W czwartek prezydent Donald Trump zapowiedział rozpoczęcie prac nad „nowym” spisem ludności, który po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych wykluczałby z liczenia osoby przebywające w kraju bez legalnego statusu imigracyjnego. Choć na razie nie jest jasne, czy chodzi o planowany na 2030 rok narodowy spis powszechny, czy o wcześniejsze działanie, jego deklaracja już budzi ogromne kontrowersje — zarówno polityczne, jak i prawne.
W swoim wpisie w mediach społecznościowych prezydent ogłosił, że polecił Departamentowi Handlu — instytucji nadzorującej Biuro Spisu Ludności — natychmiastowe rozpoczęcie prac nad alternatywnym spisem, który miałby wykorzystywać dane z wyborów prezydenckich w 2024 roku. Na jakiej podstawie wyniki wyborów miałyby być przydatne do liczenia mieszkańców — tego nie wyjaśnił.
Zapowiedź prezydenta stawia pod znakiem zapytania konstytucyjny porządek. 14. poprawka do Konstytucji wyraźnie nakazuje, by do spisu używanego do podziału miejsc w Kongresie i głosów elektorskich wliczać „całkowitą liczbę osób w każdym stanie” - bez względu na status imigracyjny. Ponadto to Kongres, a nie prezydent, ma prawo zarządzać spisem powszechnym, zgodnie z art. 1 Konstytucji oraz obowiązującym Kodeksem Stanów Zjednoczonych.
Powrót do pomysłu z pierwszej kadencji
To nie pierwszy raz, gdy Trump próbuje zmienić sposób liczenia ludności. W trakcie swojej pierwszej prezydentury starał się dodać do formularzy pytanie o obywatelstwo. Sąd Najwyższy w 2019 roku zablokował ten pomysł, uznając podaną oficjalnie motywację - rzekomą ochronę praw wyborczych mniejszości - za „pozorowaną”.
Wówczas Trump wydał rozporządzenie wykonawcze, które nakazywało agencjom federalnym zbieranie dokładniejszych danych o obywatelstwie - miały one posłużyć m.in. do tworzenia okręgów wyborczych nieuwzględniających dzieci i cudzoziemców, co – jak wynikało z wewnętrznych analiz Partii Republikańskiej – byłoby korzystne dla białych wyborców i samej partii. Legalność tego podejścia nadal pozostaje kwestią otwartą przed Sądem Najwyższym.
Joe Biden, po objęciu urzędu w 2021 roku, odwołał te działania i przywrócił zasady, zgodnie z którymi do spisu powszechnego wliczane są wszystkie osoby zamieszkujące na terenie USA — niezależnie od obywatelstwa czy statusu prawnego.
Kongres jako pole bitwy
Nowa propozycja Trumpa znajduje poparcie u niektórych republikanów w Kongresie. Posłanka Marjorie Taylor Greene z Georgii już w lipcu złożyła projekt ustawy, który przewiduje nie tylko wykluczenie cudzoziemców z danych dotyczących podziału okręgów wyborczych, ale także przeprowadzenie nowego spisu powszechnego i ponownej rundy podziału okręgów wyborczych przed wyborami uzupełniającymi w 2026 roku.
Trump skomentował krótko ten projekt: „Wejdzie w życie. Zostanie przyjęty i będziemy bardzo zadowoleni”.
W tym roku inni republikanie w Kongresie ponownie zgłosili projekty ustaw, które wzywają do wykluczenia osób bez statusu prawnego lub wszystkich osób bez obywatelstwa amerykańskiego, w tym posiadaczy zielonych kart, z regularnych spisów ludności w 2030 roku.
Co z prawem?
Zgodnie z obowiązującym prawem, sekretarz handlu może zorganizować tzw. spis śróddekadowy — np. w 2025 roku — ale nie może on służyć do podziału miejsc w Kongresie ani głosów w Kolegium Elektorskim. Dodatkowo termin na zgłaszanie tematów pytań do takiego spisu już minął.
Jeśli Trump planuje przekształcenie spisu w 2030 roku, eksperci przypominają, że Kongres - lub jego ewentualny następca - może w 2029 roku usunąć niepożądane pytania przed ostatecznym zatwierdzeniem formularzy.
Tymczasem Biuro Spisu Ludności już przygotowuje się do regularnego spisu w 2030 roku. W czerwcu opublikowano pierwszą wersję planu operacyjnego, a tej jesieni rusza rekrutacja pracowników do „testu spisu 2026” — ćwiczeń terenowych, które odbędą się w sześciu regionach południowych i zachodnich USA.
Kolejna fala pozwów?
Zapowiedź Trumpa może znów uruchomić lawinę pozwów sądowych, podobnie jak miało to miejsce w latach 2018–2020. Użycie spisu powszechnego jako narzędzia do walki politycznej wokół imigracji budzi poważne wątpliwości prawne i społeczne, szczególnie wśród społeczności latynoskich i azjatyckich, które mogą w obawie przed represjami unikać udziału w spisie.
Dodatkowo badania samego Biura Spisu pokazują, że pytanie o obywatelstwo zadawane wszystkim mieszkańcom zaniża dane, zniechęca do udziału i prowadzi do mniej dokładnych wyników niż te uzyskiwane z istniejących już baz rządowych.
O ile urzędnicy pierwszej administracji Trumpa często podkreślali, że w przeszłości podczas spisów ludności pytano o status obywatelstwa USA, zapisy spisowe sięgające 1820 roku pokazują, że propozycja Trumpa przeczy wiekom precedensów. Rząd federalny nigdy wcześniej nie wykorzystywał spisu do bezpośredniego pytania o status obywatela każdej osoby mieszkającej w każdym gospodarstwie domowym w Stanach Zjednoczonych.