędujących prezydentów starających się o reelekcję, to od 1972 roku w Iowa wybrano pięciu demokratów i trzech republikanów, którzy później otrzymali nominacje swojej partii. Spośród tych ośmiu polityków zaledwie trzem udało się później zasiąść w Białym Domu. Wynik taki sobie.

Spójrzmy na zwycięzców z ostatnich lat: Rick Santorum w 2012, Mike Huckabee w 2008, Tom Harkin w 1992, Bob Dole w 1988, czy George H.W. Bush w 1980. Żadnemu się wtedy nie udało, tylko jeden zrobił to nieco później – Bush wygrał prezydenturę w 1988 roku, ale w Iowa otrzymał wówczas zaledwie 19 procent, co było trzecim wynikiem wśród republikanów.

Skoro powszechnie wiadomo, że na podstawie wyników z Iowa tak naprawdę trudno jest przewidzieć późniejszego zwycięzcę, to dlaczego są one tak ważne? Czemu kandydaci wydają tam tyle pieniędzy, spędzają tak dużo czasu i tak poważnie traktują garstkę tamtejszych wyborców? Jest kilka teorii starających się wytłumaczyć ten fenomen.

Przed wyborami prezydenckimi w 1972 r. partia demokratyczna zmieniła swój kalendarz i właściwie bez żadnego konkretnego powodu okazało się, że Iowa znalazła się na początku długiej drogi wyborczej.

W 1976 r. jeden z ówczesnych kandydatów, Jimmy Carter, zdecydował się spędzić w tym stanie sporo czasu przekonując do siebie kogo tylko mógł. Zabieg ten powiódł się, bo otrzymał tam najwięcej głosów, później poparcie w innych stanach, nominację partyjną i w końcu wywalczył fotel prezydenta. Wielu ekspertów uważa, że to właśnie wtedy narodził się mit mówiący, że kto wygrywa w Iowa, wygrywa wszędzie.

Zresztą legislatura tego stanu wykorzystała okazję oraz powstały mit i stworzyła prawo mówiące, że ich lokalne mini konwencje wyborcze muszą być zawsze pierwszymi w kraju. Utrzymano więc zainteresowanie mediów, polityków, choć w mniejszym stopniu samych wyborców, bo zaledwie cząstka uprawnionych bierze udział w tym spektaklu. Zauważyliśmy już wcześniej, że zwycięzca z Iowa nie zawsze zostaje prezydentem. W czym tkwi więc tajemnica?

Zwycięstwo w Iowa nie przychodzi łatwo. Tamtejsi wyborcy bardzo poważnie traktują swoje zadanie, są zaangażowani i z uwagą obserwują polityków. W związku z tym kandydaci spędzają tam sporo czasu podróżując niemal bez przerwy i spotykając się na niezliczonych wiecach.

Zanim więc zaczniemy zastanawiać się nad rolą Iowa w krajowej polityce, należy poznać obowiązujący tam system. Jest on inny, niż w większości pozostałych stanów. Nie jest to bowiem powszechne głosowanie, ale odbywa się ono w ramach niezależnych od siebie, tzw. lokalnych konwencji (caucus), w których udział biorą jedynie zarejestrowani członkowie danej partii. Są to zebrania lokalnej społeczności i mogą odbywać się w szkołach, kościołach, bibliotekach, a nawet prywatnych domach w każdym z prawie 1,700 wyznaczonych rejonów. Oczywiście demokraci i republikanie organizują własne, niezależne spotkania. Wybrani tam delegaci biorą później udział w konwencjach powiatowych, których jest 99. Na nich wybierani są delegaci na konwencję stanową i dopiero tam poznajemy delegatów reprezentujących Iowa na konwencji partyjnej, gdzie dokonuje się nominacji oficjalnego kandydata na urząd prezydenta.

Uczestnicy lokalnych konwencji muszą być zarejestrowanymi członkami partii. Mogą jednak zmienić przynależność partyjną nawet w ostatniej chwili, choćby tuż przed samym spotkaniem. Poza tym w głosowaniu mogą brać udział osoby w wieku 17 lat, ale tylko wówczas, gdy w momencie powszechnych wyborów prezydenckich będą miały ukończone 18. W zebraniach mogą uczestniczyć obserwatorzy i przedstawiciele mediów, ale nie wolno im w żaden sposób aktywnie wpływać na przebieg i wynik.

Regulamin obowiązujący podczas demokratycznych i republikańskich mini konwencji (przypomnijmy, że każda nosi nazwę caucus) jest nieco inny. Trudno w skrócie opisać każdy szczegół, więc ograniczmy się do najważniejszych punktów. Po dyskusji na temat poszczególnych kandydatów głosowanie wśród republikanów odbywa się anonimowo, gdzie każdy uczestnik wrzuca swój typ do urny. Demokraci mają system bardziej skomplikowany, bo każdy uczestnik spotkania musi publicznie przedstawić swój wybór, po czym próbować przekonać do niego pozostałych. Wtedy następuje publiczne liczenie, odrzucani są kandydaci o najmniejszym poparciu (zwykle poniżej 15%), następuje powtórka i dopiero wtedy ponownie i ostatecznie liczone są głosy.

System obowiązujący w Iowa ma wielu krytyków. Otwartość wyboru podczas demokratycznych spotkań powoduje wiele problemów, takich jak choćby presja ze strony otoczenia. Ponieważ takie mini konwencje są długie (zwykle ponad dwie godziny), z uczestnictwa w nich często rezygnują osoby w danym momencie pracujące, opiekujące się dziećmi, czy chore. Forma tych spotkań, długość oraz wybór miejsca wpływa więc na stosunkowo niską frekwencję. Z drugiej strony wiele osób preferuje tę metodę, bo jest bardziej interaktywna w porównaniu do prostego wrzucenia karty do urny, pozwala na dyskusję i bezpośredni kontakt z politykami.

No właśnie, ten ostatni punkt jest bardzo istotny, gdy zastanawiamy się nad sensem poświęcania aż tak wielkiej uwagi prawyborom w Iowa. Jest to najlepszy poligon dla kandydatów. Ze względu na liczbę i wielkie rozproszenie mini konwencji, a także spore zaangażowanie ich uczestników w proces wyborczy, politycy muszą osobiście lub za pośrednictwem swych przedstawicieli spotkać się z jak największą liczbą mieszkańców. Udaje się to najlepiej zorganizowanym i posiadającym najlepsze zaplecze.

Wprawdzie tylko około 1 procent krajowych delegatów wybieranych jest przez mieszkańców Iowa, tamtejsze lokalne konwencje służą jako pierwszy test, który zwykle wskazuje najsilniejszych kandydatów. Choć zdobywcy największej liczby głosów nie zawsze otrzymują później nominacje, a tym bardziej zdobywają urząd prezydenta, to jednak przegrani prawie zawsze odpadają z gry. Prawie zawsze, bo zdarzają się wyjątki. Tak było w 1992 roku, gdy zdecydowane poparcie demokratycznych wyborców w Iowa otrzymał Tom Harkin (76.4%), a na dalekim miejscu znalazł się Bill Clinton (2.8%). To jednak ten drugi polityk nie tylko zdobył później nominację, ale również Biały Dom.

Mówi się, że prawybory w Iowa nie powinny mieć tak wielkiego znaczenia choćby ze względu na niewielką liczbę osób w nie zaangażowanych.

„To absurd, by dawać garstce ludzi tak wielkie wpływy” – powiedział niedawno jeden z komentatorów CBS News. W 2008 roku w republikańskich mini konwencjach wzięło udział 120 tysięcy osób. To około 4 procent populacji całego stanu i ok. 0.04 całej populacji USA. Nie ma więc najmniejszego powodu, by „tej grupce białych wyborców, o bardzo konserwatywnych poglądach, pozwalać na decydowanie o całym wyścigu prezydenckim” – wtórują mu inni. Wskazują również na manipulowanie danymi z Iowa przez media, które zwykle uprawiają własną politykę. Może się okazać, że „zwycięstwo jakiegoś polityka okaże się jego przegraną, zajmujący drugie miejsce odniesie sukces, a trzeci odnotuje wielką wygraną” – wskazują dziennikarze niezależnych mediów – Wszystko zależy od interpretacji, sympatii i zależności finansowych. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, bo politycy i ich doradcy już dawno uznali, że w tej grze należy uczestniczyć.

„Jaka jest różnica głosów między pierwszym, a trzecim miejscem? 4 tysiące? To jak wybory rady studenckiej” – mówił w 2012 roku Stuart Stevens, główny strateg Mitta Romneya. Po czym dodawał, że mimo wszystko trzeba respektować najbardziej nawet absurdalne elementy prawyborów.

„To, co jest dla kandydatów najbardziej istotne w Iowa, to możliwość nabrania rozpędu” – uważa Elizabeth Hartfield z ABC News. Lepszy od spodziewanego wynik zwraca uwagę mediów i sponsorów na kolejne miesiące, często aż do końcowej konwencji partyjnej.

„Wynik w tym stanie można potraktować jak katapultę dla kandydatów – dodaje Hartfield – Lub w razie niepowodzenia jako otrzeźwienie i czynnik wpływający na zmianę strategii”.

Czasami ta zmiana strategii nie pomaga. Mało kto po bardzo nieudanym starcie w Iowa dał sobie radę w innych stanach. „Wyrywamy chwasty” – wskazują lokalni politycy – „Pokazujemy, kto nie nadaje się na prezydenta”.

Potwierdzają to inni. Rachel Weiner z Washington Post przyznaje, że osoba, która zajmie czwarte lub dalsze miejsce zwykle odpada później z wyścigu. Dlatego poważnie myślący o nominacji nie mogą pozwolić sobie nawet na chwilę odpoczynku. Obowiązujący tam system wymaga od wyborców większego zaangażowania. Znacznie większego, niż postawienie znaczka obok nazwiska na karcie do głosowania, co ma miejsce w innych stanach. Tym samym kandydaci musza włożyć więcej wysiłku w zdobycie głosów. Nie wystarczy wykupienie serii reklam w mediach i dwukrotne pokazanie się w miejscu publicznym. Udział w prawyborach w Iowa wymaga planu, umiejętności organizacyjnych i zaawansowanej kampanii. Odpadają tam najczęściej ci, którzy i tak nie daliby sobie rady na dłuższą metę.

Eksperci polityczni zwracają uwagę na jeszcze jedno. Znaczenie prawyborów w tym stanie dla całego Midwestu. Nie ma co ukrywać, że ze względu na zaludnienie i koncentrację kapitału oraz mediów rozgrywki polityczne zwykle skupiają się na wschodnim i zachodnim wybrzeżu. Tam jest najwięcej wyborców, tym samym największa liczba głosów elektorskich.

„Pozwalając na pierwsze wybory w Iowa daje się głos mieszkańcom nieco zaniedbywanych środkowych stanów – mówi Jon Lauck reprezentujący Claremont Review of Books – Stan ten jest papierkiem lakmusowym sympatii politycznych w innych częściach kraju”.

Czy nam, się podoba, czy nie, wyniki z Iowa mają wielki wpływ na późniejszy przebieg wyborów prezydenckich. Zwłaszcza w połączeniu z następującym po nich głosowaniem w New Hampshire. Owszem, to nie są wybory powszechne a właściwie sondaże opinii, a mimo wszystko trudno nie docenić ich znaczenia. Bo z jednym wyjątkiem, od roku 1980 wszyscy zwycięzcy prawyborów w Iowa lub New Hampshire, albo równocześnie w obydwu stanach, otrzymali później nominację partyjną. Dwaj ostatni prezydenci USA – Barack Obama i George W. Bush – rozpoczęli wspinaczkę do Białego Domu od zwycięstwa w Iowa, choć przegrali później w NH. Wielu innych nie udało się zwyciężyć w Iowa, ale zostali zauważeni i odnieśli później sukces w NH.

Co ważne, te nietypowe prawybory mieszają na scenie politycznej na tyle, że często pozbawiają szans wielu obiecujących kandydatów i wznoszą na piedestał do tej pory pomijanych. W tym roku może być podobnie, o czym przekonamy się już za kilka dni.

Na podst. TheWeek, newsy.com, vox.com, wikipedia, DailyBeast, Washington Post,
opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor