Konfrontacja między prezydentem Donaldem Trumpem a demokratycznymi władzami Kalifornii osiągnęła w weekend niebezpieczny punkt kulminacyjny, gdy prezydent wysłał 2000 żołnierzy Gwardii Narodowej do Los Angeles wbrew woli zarówno burmistrz miasta, jak i gubernatora Gavina Newsoma. To bezprecedensowe posunięcie, które rodzi poważne pytania o granice władzy federalnej i konstytucyjność użycia siły militarnej przeciwko własnym obywatelom.
Z drugiej strony pojawiają się też zarzuty wobec władz Kalifornii, którym zarzuca się opieszałość, polityczną kalkulację i brak zdecydowanej reakcji w pierwszych dniach eskalacji napięcia.
Zaczęło się od nalotów ICE
Około 300 żołnierzy pojawiło się w centrum Los Angeles w niedzielę po tym, jak protesty przekształciły się w akty ulicznej przemocy po piątkowych nalotach agentów ICE w tym rejonie miasta, w których zatrzymano co najmniej 40 osób. Starcia, które przedłużyły się o kolejny dzień i doprowadziły do dziesiątek aresztowań, reprezentują znacznie więcej niż tylko rywalizację czy konflikt Trump-Kalifornia, który można odizolować od reszty kraju.
Aresztowania ICE zbiegły się w czasie z doniesieniami o planach Białego Domu dotyczących wstrzymania federalnych dotacji dla stanu wynoszących około 170 miliardów dolarów. Gubernator Newsom odpowiedział wtedy ostrym wpisem w mediach społecznościowych: "Kalifornijczycy płacą rachunki za rząd federalny. Płacimy ponad 80 MILIARDÓW dolarów więcej podatków niż otrzymujemy z powrotem. Może nadszedł czas, żeby to przerwać".
L.A. w ogniu protestów - krytyka lokalnych władz
Los Angeles znów znalazło się w centrum dramatycznych wydarzeń, które pokazują, jak krucha może być równowaga między bezpieczeństwem a polityką. Krytycy działań lokalnych władz uważają, że gdy funkcjonariusze ICE próbowali przeprowadzić akcje wobec nielegalnych imigrantów – w tym osób powiązanych z przestępczością – władze Kalifornii i Los Angeles zamiast wesprzeć działania porządkowe, skupiły się na krytyce federalnych agencji.
Newsom określił federalne operacje mianem „chaotycznych” i „okrutnych”, oskarżając prezydenta Trumpa o sianie strachu, rozbijanie rodzin i podważanie gospodarki Kalifornii. Jednocześnie nie odniósł się do faktu, że wśród zatrzymanych byli członkowie gangów, handlarze narkotyków i osoby z historią przemocy. Komentarze wskazują, że gdy sytuacja wymknęła się spod kontroli, a na ulicach Los Angeles dochodziło do ataków na funkcjonariuszy, podpaleń i zamieszek, gubernator zamiast współpracować z federalnymi władzami, ogłosił zamiar pozwania rządu USA za „naruszenie suwerenności stanu” (pozew wpłynął do sądu federalnego w poniedziałek po południu).
Zamiast rzeczowej oceny sytuacji, mieszkańcy otrzymali przekaz zabarwiony emocjami i polityczną kalkulacją - czytamy w niektórych komentarzach. Również niektóre lokalne media opisywały rozruchy w sposób, który zdaje się minimalizować ich skalę.
Burmistrzyni Karen Bass wydała szereg oświadczeń, w których potępiała działania ICE, nie wspominając ani razu o przemocy wobec funkcjonariuszy i aktach wandalizmu. Lokalne media bagatelizowały skalę zamieszek, nazywając je „izolowanymi incydentami” lub sugerując, że ponieważ niektóre akty przemocy miały miejsce poza granicami administracyjnymi miasta, nie powinno się ich utożsamiać z Los Angeles.
Newsom, zamiast łagodzić nastroje, porównał rozruchy do euforii po wygranej drużyny sportowej. Nie przedstawił żadnych danych, nie zaproponował działań naprawczych, nie odniósł się do realnych zagrożeń bezpieczeństwa. Jego postawa budzi krytykę – nie tylko ze strony przeciwników politycznych, ale także mieszkańców, którzy oczekują od władz ochrony, a nie tylko deklaracji.
Opozycja wobec Gavina Newsoma jest spora, nawet w rodzimej Kalifornii, gdzie wiele osób uważa, że wykazał się on niezdecydowaniem na początku protestów pozwalając na eskalację przemocy. James Gallagher, republikański lider mniejszości w Zgromadzeniu Stanowym, zarzucił mu, że „nie ma niczego pod kontrolą”.
Jednak w poniedziałek same protesty odeszły w cień, a na pierwsze miejsce wysunęły się komentarze dotyczące reakcji Białego Domu. Media ogólnokrajowe skupiają się na kontrowersyjnej decyzji Trumpa o sfederalizowaniu Gwardii Narodowej Kalifornii.
Kontrowersyjna federalizacja Gwardii Narodowej
To, co czyni sytuację tak niezwykłą, jak zauważa Jessica Levinson, dyrektor Instytutu Służby Publicznej w Loyola Law School, to fakt, że lokalni przywódcy jasno stwierdzili, że nie chcą ani nie potrzebują wsparcia Gwardii Narodowej. Gwardia jest mobilizowana przez gubernatora stanu w celu wsparcia stanowych lub lokalnych organów ścigania. Jeśli lokalni urzędnicy czują, że potrzebują federalnego wsparcia, proszą o nie.
Tak było w 1992 roku podczas wielodniowych, rozległych zamieszek w Los Angeles, gdy burmistrz Tom Bradley i gubernator Kalifornii Pete Wilson poprosili o wsparcie militarne ówczesnego prezydenta George'a H.W. Busha. W przeciwieństwie do tamtej sytuacji, rozkaz prezydenta Trumpa omija życzenia i władzę gubernatora Newsoma. Ostatni raz Gwardia Narodowa użyta została bez zgody gubernatora w 1965 roku w Alabamie.
Prezydent Trump sfederalizował Gwardię Narodową Kalifornii na podstawie Title 10 United States Code (Tytułu 10 Kodeksu Stanów Zjednoczonych), który pozwala prezydentowi dowodzić wojskami Gwardii Narodowej, ale tylko w określonych sytuacjach: gdy obcy kraj najedzie na USA, jeśli dojdzie do buntu przeciwko rządowi federalnemu, lub jeśli Waszyngton nie może egzekwować praw federalnych własnymi regularnymi siłami.
Prawne kontrowersje i obawy konstytucyjne
Rozkaz Departamentu Obrony uzasadniający mobilizację Gwardii Narodowej w Kalifornii powołuje się na "liczne incydenty przemocy i zamieszek" oraz protesty, które "stanowią formę buntu przeciwko władzy Rządu Stanów Zjednoczonych".
To bardzo szeroka interpretacja przepisów, która budzi poważne wątpliwości prawne.
Demokraci obawiają się, że konfrontacja Białego Domu oznacza poważny zwrot w kierunku autorytaryzmu, z niezwykłym użyciem siły militarnej przeciwko ludności cywilnej. Z drugiej strony republikanie świętują to, co postrzegają jako prezydenta działającego w celu kontrolowania nielegalnej imigracji i miejskich zamieszek.
"To może być przedsmak działań w innych miastach w całym kraju, szczególnie jeśli zamieszki zaczną się rozprzestrzeniać" - mówi John Pitney, długoletni obserwator kalifornijskiej i krajowej polityki, profesor w Claremont McKenna College. "Biorąc pod uwagę, że ludzie z całego kraju zwracają na to uwagę, myślę, że tego właśnie chce Trump" - dodaje, zwracając uwagę na skłonność prezydenta do telewizyjnych spektakli i ludzi w mundurach.
James Gallagher, republikański lider mniejszości w Zgromadzeniu Stanowym Kalifornii, postrzega sytuację inaczej, wskazując na gubernatora Newsoma jako głównego winowajcę. "Newsom nie ma niczego pod kontrolą, choć chce to tak przedstawiać" - mówi, wymieniając wyzwania stojące przed stanem, takie jak koszty mieszkań i bezdomność, koszty utrzymania, wysokie ceny benzyny i przestępczość.
Ryzyko dalszej eskalacji
Dalsze zwiększenie napięcia może doprowadzić do powołania się na Ustawę o Powstaniu (Insurrection Act), która daje Waszyngtonowi szersze uprawnienia do użycia siły militarnej przeciwko obywatelom w celu stłumienia buntu przeciwko rządowi federalnemu lub gdy przemoc uniemożliwia normalne egzekwowanie prawa. Jak wyjaśnia profesor Levinson, użycie tej ustawy wymaga znacznie wyższego progu niż Title 10, ale ten wyższy próg daje również Kalifornii większe możliwości prawnego oporu.
Na konferencji prasowej w niedzielę prezydent Trump odmówił odpowiedzi na pytanie, czy planuje ogłosić protesty powstaniem, mówiąc zamiast tego: "Wyślemy wszystko, co potrzebne, aby zapewnić prawo i porządek". To niejednoznaczne stanowisko pozostawia otwarte drzwi do dalszej eskalacji.
Polityczne tło konfliktu
Napięcia w Los Angeles odzwierciedlają większe podziały dotyczące polityki imigracyjnej prezydenta Trumpa. Ujawniają również narastającą przepaść między Białym Domem a Kalifornią. Republikańskie działania i groźby wobec Kalifornii narastają od czasu przejęcia kontroli nad rządem federalnym przez GOP w styczniu, atakując prawa stanowe dotyczące pojazdów elektrycznych, ochrony osób transpłciowych, politykę wodną i status stanu jako "sanktuarium" imigracyjnego.
Kalifornia, będąca czwartą co do wielkości gospodarką świata i krajowym liderem w zakresie firm z listy Fortune 500, stanowi szczególnie atrakcyjny cel polityczny. Jak zauważa Henry Brady, były dziekan Goldman School of Public Policy na University of California w Berkeley: "Prostą prawdą jest to, że Kalifornia jest jednym z najbardziej prosperujących stanów w Unii, jeśli nie stanem odnoszącym największe sukcesy". Ten sukces, jego zdaniem, stanowi zagrożenie dla polityki i reputacji Trumpa.
Reakcje i ostrzeżenia
Demokratyczne Stowarzyszenie Gubernatorów wydało oświadczenie, nazywając posunięcie Trumpa "alarmującym nadużyciem władzy". "Gubernatorowie są naczelni dowódcami swojej Gwardii Narodowej, a aktywowanie ich przez rząd federalny na terytorium własnego stanu bez konsultacji lub pracy z gubernatorem stanu jest nieskuteczne i niebezpieczne".
Szef policji Los Angeles Jim McDonnell przyznał na konferencji prasowej w niedzielny wieczór, że na początku protestów sytuacja nie osiągnęła punktu, w którym konieczne byłoby wezwanie Gwardii Narodowej, ale obecne niebezpieczne warunki uzasadniałyby ponowną ocenę tej decyzji.
Dr Brady wyraża szczególne zaniepokojenie możliwością dalszej eskalacji: "Jeśli prezydent powołuje się na Ustawę o Powstaniu, to zbliża się to do stanu wojennego, a to prowadzi do bardzo autorytarnych tendencji".
Precedens o szerokich konsekwencjach
Obecna sytuacja w Los Angeles stanowi test konstytucyjnego podziału władzy między rządem federalnym a stanowym. Sposób, w jaki zostanie rozwiązana, może mieć długotrwałe konsekwencje dla amerykańskiego federalizmu i granic prezydenckiej władzy wykonawczej. Jak podkreślają eksperci prawa konstytucyjnego, użycie siły militarnej przeciwko protestującym obywatelom, bez zgody władz stanowych, przekracza czerwone linie demokratycznego państwa prawa i budzi uzasadnione obawy o autorytarne tendencje w amerykańskiej polityce.
Wydarzenia w Kalifornii pozostawiają otwarte kluczowe pytania: czy prezydent może arbitralnie interpretować warunki użycia Tytułu 10, jak daleko może posunąć się federalizacja w konflikcie z władzami stanowymi, i jakie będą długoterminowe skutki tego precedensu dla amerykańskiej demokracji. Odpowiedzi na te pytania mogą określić przyszłość relacji między Waszyngtonem a stanami w erze rosnących podziałów politycznych.