08 września 2016

Udostępnij znajomym:

Libertarianin Gary Johnson oraz przedstawicielka Partii Zielonych Jill Stein nie goszczą w codziennych serwisach informacyjnych i mało który sondaż przedwyborczy umieszcza ich w swych notowaniach. Do ich sztabów wyborczych nie pchają się bogaci sponsorzy, oddani sympatycy i wolontariusze, zresztą chyba to nikogo nie dziwi, skoro żadne z nich tak naprawdę nie liczy na zwycięstwo w listopadowych wyborach. Obydwoje oferują jednak coś, co w tegorocznej kampanii prezydenckiej zostało zauważone – alternatywę dla Trumpa i Clinton. Pojawia się pytanie, czy swoją obecnością w wyścigu zaszkodzą któremuś z kandydatów głównej partii? Jeśli tak, to komu bardziej?

Zanim o ich wpływie na końcowy wynik wyborów, nieco podstawowych informacji.

Gary Johnson to przede wszystkim biznesmen, który przez dwie kadencje jako republikanin pełnił funkcję gubernatora stanu New Mexico. Należy przyznać, że był tam popularnym i lubianym politykiem. W pierwszych sześciu miesiącach urzędowania zawetował 200 z 424 ustaw, czyli prawie 48%, czym ustanowił obowiązujący do dziś rekord krajowy. Większość odrzuconych przepisów dotyczyła wydatków i ingerencji stanu w życie mieszkańców.

Johson ma 63 lata i jest fanatykiem ruchu, sportu i zdrowego stylu życia. Jakiś czas temu wspiął się na Mount Everest. Jest też byłym prezesem firmy zajmującej się legalnym obrotem marihuaną i nie ukrywa, iż jest wielkim zwolennikiem jej powszechnej legalizacji – choć na jednej z konferencji prasowych obiecał, że w razie wyboru na stanowisko prezydenta USA nie będzie jej palił w Białym Domu.

Wraz z nim o stanowisko wiceprezydenta stara się inny, również były, republikański gubernator w typowo demokratycznym stanie: Bill Weld z Massachusetts. Obydwaj mężczyźni już w okresie swego urzędowania kierowali się libertariańskimi zasadami, czyli mały rząd, minimum ingerencji, cięcie podatków i blokowanie wydatków. Obydwaj też podają podobne powody odejścia z GOP i przejścia do partii libertariańskiej. Podobno największy wpływ na ich decyzję mieli, jak mówią, “religijni konserwatyści starający się za pomocą rządu kontrolować innych ludzi, a także ekstremiści z Tea Party starający się w ogóle zniszczyć rząd”.

“Zawsze wierzyłem, że większość republikanów chce mniejszego rządu – mówi Johnson – Ale ostatnio tak wcale nie jest. Zamiast tego konserwatywna prawica zastanawia się co tu zniszczyć, co zrujnować, co zepsuć?”.

Dlatego obydwaj politycy w swej kampanii prezydenckiej opierają się więc na tradycyjnych wartościach libertariańskich, czyli ograniczonego rządu i indywidualnych wolności. Obydwaj też są konserwatystami fiskalnymi, w związku z czym wspierają pojedynczy podatek konsumpcyjny i opowiadają się za zniesieniem ustawy Dodd-Frank regulującej Wall Street.

Jednak w łonie własnej partii też wzbudzają sporo kontrowersji. Na przykład podczas krajowej konwencji tej partii Gary Johnson został wygwizdany przez grupę najbardziej oddanych zasadom partyjnym delegatów za to, że jest zwolennikiem wydawania praw jazdy, co według nich jest ze strony władzy nadgorliwością i przejawem kontroli.

Mimo to należy uznać, iż obydwaj politycy pozostają wierni zasadom i wierzą, że rząd funkcjonuje najlepiej wtedy, gdy nie wtrąca się w życie innych ludzi. Obydwaj wspierają wspomnianą już legalizację marihuany i sprzeciwiają się jakiejkolwiek kontroli dostępu do broni palnej. W przeszłości obydwaj przeciwni byli obowiązkowym szczepieniom, jednak Gary Johnson zmienił stanowisko w tej sprawie. Są też zwolennikami prawa do aborcji i małżeństw osób tej samej płci.

“Chcemy, by rząd nie zaglądał wam do kieszeni, a także do sypialni” – mówi Bill Weld, kandydat na wiceprezydenta USA w nadchodzących wyborach.

Kim jest Stein?

To liberalna aktywistka po praktykach lekarskich na Harvardzie, reprezentująca w wyborach Partię Zielonych. Reklamuje siebie jako “Plan B”, głównie dla rozczarowanych nominacją demokratyczną zwolenników Bernie Sandersa, którzy przysięgli nigdy nie oddać głosu na Hillary Clinton, chcą jednak brać udział w wyborach i z desperacją poszukują alternatywy.

“Czuję się jak pracownik socjalny – mówi 66-letnia Jill Stein. – Rozmawiam z sympatykami Sandersa, którzy mają złamane serca i czują się wykorzystani”.

Dlatego przejęła wiele z pomysłów tego polityka, choćby 15 dolarów minimalnej stawki godzinowej, mobilizację do walki ze zmianami klimatycznymi, zniesienie zadłużenia na pożyczkach studenckich, czy zmiany w systemie ubezpieczeń zdrowotnych.

Jej program sięga jednak dużo bardziej na lewo od Sandersa. Bo Stein domaga się jednostronnego rozbrojenia nuklearnego, czyli zlikwidowania głowic w USA przy zachowaniu ich przez inne kraje, 50-cio procentowego ograniczenia wydatków na wojsko, wyeliminowania ropy naftowej i węgla jako źródeł energii do 2030 roku oraz wypłaty odszkodowań za niewolnictwo. Mimo że Stein jest lekarzem, to wyraża wątpliwości co do szczepień, a także obawy, iż internet Wi-Fi jest szkodliwy.

U boku Jill Stein w wyborach na stanowisko wiceprezydenta startuje aktywistka praw człowieka Ajamu Baraka, która kiedyś nazwała prezydenta Obamę Wujem Tomem, który zdradził Afro-Amerykanów.

Czy mogą wygrać?

Nie. Jill Stein nie ma szans w jakimkolwiek, nawet najbardziej nieprawdopodobnym scenariuszu. Gary Johnson prawdopodobnie mógłby zwiększyć swe szanse, gdyby nieoczekiwanie, z jakiegoś powodu, odpadł jeden z obecnych kandydatów głównych partii. Jednak nawet wtedy miałby niewielkie szanse na zwycięstwo.

Johnson i Stein maja więc zero szans na prezydenturę. Ale z drugiej strony Trump i Clinton są najmniej lubianymi kandydatami w historii wyborów. Aż czterech na dziesięciu wyborców uważa, że żadne z nich nie nadaje się na najwyższe stanowisko. To z kolei oznacza, że dwoje mniej znanych kandydatów może przyciągnąć osoby głosujące a nich w ramach protest przeciw głównym graczom.

W tej chwili niektóre sondaże dają Johnsonowi nawet ponad 10 procent poparcia. Jego średnia krajowa to ponad 8 proc. Razem ze Stein zgromadzili już ok. 14 proc. potencjalnych głosów. To wystarczająco dużo, by pokrzyżować plany Trumpa i Clinton w kilku kluczowych stanach.

Komu zaszkodzą bardziej?

Jeszcze do niedawna eksperci polityczni przekonani byli, iż zniechęceni do Trumpa republikanie oddadzą głos na libartarianina, a Stein zbierze poparcie niechętnych Clinton demokratów. Biorąc pod uwagę lepsze notowania Johnsona wydawało się, że straci na tym Trump. Dziś nie jest to już wcale takie pewne…

Wielu wyborców GOP przekonanych, że Trump nie jest prawdziwym konserwatystą zagłosuje na Johnsona. Również dlatego, że odpowiada im jego wstrzemięźliwość fiskalna, czy podejście do posiadania broni. Nie wszyscy jednak.

Clinton natomiast może stracić podwójnie. Wielu zwolenników Sandersa już opowiada się za Stein. Mają nawet hasło “Jill, not Hill”. Jednak to Johnson wydaje się większym dla niej zagrożeniem. Jego otwartość wobec marihuany i planowane ograniczenie rządowej inwigilacji przemawia do młodych ludzi. Wielu demokratów uważa, że w 2016 roku może on pełnić podobną rolę jak w Ralph Nader szesnaście lat temu.

W 2000 r. kandydat Partii Zielonych pozbawił Al`a Gore tysięcy głosów na Florydzie. Dzięki temu stan ten wygrał George W. Bush różnicą zaledwie 537 indywidualnych głosów, zdobywając większość elektorską, mimo iż w głosowaniu powszechnym w całym kraju nie uzyskał przewagi.

Jeśli w tym roku głosowanie będzie równie wyrównane, czego wykluczyć nie można obserwując wahania w sondażach, Johnson i Stein mogą przyczynić się do porażki Hillary Clinton w kilku kluczowych stanach. Obydwoje nic sobie z tego nie robią. Johnsona wręcz cieszą wszelkiego rodzaju określenia sugerujące, iż psuje on wynik wyborów.

“Nie zamierzam się tym przejmować – mówi libertariański kandydat – Ta partia potrzebuje silnego wstrząsu”.

Stein również odrzuca stwierdzenia, iż wyborcy muszą teraz głosować na mniejsze zło. Uważa siebie za dodatkową opcję.

Błędne koło

Tak można określić sytuację z debatami prezydenckimi. Obydwoje – Stein i Johnson – robią wszystko, by w pierwszej z nich, zaplanowanej na 26 września, wciąć udział. Do tego potrzebują jednak co najmniej 15 proc. poparcia w pięciu liczących się ogólnokrajowych sondażach. Stein raczej się nie uda. Johnson może być blisko, ale na razie też jest bez większych szans. Sytuacja nieco bez wyjścia. By wziąć udział w debatach trzeba udowodnić swoją pozycję w sondażach, a ta nie podniesie się dla nich bez debaty pozwalającej na zaprezentowanie się szerszemu odbiorcy. Obydwoje zresztą pozwali do sądu komisję regulującą telewizyjne debaty, ale szanse na dopuszczenie do nich mają nikłe. Gdyby się jednak udało, sytuacja wyglądałaby inaczej. “By ludzie zagłosowali na Johnsona, muszą przede wszystkim dowiedzieć się, że bierze udział w wyborach” – mówi polityczny strateg Roger Stone, nieformalny doradca Donalda Trumpa, który zresztą pomagał w kampanii Johnsona w 2012 roku. W wygranych przez Baracka Obamę wyborach Johnson zdobył 1 proc. poparcia. “Był wtedy inny wybór, niż Obama lub Romney, ale nikt o nim nie wiedział” – dodaje Stone.

Demokraci i republikanie, łączcie się!

Zwolennicy Johnsona mobilizują się jednak. Nie na tyle, by zapewnić mu zwycięstwo, ale na tyle, by przeszkodził on głównym kandydatom w realizacji planów i trafił do podręczników historii.

Kilka tygodni temu powstał kilkuminutowy film instruktażowy, opisujący jak osoby niechętne Trumpowi i Clinton mogą połączyć siły. Bo największy dylemat mają ci, którzy nie chcą oddać głosu na kandydata swej partii, ale zrobią to, by nie pomóc przypadkiem przeciwnikowi. Libertarianie zrozumieli ten problem, stworzyli superkomitet wyborczy i podstawili gotowe rozwiązanie. Na stronie balancedrebellion.com można dowiedzieć się, jak to zrobić.

A więc republikanie niechętni Trumpowi, ale nienawidzący Hillary Clinton umawiają się z demokratami niechętnymi Clinton, ale nienawidzącymi Trumpa. Za pośrednictwem wspomnianej strony zobowiązują się, że nie zagłosują na żadną z tych osób, ale razem oddadzą głos na Johnsona. W ten sposób nielubiani przez nich kandydaci oraz ich przeciwnicy nie odniosą żadnej korzyści, a zyska na tym przedstawiciel partii libertariańskiej. Strona kojarzy ze sobą pojedyncze osoby mieszkające w tym samym stanie i jak dotąd z możliwości takiej skorzystało już kilkadziesiąt tysięcy osób. To na razie kropla w morzu potrzeb kandydata, ale przecież do wyborów mamy jeszcze chwilę. W krótkim czasie filmik trafił do serwisów informacyjnych i portali społecznościowych, gdzie obejrzało go ponad milion potencjalnych wyborców.

Jeśli tak będzie dalej, to mało znani kandydaci mogą poważnie namieszać w planach głównych partii. Jeśli w 2000 roku Nader zdobywając zaledwie 2.74 proc. głosów mógł wpłynąć na końcowy wynik wyborów prezydenckich, to jaki wpływ może na nie mieć Gary Johnson, który już teraz cieszy się prawie 10 procentowym poparciem oraz Jill Stein, na którą planuje oddać głos ponad 4 procent?

Na podst. theweek.com, slate, alternativepac.us, Wikipedia

Opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor