22 kwietnia 2016

Udostępnij znajomym:

“Musimy odbudować amerykański przemysł i na nowo spisać umowy handlowe po to, by największym hitem eksportowym USA nie były miejsca pracy” - uważa Bernie Sanders, demokratyczny kandydat na prezydenta. Wtóruje mu spore grono innych polityków, również republikańskich, także starających się o najwyższy urząd. Zniknięcie większości prac fabrycznych powszechnie uważane jest za główny powód problemów ekonomicznych kraju w ostatnich latach i stopniowego upadku klasy średniej, a ich przywrócenie wydaje się jedynym lekarstwem. Rozumowanie takie jest logiczne, ale tylko do pewnego stopnia. Przy zmieniającym się modelu ekonomicznym, powszechnej automatyzacji, niższych dziś stawkach za te same prace co kiedyś, nawet masowy powrót fabryk nie uratuje klasy średniej i nie wzmocni wystarczająco gospodarki. By było to możliwe, musielibyśmy zdobyć umiejętność podróży w czasie.

W 1953 roku produkcja przemysłowa w USA stanowiła 28 procent całego PKB. W 2009 już tylko 11 procent. Największą liczbę miejsc pracy w fabrykach odnotowano w 1979 r. - niemal 20 milionów osób pracowało w tym sektorze gospodarki. Dziś jest to niecałe 12 milionów przy jednocześnie znacznie wyższej liczbie mieszkańców kraju.

Przenoszenie produkcji poza granice zaczęło się w latach 80. i trwa do dziś, choć tempo tego procesu zwalnia. W latach 1989 - 2009 zniknęło prawie 6 mln. miejsc pracy w amerykańskim przemyśle. Ostatnie 6 lat to powrót około 700 tysięcy z nich. To zaledwie cząstka utraconych, ale kilka stanów oferuje firmom ulgi i dodatki mające cały proces przyspieszyć. Znaczący był rok 2014, gdy saldo miejsc pracy utraconych w wyniku przenosin produkcji poza granice i powstałych w kraju w wyniku amerykańskich i zagranicznych inwestycji wyniosło plus 10 tysięcy. Był to pierwszy pozytywny wynik w tym sektorze od 20 lat.

W 2013 roku Whirlpool zdecydował się przenieść produkcję komercyjnych pralek z Meksyku do USA. Produkująca windy firma Otis zdecydowała się zrobić to samo. Następnie podobne plany ogłosił Caterpillar. Przykładów jest więcej.

Wśród największych eksporterów światowych, USA znajdują się w czołówce pod względem opłacalności produkcji - informuje Boston Consulting Group, która wzięła pod uwagę nie tylko koszt zatrudnienia, ale również ceny energii i gazu, znacznie niższe w USA i obniżające końcową cenę produktów.

Kolejne elementy mające wpływ na poprawę sytuacji to patriotyzm i tworzenie pozytywnego wizerunku korporacji. Już około 45 procent badanych przez Gallupa przyznaje, że robiąc zakupy stara się wybierać rodzime produkty. 64 procent respondentów gotowych jest zapłacić za nie wyższą cenę, jeśli nie będą one odbiegać jakością od zagranicznych. To wszystko ma wpływ na coraz częstsze powroty firm do kraju, choć na razie nie jest to zjawisko masowe. To jednak tylko jedna strona medalu.

Przywrócenie utraconych miejsc pracy w przemyśle to dla wielu dobry pomysł. Oznacza bowiem, że młody mężczyzna bez perspektyw na wyższe wykształcenie mógłby prosto po szkole średniej rozpocząć wykonywanie konkretnego zawodu, przez kolejne kilkadziesiąt lat utrzymywać rodzinę na przyzwoitym poziomie, po czym w wieku 55 - 60 lat przejść na zasłużoną emeryturę. Tak, jak to było kiedyś. Te czasy minęły jednak bezpowrotnie i żaden polityk nie jest w stanie tego zmienić. Powinniśmy bowiem odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy powracające zakłady produkcyjne działają na podobnych zasadach jak wcześniej? Czy dają zatrudnienie na takim samym poziomie? Czy pozwalają na podobny zarobek?

Praca wraca, ale jaka?

Większość firm na budowę swych zakładów wybiera regiony, gdzie obowiązują prawa ograniczające wpływy związków zawodowych, tzw. right to work states. To z kolei oznacza, że zarobki są tam znacznie niższe. Gdyby nie to, mało która fabryka przywróciłaby rodzimą produkcję. Po przeliczeniu inflacji obecne wynagrodzenie szeregowego robotnika jest teraz bowiem niższe, niż to z 1985 roku - donosi Bureau of Labor Statistics.

Oczywiście przywracanie miejsc pracy jest zjawiskiem pozytywnym Korzystają na tym zwłaszcza te miasta, które po podpisaniu układu NAFTA utraciły ich tysiące, gdy z dnia na dzień właściciele zakładów uciekali z produkcją za granicę.

Jednak jakość oferowanych świadczeń w powracającym przemyśle jest w większości przypadków niższa i w bardzo niewielkim stopniu zaspokaja podstawowe potrzeby pracowników i ich rodzin.

Spójrzmy na Tennessee, stawiane często jako przykład wzorowych rozwiązań dla inwestorów. To stan, w którym operuje wiele nowych zakładów produkcyjnych, zwłaszcza z branży motoryzacyjnej.

Jednym z nich jest fabryka General Motors, która swym istnieniem podważa narzekania osób mówiących, że w Stanach Zjednoczonych nic się już dobrego nie produkuje. Powstaje tam bowiem jeden z najlepiej sprzedających się samochodów tej korporacji - Cadillac SRX - do tej pory składany w Meksyku. W halach o powierzchni prawie 7 mln. stóp kwadratowych pracuje ponad 3 tysiące osób i każdego miesiąca dochodzą kolejne. Ponieważ działają tam związki zawodowe, to świeżo zatrudniany pracownik może liczyć na prawie $20/godz. na start, udziały w zyskach, dobre ubezpieczenie zdrowotne, plan emerytalny i znaczące podwyżki z upływem czasu. Dla przyjętych do pracy to nagła, pozytywna zmiana w życiu.

Fabryka GM jest jedną z wielu nowych w Tennessee, ale jedną z niewielu działających na takich zasadach. Większość pozostałych funkcjonuje podobnie do producenta podzespołów Magnetti Marelli, należącego do Fiat Chrysler Auto. Gdy w 2013 roku rozpoczęto tam wytwarzanie części, to od pracowników wymagano 12 godzinnych zmian, często siedem dni w tygodniu, przy stawce wynoszącej nieco ponad ustawowe minimum. Fabryka ta nie ma związków zawodowych, jak większość w tamtym rejonie. Na brak chętnych do pracy jednak nie narzeka, bo bezrobocie w okolicy jest bardzo wysokie. Między innymi dlatego w stanach takich jak Tennessee w zakładach branży motoryzacyjnej, które nie posiadają związków zawodowych, wynagrodzenie obniżyło się o 14 procent w okresie ostatnich 10 lat. Nie można więc powiedzieć, że nowe miejsca pracy porównywalne są do utraconych przed laty.

Dlaczego wracają

Jest wiele powodów, dla których kompanie decydują się na powrót do USA. Na przykład w Chinach rośnie wynagrodzenie i coraz trudniej jest kontrolować jakość wytwarzanych produktów. Do tego transport zajmuje sporo czasu i najbardziej opłacalne jest wytwarzanie dużych ilości różnych dóbr. Niektórym to nie odpowiada. Na miejscu można produkować mniej, szybciej, łatwiej dostosowując się do potrzeb rynku.

Na początku tego wieku firma 9to5 Seating, wytwarzająca krzesła biurowe, przeniosła produkcję z Kalifornii do Chin. Globalne problemy ekonomiczne doprowadziły jednak do zamknięcia tam wielu fabryk i utraty wykwalifikowanych pracowników. Dodatkowo dewaluacja lokalnej waluty sprawiła, że podwyższył się koszt produkcji. Postanowiono więc wrócić do USA, ale do jednego z centralnych stanów, skąd można szybko wysyłać produkt w każde miejsce. Dodatkowym warunkiem opłacalności przedsięwzięcia była automatyzacja produkcji, dzięki której praca wykonywana w Chinach przez 22 osoby w Tennessee wymagałaby zaledwie pięciu. Do tego doszły ulgi i dodatki oferowane przez władze stanu. I tak w Union City powstała nowa firma, choć w miejscu likwidowanej fabryki Goodyear. Zatrudnia zaledwie 40 osób, choć w planach jest praca dla 80. Początkowa stawka to 9 dolarów na godzinę, minimalne świadczenia. Biorąc pod uwagę ograniczenie liczby pracowników opłacalność przedsięwzięcia porównywalna do działalności w Chinach.

Jednak stawki te, mimo że wyższe od minimalnych w Tennesse, w najmniejszym stopniu nie przypominają unijnych, a tym bardziej znanych sprzed lat. Dziś ponad 600 tysięcy pracowników przemysłowych w USA zarabia ok. $9.50 na godzinę lub mniej, co stanowi o 7.7 proc. niższe wynagrodzenie od średniej krajowej. Kiedyś praca w fabryce gwarantowała stawki wyższe od średniej, tym samym pozwalała na w miarę dostatnie życie.

Roboty przejmą naszą pracę

Wspomniana wcześniej automatyzacja produkcji to kolejny powód, dla którego powracające fabryki nie przyczynią się do uratowania klasy średniej i w znaczącym stopniu nie wpłyną na spadek bezrobocia. Produkcja przemysłowa, która jeszcze niedawno napędzała Amerykę, już wkrótce wykonywana będzie niemal w całości przez roboty przemysłowe. Popełniają mniej błędów, nie potrzebują wakacji i przerw na lunch. Nie trzeba za nie płacić na social security, wykupywać ubezpieczeń, etc. Nikt nie ma wątpliwości, że wkroczyliśmy w erę automatyzacji, od której nie ma odwrotu. Niedawny raport Oxfordu mówi, że w okresie najbliższych 20 lat z powodu robotyzacji liczba miejsc pracy w przemyśle amerykańskim spadnie o kolejne 45 procent, a podobne badania Boston Consulting Group mówią o 22 proc. do 2025 r. Czy nam się to podoba, czy nie, pracę robotników fabrycznych stopniowo przejmują maszyny.

Właśnie dlatego naciskanie na powrót fabryk nie jest najlepszym, długoterminowym rozwiązaniem dla tej części mieszkańców USA, których określa się mianem klasy średniej. Niezależnie, jak dobrze hasła tego typu brzmią w ustach polityków walczących o nasze głosy, nie jesteśmy w stanie zatrzymać postępu techniki.

Co wcale nie musi być złą wiadomością.

Zwróćmy uwagę, że latach 1970-2010 Produkt Krajowy Brutto zwiększył się w USA trzykrotnie, mimo ucieczki większości fabryk i wzrostu liczby mieszkańców. Choć dla milionów byłych robotników fabrycznych był i wciąż jest to bardzo ciężki okres, to dla przyszłych pokoleń oznacza to nadzieję na lepsze. Wystarczy uświadomić sobie, że dobrze płatne prace w przemyśle nie wrócą i tylko zmiana sposobu myślenia i umiejętność przewidywania przyszłych potrzeb rynku pracy może wpłynąć na poprawę sytuacji. Świat zmienia się i naiwnością jest wiara w powrót starego porządku. Trzeba się dostosować. Dobrze płatna praca klasy średniej to już nie linia montażowa w fabryce samochodów, ale raczej programowanie robotów, tworzenie do nich oprzyrządowania i testowanie ich umiejętności. Postęp wymaga planowania i przewidywania. Ekonomia przyszłości związana jest z nowoczesnymi technologiami, informatyką, komputerami, a nie zajęciami z poprzedniego wieku, które raczej nie wrócą.

Ray Kurzweil, znany futurysta i inżynier z Google mówi:

Bardzo łatwo jest wskazać zajęcia, które znikną w wyniku rozwoju automatyzacji. Jednak nie ma się czym martwić, bo w ich miejsce powstaną nowe. Ludzie pytają: Jakie? Nie wiem. Jeszcze nie zostały wymyślone i stworzone. Sześćdziesiąt pięć procent Amerykanów wykonuje dziś zajęcia, które nie istniały 25 lat temu. Dwie trzecie populacji USA w 1900 roku pracowało na farmach lub w fabrykach.

Oczywiście istnieją inne teorie. Na przykład mówiąca o tym, że dzisiejsza kurcząca się i upadająca klasa średnia, w większości robotnicy fabryczni, a także ich następcy w przyszłym pokoleniu, nie dostosują się do zachodzących zmian. Podejmą się każdej, jakiejkolwiek pracy, byle tylko przetrwać, powiększając tylko zastępy najuboższych. Ale to już czarny scenariusz, miejmy nadzieję mało prawdopodobny.

Na podst. theweek, marketwatch, theatlantic, usatoday, slate.com

opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor