04 lutego 2016

Udostępnij znajomym:

Większość mieszkańców USA wciąż uważa, że zbieranie i przetwarzanie prywatnych danych nie powinno mieć miejsca. Jednak według najnowszych sondaży powiększa się odsetek osób gotowych zrezygnować do pewnego stopnia z prywatności w imię bezpieczeństwa.

Trzy lata temu Edward Snowden udostępnił światu utajnione wcześniej informacje rządowe. Pomijając wątek moralny czy prawny jego działań, możemy z całą pewnością stwierdzić, iż dopiero ta sprawa uświadomiła nam zakres prowadzonej na terenie USA inwigilacji. Przekaz był jasny: żyjemy w czasach, gdy nasze prywatne dane – od haseł wpisywanych w wyszukiwarki internetowe, przez lokalizację GPS, po codzienne zakupy – są nieustannie gromadzone i niewiele w tej sprawie możemy zrobić.

Rząd Stanów Zjednoczonych bronił swych działań tłumacząc, że pomaga to w walce z terroryzmem, zarówno poza granicami jak i na miejscu. Informacje zbierane przez prywatne firmy wspomagają z kolei gospodarkę i wzmacniają bezpieczeństwo. Mimo tłumaczeń, u wielu osób rewelacje Snowdena wywołały obawy, że oto w obcych rękach znalazło się zbyt wiele danych na nasz temat. Zaczęto się zastanawiać, gdzie przebiega linia pomiędzy bezpieczeństwem kraju, a zachowaniem prywatności. Dyskusja ta trwa do dziś i niewiele wskazuje, by miała się w najbliższym czasie zakończyć.

Najnowsze badanie opinii społecznej przeprowadzone przez Allstate i National Journal Heartland Monitor wykazało, że podobnie jak w 2013 r. większość obywateli USA negatywnie ocenia zbieranie i wykorzystywanie prywatnych danych. 53 procent respondentów uważa, iż takie gromadzenie informacji przez biznes, agencje rządowe i różne organizacje, łamie zasady prywatności, bezpieczeństwa, zabezpieczenia finansowego, a także szeroko pojętej wolności jednostki. Tylko 38 procent badanych uznało to za pozytywne działanie.

Wielu respondentów wskazywało na potencjalnie korzyści zbierania danych, ale uznawało jednocześnie, że odbywa się to z pominięciem pewnych zasad i jest procesem zbyt utajnionym.

„Nigdy nie wiadomo, co zbierają, kiedy i dla kogo” –  powtarzali uczestnicy badania.

Tego typu negatywne opinie wspólne są dla sympatyków różnych opcji politycznych i niezależne od wykształcenia. Ma jednak na nie wpływ dochód. Okazało się bowiem, że najlepiej zarabiający oraz zaliczani do tzw. wyższej klasy średniej, czyli z dochodem rocznym powyżej 100 tysięcy dolarów, znacznie mniej martwili się zbieraniem informacji na swój temat, niż osoby o niższych dochodach.

Wyniki badań ukazały również różnice pokoleniowe w podejściu do tematu. Najmniej zmartwieni inwigilacją elektroniczną były osoby w podeszłym wieku. Może dlatego – wnioskują autorzy badań – że najmniej korzystają one z najnowszych technologii. Nieco bardziej martwią się tym najmłodsi, czyli osoby w wieku kilkunastu i ponad dwudziestu lat, choć w dalszym ciągu mniej więcej połowa nie uznaje zbierania danych za coś złego. Może dlatego, że dorastają z najnowszymi technologiami i zdają sobie sprawę, że jest to nieuniknione. Najbardziej zatroskanymi sytuacją okazali się tzw. baby boomers, czyli obecni 50 i 60-latkowie.

Ile prywatności byli w stanie ci sami ludzie poświęcić w imię bezpieczeństwa kraju? W ciągu ostatnich 3 lat bardzo zmienił się świat. Pojawiło się zagrożenie terrorystyczne ze strony ISIS, wzrosła potęga ekonomiczna i militarna Chin, doszło do aktów agresji ze strony Rosji i zaostrzenia stosunków na półwyspie Koreańskim.

Trzy lata temu aż 42 procent społeczeństwa amerykańskiego nie zgadzało się na żaden kompromis uważając, iż jakakolwiek ingerencja w ich prywatność, niezależnie od powodu, jest niedopuszczalna. W tym roku podobnego zdania było już tylko 24 procent.

Niemal połowa badanych zgadzała się na wzrost liczby kamer w miejscach publicznych (8 procent więcej niż w 2013 roku), 24 procent gotowe było na jakąś formę cenzury internetu lub ograniczenie dostępu do niego (6 procent więcej niż w 2013 roku), a 16 procent nie miało obiekcji wobec kontroli rozmów telefonicznych i poczty elektronicznej.

W czasie, gdy my zastanawiamy się, gdzie biegnie granica pomiędzy prywatnością i bezpieczeństwem, rząd stara się znaleźć nowe sposoby kontroli i zbierania informacji. Niedawno szef FBI stwierdził, że w wyniku rozwoju techniki jego agencja traci możliwości szpiegowania. Chodziło mu m.in. o programy kodujące głos i tekst, dzięki czemu potencjalni terroryści i przestępcy mogą swobodnie rozmawiać nawet za pośrednictwem mało zabezpieczonych komunikatorów używanych przez nas na co dzień do rodzinnych pogawędek.

Jim Comey powtórzył właściwie to, co od dawna mówią przedstawiciele innych agencji rządowych. Według nich rozwój technologii i oprogramowania szyfrującego jest głównym powodem ograniczania wiedzy rządu na temat swych obywateli i potencjalnych wrogów kraju. Gwałtownie sprzeciwiają się temu same korporacje technologiczne przekonując, że to rząd powinien dostosować się do zmieniających się czasów i sięgnąć po dostępne mu środki i metody, a nie apelować o ułatwienie mu pracy. Opinię tę podziela Michael McConnell, były szef NSA z okresu prezydentury George W. Busha, który w ubiegłym roku publicznie stwierdził, iż to agencje rządowe powinny przystosować się do coraz bardziej skomplikowanych systemów kodujących, a nie zwalczać postęp w tej dziedzinie.

Opinie takie podzielają też autorzy raportu opublikowanego niedawno przez Harvard Universtity i opłaconego przez Hewlett Foundation. Według tego opracowania w Stanach Zjednoczonych istnieje już wystarczająco wiele możliwości obserwacji i zbierania danych przez rząd, nawet jeśli systemy zabezpieczeń i kodowania są coraz częściej spotykane i coraz bardziej zaawansowane.

Jedną z metod jest wykorzystanie gwałtownie powiększającej się liczby mikrofonów, kamer i czujników na stałe połączonych z internetem, które już jakiś czas temu wydostały się z komputerów, telefonów komórkowych i tabletów, a teraz coraz częściej występują w termostatach, odbiornikach telewizyjnych, zabawkach dziecięcych, samochodach i sprzęcie gospodarstwa domowego.

Wiele z tych urządzeń wysyła dane na serwery producentów, gdzie są one wykorzystywane w różnym celu, głównie promocyjnym. Jednak do danych tych w każdej chwili może mieć dostęp agencja rządowa, nawet nas o tym nie informując. Wszystko, co jest włączone do sieci w naszym domu, sklepie, miejscu pracy, może służyć do zbierania danych. Różne agencje coraz częściej wykorzystują nakazy udostępnienia takich danych przez firmy prywatne, o czym klienci nie są zwykle informowani. Wykorzystuje się tu prawo zezwalające na swobodne zbieranie danych przekazywanych przez nas innym podmiotom, w tym przypadku producentom urządzeń lub firmom je obsługującym. Jeśli na przykład zamontujemy we własnym domu coraz popularniejszą w USA kamerę Dropcam, sprzedawana przez firmę NEST (siostrzana korporacja Google), to automatycznie udzielamy zgody na przeglądanie jej zapisów różnym agencjom rządowym. Kamera ta działa bowiem następująco: zapisuje obraz z naszego domu na serwerze firmowym (tzw. cloud), gdzie dostępne jest ostatnie 30 dni nagrań. Skoro sami udostępniamy ten obraz producentowi, to automatycznie wyrażamy niejako zgodę na jego przetwarzanie przez kolejne osoby i organizacje. Podobnie wygląda sprawa z dokumentami, czy zdjęciami przetrzymywanymi przez użytkowników na serwerach poza domem.

Dla policji oznacza to mniej pracy. Po co ma z trudem zbierać na nasz temat dane, skoro sami trzymamy je na obcym serwerze w stanie Iowa na przykład. Ściągając z takiego miejsca zapis z naszej kamery nawet nie musi nas o tym informować.

Czajnik, lodówka, pluszowy miś...

Z czasem taki sposób zbierania danych będzie coraz łatwiejszy. Każdego dnia na rynku pojawia się kolejne urządzenie wpięte do naszej domowej sieci wi-fi, często posiadające czujniki, mikrofony i kamery. Ocenia się, że w tym momencie jest ich w USA ok. 6 miliardów, a w 2020 roku będzie ponad trzy razy więcej.

Policja i agencje bezpieczeństwa nie muszą nawet zwracać się do prywatnych firm o udostępnienie danych. Mogą same podłączyć się do naszych domowych urządzeń, jeśli są w stanie pokonać zabezpieczenia. Okazuje się, że nie jest to wielki problem. Coraz częściej rezygnujemy bowiem z bezpieczeństwa na rzecz wygody. Przykładem niech będzie czajnik. Nie taki zwykły, ale podłączony do naszej domowej sieci internetowej. Budząc się rano możemy przed wyjściem z łóżka włączyć go za pośrednictwem aplikacji w naszym telefonie komórkowym. Woda zacznie się gotować w momencie kiedy dotrzemy do kuchni. Podobnie do iKettle działa najnowszy ekspres do kawy tej samej firmy. Urządzenia te za pośrednictwem GPS mogą również obserwować położenie naszego telefonu. Gdy zbliżymy się do domu w drodze z pracy, automatycznie zaczną parzyć dla nas gorące napoje.

Dla jednych to kompletnie niepotrzebne funkcje, dla innych symbol nowoczesności. Dla osób trzecich to możliwość łatwego dostępu do naszej sieci wi-fi i uzyskania pełnego wglądu we wszystko, co jest do niej podłączone. Musimy bowiem zdawać sobie sprawę, że zabezpieczenia takich urządzeń są nieadekwatne do współczesnych możliwości hakerów. Możemy na tysiąc sposobów chronić swój laptop, ale w momencie włączenia go do sieci zdradzić nas może czajnik w kuchni, inteligentny termostat na ścianie lub nowoczesny telewizor. Takie przynajmniej są wnioski ekspertów z firmy Symantec, od lat zajmującej się ochroną danych i zabezpieczaniem naszych domowych urządzeń.

To, że rząd zatrudnia hakerów i wykorzystuje stworzone przez nich programy nie jest tajemnicą. W ubiegłym roku FBI właśnie dzięki nim uzyskało setki komputerowych adresów IP należących do osób odwiedzających strony z pornografią dziecięcą. W wyniku tej operacji aresztowano 137 osób. To akurat przykład pozytywnego wykorzystania danych, jednak wiele osób obawia się, że pewnego dnia ktoś zbierane w ten sposób informacje zechce wykorzystać w innym celu.

Zresztą już ma to miejsce. Shodan, popularna wyszukiwarka kamer internetowych, zbiera informacje na temat wszystkich urządzeń podłączonych na całym świecie do sieci www. Nie tylko kamerki z parków, zakładów pracy, czy muzeów. Również z prywatnych domów, jeśli nie są one odpowiednio zabezpieczone. Użytkownicy tej strony mogą wyszukiwać w specjalnym katalogu interesujące ich przekazy i podglądać za pośrednictwem tych urządzeń niczego nie podejrzewających ludzi w restauracjach, kafejkach i prywatnych domach.

Autorzy wspomnianego wcześniej raportu uspokajają. Nie warto panikować, bo zawsze znajdzie się sposób szpiegowania i zbierania danych na nasz temat, więc niewiele możemy z tym zrobić. Opisując niebezpieczeństwa związane z włączeniem do sieci kolejnych urządzeń starają się oni jedynie wskazać źródło problemów i zmusić do działania legislatorów i prywatne firmy. Nie chodzi o całkowite wstrzymanie inwigilacji, ale uświadomienie nam skali problemu.

Tymczasem każdego tygodnia na rynku pojawia się nowy gadżet, który w nazwie ma słowo „smart”. Za chwilę naszej prywatności zagrażać będzie nie tylko czajnik i telewizor ale również opiekacz do chleba, lodówka, i czujnik tętna podczas pobytu na siłowni. Wszystko, co w jakiś sposób przekazuje dane innemu urządzeniu jest potencjalnie źródłem wiedzy na nasz temat. Nie chodzi więc o to, by się tych rzeczy pozbywać, walczyć z nimi, ale mieć świadomość do czego poza opisanymi w instrukcji funkcjami mogą one służyć. Na razie podobno służą zapewnieniu nam bezpieczeństwa, jednak w dalszym ciągu nie potrafimy się zdecydować, gdzie przebiega ta niewidzialna granica.

Na podst. The Atlantic, fusion.net, smarter.am, nationaljournal.com, cyber.law.harvard.edu
opr. Rafał Jurak

 

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor