01 czerwca 2023

Udostępnij znajomym:

KANADA TRIUMFUJE I ZOSTAJE MISTRZEM PO RAZ 28.

Organizowane przez IIHF po raz 87. mistrzostwa świata w hokeju na lodzie odbyły się w Finlandii oraz na Łotwie. Miastami goszczącymi najlepsze reprezentacje w światowym hokeju były Tampere i Ryga.

Początkowo zmagania elity miały odbyć się w rosyjskim Petersburgu, lecz z powodu inwazji na Ukrainę turniej został Rosjanom odebrany. W turnieju elity brało udział 16 narodowych reprezentacji. Tytułu mistrzowskiego broniła Finlandia, która przed rokiem pokonała w finale Kanadę.

Tym razem drużyny te spotkały się już w ćwierćfinale i tym razem to Kanadyjczycy byli lepsi i wygrali przekonywująco 4-1. W półfinale hokeiści spod znaku klonowego liścia wygrali z rewelacją tego turnieju Łotwą 4-2. I wcale nie był to łatwy mecz dla naszpikowanych gwiazdami z najlepszej hokejowej ligi świata NHL, reprezentantów Kanady. Po pierwszej tercji Łotysze byli na prowadzeniu 1-0.

Po dwóch tercjach faworyzowani hokeiści z Ameryki Płn. schodzili do szatni przegrywając 1-2. I dopiero w trzeciej tercji Kanadyjczycy pokazali, jak się gra w NHL. Strzelili trzy bramki, najpierw skrzydłowy Buffalo Sabres 22-letni Jack Quinn, kilka minut później Adam Fantilli, obecnie zawodnik drużyny Uniwersytetu Michigan. 18-letni Fantilli jest uważany za najlepszego kandydata do NHL Entry Draft 2023. Trzeciego gola pieczętującego zwycięstwo swojego zespołu zdobył Scott Laughton, występujący na co dzień w Philadelphia Flyers.

W meczu finałowym niespodziewanym przeciwnikiem reprezentacji Kanady zostali Niemcy. Reprezentacja Niemiec po pokonaniu w ćwierćfinale wyżej notowanych Szwajcarów, wygrała w półfinale z Amerykanami, co było sporą sensacją. Amerykanie, którzy świetnie poradzili sobie w grach eliminacyjnych, wygrywając wszystkie mecze w grupie, byli zdecydowanym faworytem.

Po dwóch tercjach prowadzili 3-2, a do końca meczu było niewiele ponad minutę. I stało się! Marcel Noebels z Berlina trafił na 3 -3, doprowadzając do dogrywki. Bohaterem tego meczu został dla Niemców Frederik Tiffels, który w ósmej minucie doliczonego czasu zdobył gola, dającego swojemu zespołowi przepustkę do Wielkiego Finału.

W finale drużyna niemiecka dzielnie dotrzymywała kroku Kanadyjczykom przez dwie pierwsze tercje. Dwukrotnie też obejmowała prowadzenie. W pierwszej tercji po strzale napastnika Buffalo Sabres: Johna-Jasona Peterki oraz w drugiej po akcji Daniela Fischbucha. Kanadyjczycy gonili wynik i za każdym razem odpowiadali.

Na bramkę Peterki odpowiedział już 3 minuty później lewoskrzydłowy St. Louis Blues Sammy Blais, a w drugiej tercji wyrównał zastępca kapitana w zespole Arizona Coyotes Lawson Crouse.

Trzecia tercja, podobnie jak w meczu z Łotwą, to już popis drużyny kanadyjskiej, która zaaplikowała Niemcom trzy gole i pewnie zdobyła swój 28. już tytuł Mistrzów Świata.

Ostre strzelanie w ostatniej odsłonie rozpoczął Sammy Blais, który zdobył swoją drugą bramkę w tym meczu. Dokładnie siedem minut później na 4-2 podwyższył napastnik Los Angeles Kings Tyler Toffoli, a wynik meczu na niespełna dwie minuty przed końcową syreną ustalił Scott Laughton.

USA - NHL: FINAŁ PUCHARU STANLEYA

ZŁOCI RYCERZE Z VEGAS RYWALEM FLORYDZKICH PANTER

Już w sobotę 3 czerwca rozpocznie się finałowa batalia o najwyższe trofeum w profesjonalnym hokeju jakim jest Puchar Stanleya. Do rywalizacji przystąpią Vegas Golden Knights oraz Florida Panthers.

Żadna z rywalizujących drużyn jeszcze nigdy nie zdobyła tytułu mistrzowskiego. Po raz ostatni drużyną, która zdobyła Puchar po raz pierwszy, byli St. Louis Blues w 2019 roku.

W sezonie regularnym drużyny spotkały się dwukrotnie solidarnie dzieląc się punktami. Udział w finale drużyny z Vegas nie jest zaskoczeniem. Golden Knights byli najwyżej rozstawioną drużyną w Konferencji Zachodniej. W drodze do finału Konferencji pokonali Winnipeg Jets i Edmonton Oilers. W finale nie dali zbyt wielkich szans hokeistom z Dallas wygrywając serię 4-2.

W szóstym meczu rozegranym w Teksasie rozbili swojego rywala 6-0. Już w pierwszej tercji William Carrier, jego imiennik Karlsson oraz Keagen Kolesar, strzelając bramki wyprowadzili Rycerzy na komfortowe prowadzenie 3-0.

W drugiej Jonathan Marchessault podwyższył na 4-0. Dzieła zniszczenia dokonali w trzeciej tercji najlepszy na lodowisku William Karlsson, który strzelił swoją drugą bramkę oraz Michael Amado. Na wyróżnienie zasłużyła cała defensywa Vegas na czele z bramkarzem Adinem Hillem. Hill obronił wszystkie 23 strzały skierowane do swojej bramki i po raz drugi w tej serii zachował czyste konto.

O ile występ w finale zespołu z Nevady niespodzianką nie jest, to już obecność Panter z Florydy na pewno była trudna do przewidzenia. Warto tu przypomnieć, że Pantery były rozstawione na samym dole w Konferencji Wschodniej. Na szczycie była rozstawiona najlepsza drużyna sezonu regularnego Boston Bruins. A jednak jeszcze raz okazało się, że playoffs rządzą się zupełnie innymi zasadami niż sezon regularny.

Będący zdecydowanym faworytem, nie tylko w serii przeciwko Panterom, ale i do końcowego triumfu w Pucharze, hokeiści z Bostonu przegrali serię z niedocenianą Florydą i odpadli z dalszej rywalizacji.

Natomiast Pantery po pokonaniu Bruins na tyle uwierzyły w siebie, że pokonały w następnej serii 4–1 następną drużynę z czołówki - Toronto Maple Leafs. Jeszcze większą radość sprawili hokeiści ze Słonecznego Stanu swoim fanom wygrywając finał Konferencji.

Pokonali drugi zespół Wschodu: Carolina Hurricanes i to w serii, w której „pozamiatali” rywali do zera. W tej serii na szczególne wyróżnienie w zespole z Florydy zasłużyli: skrzydłowy Panter Matthew Tkachuk, zdobywca wielu decydujących o zwycięstwie bramek oraz świetnie broniący Sergei Bobrovsky. Do tej dwójki należy dołączyć kilku innych, którzy również bardzo pomogli drużynie w dotarciu do miejsca, w którym się znalazła. Sam Reinhart - środkowy napastnik, Ryan Lomberg – lewoskrzydłowy, Sam Bennett – środkowy, Aleksander Barkov – urodzony w Finlandii również środkowy napastnik oraz Carter Verhaeghe – lewoskrzydłowy, to tylko kilku z drużyny, która do tej pory najbardziej „zamieszała” w tegorocznych playoffs.

Pierwsze dwa spotkania finałowe zostaną rozegrane w T-Mobile Arena w Las Vegas w sobotę (3 czerwca) oraz w poniedziałek (5 czerwca). Następnie seria przeniesie się na Florydę do Sunrise, gdzie w BB&T Arena w czwartek (8 czerwca) oraz sobotę (10 czerwca), odbędą się mecz trzeci i czwarty.

NBA PLAYOFFS: DENVER NUGGETS – MIAMI HEAT W FINALE

Denver Nuggets po szybkim, łatwym i przyjemnym wygraniu Konferencji Zachodniej w serii 4-0 z Los Angeles Lakers od 23 maja czekali na rywala w Finale NBA. Czekali cierpliwie i w końcu się doczekali.

Seria o mistrzostwo Konferencji Wschodniej utrzymywała kibiców do ostatniego, siódmego spotkania w sporym napięciu i dużą dozą emocjonalnej huśtawki. Bo jak inaczej można sobie wytłumaczyć początek serii i dwa zwycięstwa Heat na boisku rywali w bardzo efektownym i przekonywującym stylu.

W bostońskiej hali TD Garden, mogącej pomieścić prawie 20 tysięcy kibiców, Miami wygrało 123-116 w pierwszym meczu, natomiast w drugim 111-105, powiększając dramat Bostonu (kibiców i zawodników).

Gdy po przeniesieniu serii do Miami, Heat wygrał trzeci mecz 128 -102 zdawało się, że Celtics pójdą w ślady Lakers i oddadzą serię „na sucho”, nie wygrywając żadnego spotkania. Ale w czwartym meczu supergwiazdy Bostonu Jayson Tatum i Jaylen Brown doznały cudownego przebudzenia i mecz wygrały pewnie i wysoko 116-99. To momentum drużyna Celtów zachowała na mecz piąty w Bostonie wygrany 110-97, oraz szósty w Miami zakończony wygraną 104-103. O wszystkim zadecydował mecz siódmy w bostońskiej TD Garden.

Nie stracił pewności siebie, po pechowo przegranym w ostatnich sekundach meczu szóstym, Jimmy Butler. Butler, który jest liderem zespołu z Florydy powiedział: “Możemy tego dokonać i wiem, że tego dokonamy”.

O dużej wierze w swój zespół Butler przekonywał już w kwietniu tenisistkę Coco Gauff (WTA-6), której obiecał załatwić bilety na finały NBA. W tym czasie Heat walczyło jeszcze o play-offy i dopiero w tzw. fazie Play-In, po zwycięstwie z Chicago Bulls, zapewnili sobie w nich udział. Jimmy Butler dotrzymał słowa i Miami będą grali w finale.

W Bostonie w meczu siódmym pokonali gospodarzy nadspodziewanie łatwo 103-84. W ten sposób Heat uniknął hańby przejścia do historii jako pierwszy zespół, który prowadząc w serii 3-0, przegrał ją. W koszykówce NBA jeszcze żaden zespół nie wygrał serii, przegrywając 0-3. Na chwilę obecną jest wynik 151-0 dla drużyn, które wygrały pierwsze trzy mecze.

Co ciekawe, w innych dyscyplinach zdarzyło się to dwukrotnie. W MLB Boston Red Sox przegrywali serię przeciwko New York Yankees 0-3 w 2004 roku i wygrali 4-3. Potem wygrali z St. Louis Cardinals w Finale World Series.

Podobna sytuacja zdarzyła się w NHL w 2014 roku. W ćwierćfinale Konferencji Zachodniej Los Angeles Kings przegrywali już 0-3 w serii z San Jose Sharks, ale ostatecznie pokonali Rekiny cztery razy z rzędu i wygrali całą serię 4-3. Po pokonaniu kolejnych przeciwników m.in. Chicago Blackhawks, doszli do finału, gdzie ich przeciwnikiem byli New York Rangers, których pokonali w 5. meczach i zdobyli Puchar Stanleya.

Miami Heat jest drugim zespołem w NBA, który awansował do finału z pozycji ósmej. Pierwszymi byli New York Knicks, którym sztuka ta udała się w 1999 roku.

PARYŻ: TENISOWY TURNIEJ ROLANDA GARROSA

SĄ PIERWSZE SENSACJE- MIEDWIEDIEW I SAKKARI JUŻ ZA BURTĄ

Wielkoszlemowy turniej tenisowy French Open rozpoczął się w Paryżu na odkrytych kortach ziemnych 28 maja i potrwa do 11 czerwca. Obejmuje grę pojedynczą, podwójną i mieszaną. Zaplanowano również turnieje juniorów oraz na wózkach inwalidzkich.

Tytułu zdobytego przed rokiem miał bronić wśród mężczyzn Rafael Nadal, jednak ze względu na kontuzję wycofał się z turnieju. Wśród kobiet szansę na obronę tytułu będzie miała nasza reprezentantka Iga Świątek, która w dalszym ciągu znajduje się na pierwszym miejscu w rankingu WTA. Do głównej drabinki zawodów zakwalifikowano według rankingu i eliminacji 128 singlistów i 128 singlistek oraz 64 deble męskie, 64 deble kobiet oraz 32 pary mieszane.

Pomiędzy zawodników zostaną podzielone nagrody pieniężne w wysokości 49 mln 600 tys. euro. Dla zwycięzców w grach singlowych przeznaczono w tym roku po 2 mln 300 tys. euro, a dla finalistów zarówno wśród pań jak i panów połowę tej sumy.

Samo zakwalifikowanie się do półfinału będzie również opłacalne, gdyż organizatorzy zapłacą za awans 630 tys. euro. Natomiast tenisiści lub tenisistki, którzy znajdą się w ćwierćfinale zarobią po 400 tysięcy. Za samo tylko przejście do drugiej rundy, czyli wygranie jednego meczu, można zarobić 97 tys. euro. Jest więc o co walczyć.

Z czterech reprezentantów Polski, którzy występują w Paryżu, trzech zameldowało się w drugiej rundzie. Tylko Magdzie Linette nie udało się awansować. Polka musiała się pogodzić z porażką ulegając Kanadyjce Laylah Fernandez, która okazała się lepsza i wygrała w trzech setach 6-3, 1-6 i 6-3.

Bardzo dobrze rozpoczęła turniej Magdalena Fręch, która zdeklasowała w pierwszej rundzie swoją rywalkę w 49 minut. Rywalką Polki była dużo wyżej sklasyfikowana Chinka Zhang (WTA-31). Ale to jednak Magda, która w rankingu WTA-88 jest dużo niżej, nadawała ton tej rywalizacji.

Polka wygrała w dwóch krótkich setach 6-1, 6-1 i zameldowała się pewnie w drugiej rundzie. Tutaj przeciwniczką Łodzianki była Kamila Rachimowa. Niestety Polka w niczym nie przypominała zawodniczki z pierwszej rundy i przegrała w dwóch setach 3-6 i 4-6. A szkoda, bo była szansa znaleźć się w głównym świetle reflektorów, gdyż w trzeciej rundzie na zwyciężczynię czeka Aryna Sabalenka.

W turnieju pań w grach singlowych została nam więc tylko Iga Świątek. Polka w pierwszej rundzie pokonała Cristinę Bucsę 6-4, 6-0. Urodzona w Kiszyniowie Hiszpanka, tylko w pierwszym secie nawiązywała w miarę równorzędną rywalizację z Polką. W drugim to już całkowita dominacja Świątek, która zwiększyła tempo i nie pozwoliła rywalce na ugranie choćby jednego gema.

W drugiej rundzie Iga będzie rywalizować z Amerykanką Liu. Tenisistka z Kalifornii mierzyła się z Polką dwukrotnie. W 2019 roku w Auckland udało się nawet wygrać seta, natomiast w tym sezonie w Indian Wells została rozbita w dwóch krótkich setach 6-0, 6-1.

Prawdziwą opowieść z dreszczykiem pisze na kortach ziemnych w Paryżu dla swoich kibiców Hubert Hurkacz. Polak do przejścia pierwszych dwóch rund potrzebował rozegrać aż 10 setów, których rozegranie zajęło mu ponad osiem godzin.

W pierwszym pojedynku rywalem Wrocławianina był 32-letni Belg David Goffin. Panowie w ubiegłym roku spotykali się dwukrotnie. W Rzymie lepszy był tenisista z Belgii, natomiast w Paryżu triumfował Polak i to wyraźnie wygrywając 3-0. Tym razem Hubert potrzebował pięciu setów i po ponad 3.5-godzinnej batalii wygrał 3-2.

W drugiej rundzie emocje były jeszcze większe, a rywalem Hurkacza był inny przedstawiciel Beneluksu – Holender Griekspoor. Będący dużo niżej w rankingu (ATP-39) 26-letni Tallon Griekspoor długo nie dawał za wygraną i był niezwykle trudnym przeciwnikiem dla Polaka.

Panowie stoczyli zacięty, stojący momentami na bardzo wysokim poziomie pojedynek, w którym to Polak ostatecznie po ostatniej piłce wzniósł ręce do góry. Na zwycięstwo w pięciu setach 6-3, 5-7, 6-7, 7-6 i 6-4 Hubert Hurkacz potrzebował 4 godzin i 44 minut. Polak do tego turnieju jest znakomicie przygotowany pod względem fizycznym. Tylko świetna kondycja w takich turniejach zapewnia sukcesy w następnych rundach.

W tegorocznym turnieju doszło już do wielu niespodzianek. Z rywalizacją wśród kobiet pożegnały się już w pierwszej rundzie bardzo utytułowane zawodniczki. Za burtą są już Czeszki Petra Kvitova i Barbora Krejcikova.

Nie zobaczymy już w następnych rundach Greczynki Marii Sakkari oraz Łotyszki Jeleny Ostapienko. Jednak największą sensacją jest wyeliminowanie jednego z głównych faworytów wśród mężczyzn Daniła Miedwiediewa. Niespodziewanym pogromcą rozstawionego z numerem drugim Rosjanina okazał się mało znany kwalifikant z Brazylii Thiago Seyboth Wild.

Mecz trwał cztery godziny i piętnaście minut. Ostatnie dwa sety w tej pięciosetowej batalii padły łupem Brazylijczyka, 6-3, 6-4 i wydaje się, że o końcowym jego sukcesie zadecydowało lepsze przygotowanie fizyczne.

PIŁKA NOŻNA-BUDAPESZT: FINAŁ LIGI EUROPY

FC SEVILLA-AS ROMA 1 -1, W KARNYCH 4-1

W bardzo kontrowersyjnych okolicznościach zakończyło się spotkanie finałowe w Lidze Europy, w którym ponownie triumfowała hiszpańska Sevilla.

W regulaminowym czasie gry padł remis 1-1. Dogrywka nie przyniosła zmiany wyniku, więc o wszystkim zadecydowały rzuty karne. Tutaj mocniejszymi nerwami popisali się piłkarze Sevilli i wygrali pewnie 4-1. Do przerwy przeważała Roma, która po strzale Paulo Dybali objęła prowadzenie 1-0.

Asystę przy tej bramce zanotował Gianluca Mancini, który świetnym, prostopadłym podaniem obsłużył Argentyńczyka, wracającego do składu Romy po kontuzji. Mancini jeszcze dwukrotnie zabłysnął w tym spotkaniu. Niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Po raz pierwszy, kiedy został autorem gola samobójczego. Włoch nie poradził sobie z kontrolowaniem piłki po dośrodkowaniu Jesusa Navasa i w drugiej połowie spotkania skierował ją, ku radości graczy Sevilli, do własnej bramki. Drugim razem nie popisał się nie strzelając karnego w zarządzonej przez sędziego serii po bezbramkowej dogrywce.

Bardzo kontrowersyjna była sytuacja z 82. minuty, gdy brytyjski sędzia Taylor nie podyktował rzutu karnego dla Romy za zagranie ręką pomocnika Sevilli Fernando. Zrobiło się bardzo nerwowo.

W całym meczu sędzia pokazał aż dziesięć żółtych kartoników. Tę wojnę nerwów na stadionie Puskasa w Budapeszcie ostatecznie wygrała drużyna z Hiszpanii i to ona wraca na półwysep Iberyjski z cennym trofeum.

Andy Warta
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor