Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych (DOJ) ogłosił, że intensyfikuje działania mające na celu odbieranie obywatelstwa osobom, które uzyskały je w drodze naturalizacji, a następnie popełniły poważne przestępstwa. Zgodnie z nowym memorandum z 11 czerwca, prokuratorzy federalni mają priorytetowo prowadzić sprawy tzw. denaturalizacji wobec osób skazanych m.in. za przestępstwa seksualne, oszustwa wobec państwa czy naruszenia bezpieczeństwa narodowego.
13 czerwca sąd pozbawił obywatelstwa Elliotta Duke’a — weterana amerykańskiej armii urodzonego w Wielkiej Brytanii. Duke został skazany za rozpowszechnianie materiałów z przemocą seksualną wobec dzieci — co rozpoczął jeszcze przed uzyskaniem obywatelstwa USA w 2013 roku. DOJ argumentował, że Duke zataił przestępstwa w procesie naturalizacji.
Denaturalizacja to taktyka, która była szeroko stosowana w erze McCarthy'ego pod koniec lat 40. i na początku lat 50. XX wieku, a która została rozszerzona za rządów Obamy i rozwinęła się jeszcze bardziej podczas pierwszej kadencji prezydenta Trumpa. Ma ona na celu pozbawienie obywatelstwa tych, którzy mogli kłamać o swoich wyrokach skazujących lub przynależności do nielegalnych grup, takich jak partia nazistowska lub komuniści w okresie McCarthy'ego, w swoich wnioskach o obywatelstwo.
Zastępca prokuratora generalnego Brett A. Shumate napisał w notatce, że dążenie do denaturalizacji będzie jednym z pięciu najważniejszych priorytetów agencji w zakresie egzekwowania prawa w wydziale cywilnym.
Zgodnie z danymi z 2023 roku, w USA mieszka około 25 milionów obywateli, którzy uzyskali obywatelstwo drogą naturalizacji. Krytycy decyzji DOJ obawiają się, że nowa polityka tworzy de facto „obywateli drugiej kategorii” — osoby urodzone poza USA będą mogły stracić obywatelstwo znacznie łatwiej niż te urodzone w kraju.
Cassandra Robertson, profesor prawa z Case Western Reserve University, ostrzega, że prowadzenie tych spraw w postępowaniach cywilnych – a nie karnych – oznacza m.in. brak prawa do adwokata z urzędu i niższy próg dowodowy. „To naruszenie konstytucyjnych zasad równego traktowania i należytego procesu” – mówi.
Robertson twierdzi, że pozbawienie Amerykanów obywatelstwa poprzez postępowanie cywilne narusza należyty proces i prawa gwarantowane przez 14. poprawkę.
Szersze kryteria
Nowe wytyczne DOJ rozszerzają zakres przestępstw, za które grozi denaturalizacja. Oprócz przestępstw seksualnych czy związanych z bezpieczeństwem, wymieniono m.in. oszustwa przy programach rządowych, takich jak pomoc covidowa (PPP) czy nadużycia w systemie Medicare.
Co więcej, lokalni prokuratorzy mają teraz szeroką swobodę w decydowaniu, które przypadki uznać za warte postępowania. Zapis w memorandum stanowi, że DOJ może rozpatrzyć „inne sprawy uznane za wystarczająco ważne”. To, zdaniem części prawników, daje rządowi zbyt duże pole uznaniowe i stwarza zagrożenie arbitralności decyzji.
Głos poparcia i głos sprzeciwu
Hans von Spakovsky z konserwatywnej Heritage Foundation broni nowej polityki: „Każdy, kto nadużywa przywileju, jakim jest obywatelstwo USA, powinien je stracić. Nie rozumiem, jak można być przeciwko temu, by chronić kraj przed przestępcami i terrorystami”.
„Nic nie stoi na przeszkodzie, aby obcokrajowiec zatrudnił własnego prawnika, który będzie go reprezentował. Nie ma prawa, aby rząd — a zatem amerykański podatnik — płacił za swojego prawnika. To nie jest naruszenie ‘należytego procesu’, ponieważ wszystkie postępowania imigracyjne są sprawami cywilnymi i żadne osoby — w tym obywatele amerykańscy — nie mają prawa do prawników dostarczanych przez rząd w żadnym rodzaju sprawy cywilnej” — powiedział.
Z kolei prawniczka Laura Bingham z Temple University ostrzega, że otwieranie kwestii obywatelstwa już nadanego może prowadzić do niebezpiecznego precedensu. „Obywatelstwo nie powinno być czymś, co można ludziom odbierać w zależności od okoliczności politycznych” – stwierdza.
Profesor Steve Lubet z Northwestern University zwraca uwagę na możliwe „efekty uboczne” — np. dzieci, które nabyły obywatelstwo poprzez rodzica, mogą je stracić w przypadku jego denaturalizacji. „Ludzie, którzy uważali, że są bezpiecznymi Amerykanami i nie zrobili nic złego, mogą nagle zostać narażeni na utratę obywatelstwa”. Dodaje także, że sposób sformułowania wydaje się przyznawać rządowi federalnego „szerokie uprawnienia” w decydowaniu, kogo wziąć na cel postępowania.
Historia zatacza koło?
Zjawisko denaturalizacji nie jest nowe. Było szczególnie powszechne w okresie maccartyzmu w latach 40. i 50. XX wieku. W tamtym czasie prowadziło się nawet 22 tysiące takich spraw rocznie. W 1967 roku Sąd Najwyższy USA uznał jednak, że odbieranie obywatelstwa jest sprzeczne z zasadami demokracji, ponieważ tworzy „dwie klasy obywateli”. Od tego czasu liczba przypadków spadła niemal do zera.
Nowe podejście zaczęło się zmieniać za prezydentury Baracka Obamy, kiedy uruchomiono program Operation Janus, badający potencjalne przypadki oszustw imigracyjnych, które mogły być powiązane z terroryzmem. Administracja Donalda Trumpa kontynuowała ten kierunek, kierując sprawy do sądów cywilnych i starając się znacząco poszerzyć zakres działań.
Według krytyków, DOJ może mieć trudność ze znalezieniem faktycznie uzasadnionych przypadków, więc może sięgnąć po osoby, które nie popełniły żadnych ciężkich przestępstw, ale których przypadki mogą być „politycznie wygodne”.
Na razie program, choć kontrowersyjny, jest jednym z głównych filarów polityki imigracyjnej administracji Trumpa. Obywatelstwo – kiedyś uznawane za niezbywalne – coraz częściej staje się warunkowe.