W czwartek 1 maja, obchodzonego na całym świecie jako Międzynarodowy Dzień Pracy, na ulicach wielu miast Stanów Zjednoczonych odbyły się demonstracje przeciwko administracji prezydenta Donalda Trumpa. Protestujący wykorzystali święto pracy, aby potępić to, co uważają za ataki na klasę robotniczą i imigrantów.
W czasie, gdy prezydent Trump obchodził 100. dzień swojej drugiej kadencji, przeciwnicy jego administracji wyrażali sprzeciw wobec takich działań jak masowe zwolnienia z pracy w sektorze federalnym, naloty imigracyjne czy zaangażowanie miliardera Elona Muska w redukcję rządu USA.
Choć niektóre lokalne protesty miały mniejszą frekwencję, niż przewidywali organizatorzy, w wielu miastach odbywało się równocześnie kilka demonstracji. W Waszyngtonie tysiące osób przemaszerowały przez centrum miasta, niosąc flagi swoich krajów pochodzenia i transparenty z hasłami takimi jak: „Zatrzymać wojnę Trumpa przeciwko pracownikom” oraz „To imigranci zbudowali ten kraj”.
W Phoenix protestujący sprzeciwiali się planowanym cięciom w programie Medicaid, ograniczeniom opieki nad weteranami oraz atakom na prawa obywatelskie. Jedna z uczestniczek, Elizabeth Brown, powiedziała, że przyszła, by wesprzeć rodziny imigrantów. „Mój siostrzeniec jest żonaty z cudzoziemką, która przebywa tu legalnie. Ale w obecnych warunkach nie mamy pewności, że pewnego dnia nie zostanie deportowana razem z dziećmi” - wyjaśniła.
Według organizatorów w protest w Phoenix zaangażowało się blisko 50 lokalnych grup społecznych, w tym organizacje broniące praw imigrantów, które przyciągnęły największą liczbę uczestników. Erica Connell, stanowa koordynatorka ruchu protestacyjnego 50501, określiła to jako odpowiedź na „autorytarny zwrot” w polityce USA.
W Los Angeles demonstracja odbyła się w centrum miasta. Yvonne Wheeler, przewodnicząca Los Angeles County Federation of Labor, powiedziała w rozmowie z LAist, że najważniejsza jest jedność: „Imigranci są deportowani, a pracownicy atakowani. Musimy trzymać się razem. Jedna walka, jedno przesłanie, jedna solidarność. Pracownicy są dziś zjednoczeni”.
W konserwatywnych regionach frekwencja była niższa. W Jackson w stanie Missisipi na protest przyszło około 150 osób. Jedną z nich była Allison, 35-letnia matka i pracownica, wychowana w białej, konserwatywnej, chrześcijańskiej społeczności.
„Przyszłam tu, bo martwię się o demokrację i przestrzeganie Konstytucji. To nie są sprawy partyjne, tylko amerykańskie” - powiedziała. Jako przykład podała niewykonanie przez administrację Trumpa wyroku Sądu Najwyższego nakazującego sprowadzenie z powrotem do USA obywatela Maryland, Kilmara Abrego Garcii, który został omyłkowo deportowany do Salwadoru. Kobieta odmówiła jednak podania swojego nazwiska z obawy przed wywołaniem napięć wśród rodziny i przyjaciół.
„To wojna przeciwko klasie pracującej”
Organizatorzy protestów, działający pod hasłem May Day Strong, twierdzą, że administracja Trumpa oraz wspierający ją miliarderzy stanowią zagrożenie dla praw pracowniczych, usług publicznych i bezpieczeństwa imigrantów niezależnie od ich statusu prawnego. Jednocześnie organizatorzy wyrazili swój sprzeciw wobec gwałtownych form protestu.
„To wojna z klasą pracującą” - napisali organizatorzy na stronie internetowej May Day Strong.
„Odbierają fundusze szkołom, prywatyzują usługi publiczne, atakują związki zawodowe i terroryzują rodziny imigrantów. Odbieramy władzę korporacyjnym elitom i nie damy się zastraszyć ani Trumpowi, ani Muskowi, ani ich bogatym sojusznikom. Rządzą już zbyt długo”.
Chociaż w USA 1 maja nie jest oficjalnym świętem, to od XIX wieku amerykańska klasa pracująca znajduje sposoby, by go upamiętniać. Tradycja ta rozpoczęła się od ogólnokrajowego strajku.
Dlaczego Amerykanie protestują 1 maja
Zanim 8-godzinny dzień pracy stał się standardem, związek zawodowy, który później przekształcił się w Amerykańską Federację Pracy, zorganizował ogólnokrajowy strajk 1 maja 1886 roku. W czasie strajku w Chicago, znanego jako Haymarket Affair, doszło do brutalnych starć z policją i eksplozji bomby, co doprowadziło do skazania czterech działaczy na śmierć za rzekomy spisek – stali się oni znani jako Męczennicy z Haymarket.
W 1894 roku protest pracowników kolei Pullman był kolejnym ważnym momentem – doprowadził do interwencji federalnej i użycia wojska w Chicago. Te wydarzenia ugruntowały rolę 1 maja w historii ruchów robotniczych.
Zainspirowany protestami w Chicago ruch socjalistyczny na całym świecie przejął symbolikę tego dnia. W odpowiedzi, amerykańscy prezydenci próbowali nadać 1 maja inne znaczenie. Dwight D. Eisenhower ogłosił go „Dniem Prawa”, by podkreślić rolę prawa w ochronie wolności obywatelskich. Święto Pracy w USA przeniesiono na pierwszy poniedziałek września.
W swojej pierwszej kadencji Donald Trump ogłosił 1 maja „Dniem Lojalności”, zachęcając do świętowania przywiązania do wolności jednostki. W poprzednich latach w tym dniu odbywały się protesty i bojkoty wymierzone w politykę Trumpa, w tym budowę muru granicznego i planom masowych deportacji.
Organizatorzy tegorocznych demonstracji nie podali jeszcze oficjalnej liczby uczestników. Jednak w ponad 1 000 miast zaplanowano ponad 1 000 wydarzeń. Profesor historii pracy z Uniwersytetu Georgetown, Joseph McCartin, stwierdził, że skala tych protestów jest bezprecedensowa: „Takiego rozmachu protestów w USA z okazji 1 maja jeszcze nie było” - pod względem liczby miast, różnorodności uczestników i tematyki.
Dodał, że porównywalne protesty miały miejsce w 2006 roku, gdy 2 miliony ludzi wyszły na ulice 140 miast, sprzeciwiając się projektowi ustawy zaostrzającej kary dla nielegalnych imigrantów.
W tym roku jednak protesty są bardziej oddolne i zorganizowane w szybkim tempie dzięki aktywizacji lokalnych sieci społecznych.
„To, co jest niezwykłe w tym roku, to różnorodność poruszanych problemów, spontaniczność i rozmach” - powiedział McCartin. „Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami czegoś, co nabiera właśnie rozpędu”.