Choć zdecydowana większość konsumentów w USA deklaruje, że preferuje towary wyprodukowane w kraju, to znacznie mniejsza część jest gotowa zapłacić za nie wyższą cenę – wynika z nowego sondażu firmy Integris, zajmującej się technologiami informatycznymi.
Według badania, aż 75% Amerykanów twierdzi, że woli wybierać produkty oznaczone jako „made in USA”. Wzrost tego odsetka tłumaczy się m.in. doświadczeniami z pandemii COVID-19, która zakłóciła globalne łańcuchy dostaw. Jednak aż 62% respondentów przyznało, że w praktyce ważniejsze od miejsca produkcji są dla nich takie czynniki jak jakość i cena.
Od początku swojej prezydentury Donald Trump promował ideę „przeniesienia produkcji do USA” jako fundament swojej polityki gospodarczej. Taryfy celne miały być narzędziem do osiągnięcia tego celu – zachętą dla firm do relokacji produkcji i dla konsumentów do kupowania wyrobów krajowych.
Jednak eksperci od lat wskazują, że powrót szerokiej produkcji do USA jest mało realny. Problemem są m.in. wysokie koszty pracy, przestarzała infrastruktura oraz fakt, że nawet amerykańskie fabryki często zależą od komponentów sprowadzanych z zagranicy.
W badaniu Integris, w którym wzięło udział 700 respondentów, 36% zdecydowanie wolałoby produkty krajowe, a 39% deklarowało umiarkowaną preferencję. Jednocześnie jednak aż 92% uczestników badania stwierdziło, że zgodziłoby się na dopłatę jedynie wtedy, gdy cena byłaby maksymalnie o 10% wyższa. Co czwarty badany nie byłby skłonny zapłacić ani centa więcej.
Wyniki te pokrywają się z rezultatami innych eksperymentów. W kwietniu 2024 roku przedsiębiorca Ramon van Meer przetestował zachowania konsumentów, sprzedając na stronie Afina.com dwa identycznie wyglądające prysznice – jeden produkowany w Chinach za 129 dolarów, drugi wyprodukowany w USA za 239 dolarów. Różnica cen odzwierciedlała faktyczne koszty produkcji lokalnej. Mimo to, żaden z ponad 3,500 klientów nie wybrał droższej, amerykańskiej wersji.
Eksperci: przeniesienie produkcji to mrzonka
Profesor Gary Gereffi z Uniwersytetu Duke, specjalista ds. globalnych łańcuchów wartości, nie wierzy w pełne odrodzenie produkcji w USA. „Praktycznie każdy produkt, nawet jeśli składany w jednym kraju, opiera się na komponentach pochodzących z różnych części świata” – powiedział Newsweekowi.
Gereffi przypomniał również nieudane próby firm Adidas i Nike, które kilka lat temu próbowały przenieść część produkcji obuwia sportowego bliżej amerykańskiego rynku. Adidas musiał korzystać z usług niemieckiego producenta części motoryzacyjnych, który produkował elementy obuwia i w ciągu kilku lat zamknął swoją fabrykę. Nike także musiało zrezygnować z produkcji butów w Meksyku na rynek USA.
Również Abe Eshkenazi, prezes Association for Supply Chain Management, uważa, że przywrócenie produkcji – szczególnie w sektorach takich jak tekstylia i odzież – napotka ogromne przeszkody. „W USA brakuje siły roboczej chętnej do pracy w takich zawodach. Potrzebujemy również odbudowy infrastruktury: logistyki, kolei, magazynów, szkolenia kadr. W krótkim czasie to po prostu niemożliwe” – tłumaczył.
A może jednak warto płacić więcej?
Stephen Miller, doradca prezydenta Trumpa, w odpowiedzi na uwagę, że cła mogą oznaczać „dwie lalki zamiast trzydziestu”, argumentował, że konsumenci powinni brać pod uwagę nie tylko cenę. „Jeśli mamy wybór między tańszą chińską zabawką, potencjalnie zawierającą ołów, a amerykańską, wykonaną zgodnie z wyższymi normami jakości i środowiskowymi – to warto dopłacić” – mówił.
Obecnie obowiązujące taryfy celne na chiński import wynoszą 30%, po majowym porozumieniu zawartym między USA i Chinami, które zakładało tymczasowe ich obniżenie. W zamian Chiny zredukowały swoje cła na towary amerykańskie do poziomu 10%.
W piątek prezydent Trump ogłosił zamiar podniesienia ceł na stal do 50%, powołując się na „przełomowe” porozumienie między amerykańską firmą U.S. Steel a japońskim koncernem Nippon Steel. Prezydent stwierdził, że ten ruch „jeszcze bardziej zabezpieczy przemysł stalowy w Stanach Zjednoczonych. Nikt tego nie obejdzie”.