Mało kto o tym wie, ale od ponad 64 lat pod ziemią na jednym z pól uprawnych wschodniej Karoliny Północnej spoczywa bomba jądrowa. Nie niewybuch, nie atrapa — ale prawdziwy ładunek nuklearny o mocy wielokrotnie przekraczającej siłę bomby zrzuconej na Hiroszimę. I choć od feralnego dnia minęło już ponad sześć dekad, ani wojsko, ani agencje rządowe nie odzyskały zagubionej głowicy.
To nie legenda. To potwierdzony incydent wojskowy z 1961 roku, znany jako „Goldsboro Broken Arrow”. Co więcej, bomba z Karoliny Północnej to tylko jedna z sześciu amerykańskich głowic jądrowych, które oficjalnie uznano za bezpowrotnie utracone.
Zimna wojna i nieplanowany upadek
Był 24 stycznia 1961 roku. Nad Karoliną Północną leciał bombowiec B-52 Stratofortress z bazy Seymour Johnson. Na pokładzie znajdowały się dwie w pełni uzbrojone bomby termojądrowe Mark 39, każda o mocy około 3–4 megaton — czyli ponad 250 razy większej niż bomba zrzucona na Hiroszimę (która miała około 15 kiloton).
B-52 uczestniczył w operacji Chrome Dome - programie ciągłego patrolowania przestrzeni powietrznej przez bombowce z uzbrojeniem jądrowym w gotowości bojowej. Po wykryciu poważnego wycieku paliwa utracono kontrolę nad jednym ze skrzydeł. W konsekwencji ośmiu członków załogi otrzymało rozkaz opuszczenia maszyny - sześciu się katapultowało, dwóch zginęło — jeden podczas skoku, a drugi w katastrofie.
Katastrofa i upadek bomb
Obie bomby atomowe zostały wyrzucone z samolotu podczas rozpadu kadłuba. Jedna z nich opadła na spadochronie i osiadła delikatnie w ziemi. Druga spadła swobodnie, uderzając w pole z prędkością około 700 mil na godzinę (ponad 1100 km/h), przebijając się bardzo głęboko pod powierzchnię. Ta właśnie bomba nigdy nie została odzyskana.
W przypadku pierwszego ładunku — jak ujawniły dokumenty odtajnione w 2011 roku — tylko jeden przełącznik bezpieczeństwa z siedmiu istniejących powstrzymał bombę przed detonacją. Gdyby doszło do eksplozji, Karolina Północna przestałaby istnieć na mapie, a skutki byłyby tragiczne w skali całego wschodniego wybrzeża USA.

Tak znaleziono bombę, która opadła na spadochronie
Niebezpieczne poszukiwania i trudna decyzja
Natychmiast po katastrofie wojsko rozpoczęło akcję zabezpieczania terenu i poszukiwania głowic. Miejsce upadku drugiej bomby zostało zlokalizowane – odnaleziono fragmenty kadłuba bomby, spadochron, elementy zapalników, a nawet tylną część głowicy. Ale samego ładunku jądrowego, zawierającego pluton i uran, nigdy nie udało się wydobyć. Ocenia się, że znajduje się on 150-180 stóp pod powierzchnią ziemi.
Prace utrudniał wysoki poziom wód gruntowych. Mimo prób użycia radarów i specjalistycznego sprzętu geofizycznego, warunki geologiczne uniemożliwiały dalsze wykopaliska. W końcu armia amerykańska zdecydowała o przerwaniu poszukiwań, uznając, że dalsze kopanie na ślepo podwyższa ryzyko detonacji. Otwór po bombie został zasypany, a teren wyrównany.
Według lokalnych mieszkańców, do dziś można wskazać miejsce, gdzie ładunek najprawdopodobniej się znajduje - około 100 metrów od linii drzew, w pobliżu starego, zarośniętego cmentarza. Nie ma tam jednak żadnego oznaczenia ani ostrzeżenia.

To obok tych drzew prowadzone były poszukiwania zaginionego ładunku nuklearnego
Czy to niebezpieczne?
Choć Departament Obrony wielokrotnie zapewniał, że bomba nie stanowi zagrożenia dla zdrowia ludzi ani środowiska, pojawiły się głosy lokalnych mieszkańców o wzmożonych przypadkach nowotworów. Nie ma jednak żadnych oficjalnych danych, które potwierdzałyby związek tych chorób z obecnością ładunku. Kontrole jakości wody przeprowadzano co jakiś czas — dziś jednak nie są już rutynowo prowadzone.
Co istotne, nawet jeśli bomba jest głęboko pod ziemią, zawiera materiały radioaktywne, których rozpad trwa dziesiątki tysięcy lat. I choć nie zawiera aktywnego zapalnika, nie sposób całkowicie wykluczyć teoretycznych zagrożeń, np. w razie trzęsienia ziemi czy nieautoryzowanego wykopania.
Jedna z sześciu
Zgodnie z odtajnionymi raportami Pentagonu, Stany Zjednoczone utraciły sześć bomb jądrowych od 1950 roku. Oprócz głowicy pod Faro:
- jedna zaginęła w Morzu Śródziemnym,
- dwie – w Oceanie Spokojnym,
- dwie kolejne – w Oceanie Atlantyckim.
We wszystkich tych przypadkach, podobnie jak w Karolinie Północnej, nie udało się odnaleźć kompletnych głowic. Oznacza to, że nie są pod kontrolą i pozostają — dosłownie — zgubione.
Dziedzictwo milczenia
Dziś, ponad 60 lat po katastrofie, historia wraca do świadomości Amerykanów. W pobliskim miasteczku Eureka ustawiono jakiś czas temu znak drogowy upamiętniający wydarzenie. Wzrosło zainteresowanie mediów — tematem zajmowały się m.in. National Geographic i History Channel. Mówi się także o planowanym filmie fabularnym.

zdj. RJ Haas / Wikimedia
A bomba? Najprawdopodobniej nadal tam jest — wciąż nieoznaczona, wciąż nieodzyskana, wciąż budząca niepokój. To nie tylko relikt zimnej wojny, ale też przypomnienie, że najgroźniejsza technologia stworzona przez człowieka może dosłownie... zniknąć pod ziemią.
