03 czerwca 2016

Udostępnij znajomym:

Gdy w jednym zdaniu ktoś używa słów "nierówności" i "korporacje", zwykle ma na myśli pogłębianie tych pierwszych przez te drugie. Owszem, w wielu przypadkach wielkie firmy i ludzie nimi zarządzający bogacą się, podczas gdy dochody reszty utrzymują się na tym samym poziomie lub wręcz spadają. Przepaść finansowa pomiędzy światem korporacyjnym, a resztą społeczeństwa jest coraz większa. Jednak warto wiedzieć, że w świecie tym nierówności pomiędzy poszczególnymi podmiotami są równie duże.

Oto przykład: każdy na pewno słyszał, iż korporacje zgromadziły dużo ponad trylion dolarów w rezerwach gotówkowych, których do niczego nie wykorzystują, przynajmniej w tym momencie. Rezerwy gotówkowe to zwykle pieniądze przetrzymywane na biznesowych kontach czekowych lub tzw. money markets. Pozwalają one na błyskawiczny dostęp do gotówki i mniej tracą na wartości, niż pieniądze przetrzymywane w kontenerach, tekturowych pudełkach lub pod materacem. Zastanawiał się ktoś kiedyś, do kogo większość tej gotówki należy?

W ubiegłym tygodniu ukazał się raport S&P Global Ratings oceniający stan posiadania ponad 2 tysięcy największych amerykańskich korporacji. W zestawieniu nie uwzględniono jednak instytucji finansowych – banki, unie kredytowe, etc. znajdą się w osobnym podsumowaniu tej organizacji. 

Tak więc przebadanych 2,000 największych korporacji przetrzymuje obecnie 1.84 tryliona dolarów w formie rezerw. Suma trudna do wyobrażenia. Co jeszcze ciekawsze, zaledwie 25 z nich, czyli około 1 procent amerykańskich korporacji, kontroluje aż 51 procent tych pieniędzy.

To jednak nie wszystko, bo obliczenia wskazują, iż jedna trzecia wszystkich rezerw gotówkowych należy do zaledwie pięciu doskonale nam znanych – Apple, Microsoft, Alphabet (stworzony przez Google), Cisco oraz Oracle.

Gdy w odniesieniu do społeczeństwa mówimy o nierównościach i o kontrolowaniu większości dóbr przez niewielki odsetek ludzi, nazywanych najbogatszym 1 proc., musimy zdawać sobie sprawę, że w świecie korporacji występuje dokładnie taka sama zależność.

W czasie, gdy ukazał się raport S&P Global, podobny opublikował Moody`s. Nieco inne były w nim liczby, jednak te same wnioski. Mamy więc dwa źródła potwierdzające fakt istnienia wielkich nierówności wśród amerykańskich firm.

Co jednak najbardziej niepokoi specjalistów rynkowych, to fakt, że przy rezerwach wynoszących niemal 2 tryliony dolarów zadłużenie posiadających te pieniądze korporacji wynosi 6.6 tryliona. Do tego w okresie ostatnich 10 lat powiększa się ono znacznie szybciej, niż odkładane zasoby gotówkowe.

Również w odniesieniu do zadłużenia mamy wielkie nierówności, które w bliższej lub dalszej perspektywie będą wpływać na rynek, miejsca pracy i wydajność firm, a tym samym ich giełdowe osiągi, które powiązane są z naszymi emeryturami, funduszami, etc. Otóż tylko 25 korporacji posiadających najwięcej ma jednocześnie najniższe zadłużenie. Proporcja wynosi u nich 153 procent, czyli na każdego pożyczonego dolara firmy te posiadają w rezerwach 1.53 dolara. Wszyscy pozostali są winni znacznie więcej, niż posiadają.

Tu zaczyna się problem, bo w firmach uznawanych w świecie finansów za bezpieczne do inwestowania, przynajmniej S&P Global oraz Moody`s za takie je uznają, wskaźnik posiadanej gotówki do zadłużenia wynosi średnio 17 procent, co oznacza że na każdego dolara długu firmy te posiadają zaledwie 17 centów w rezerwach. Jeszcze gorzej jest z korporacjami zaliczanymi do tzw. podwyższonego ryzyka. Tam proporcja wynosi zaledwie 12 procent. Rozpiętość danych jest tak duża, że w przygotowanych do publikacji raportu wykresach graficy musieli zmienić skalę rysunków, by zmieścić w nich najniższe wyniki. Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy 99 procent kompanii notowanych na rynku powiększając swoje rezerwy o 40 miliardów dolarów zadłuża się w tym czasie aż na 730 miliardów.

Kolejna recesja?

"Jeśli z zestawienia usuniemy najwyższy, jeden procent przedsiębiorstw, które przecież i tak należą do wyjątków, to będziemy mieli do czynienia wyłącznie z zadłużonymi firmami, których zaległości rosną coraz szybciej" – mówi Andrew Chang, współautor raportu S&P. Dodaje też, że są to najniższe wyniki w okresie ostatniej dekady, włączając w to lata tuż przed recesją.

W 2015 r. wśród najwyżej notowanych spółek mieliśmy 39 przypadków utraty płynności finansowej wynikającej z zadłużenia. W tym roku było takich przypadków już 72, głównie w firmach związanych z wydobyciem surowców – ropy, gazu, czy metali.

W ocenie ekonomistów można wszystkie te dane potraktować jako ostrzeżenie. Znak, iż kolejna recesja jest tuż za zakrętem. Jest to też powód, dla którego Rezerwa Federalna nie powinna w czerwcu podnosić stóp procentowych, co zapowiada od pewnego czasu. Większość wymienionych korporacji i stanowiących przecież trzon gospodarki nie potrzebuje podwyższonych spłat swego długu, w wielu przypadkach jego spłata może się okazać w ogóle niemożliwa.

Skoro wiemy już jak wygląda sytuacja, a nie wygląda ona najlepiej, zastanówmy się, jaki jest tego powód. Możemy nawet powtórzyć pytanie jednego z komentatorów występujących w finansowym programie telewizyjnym:

Co się dzieje, do diabła?

Jak już wspomniane było wcześniej, 25 znajdujących się na szczycie listy korporacji radzi sobie dobrze. Są to jednak w zdecydowanej większości firmy technologiczne.

Trudno powiedzieć, czemu akurat one dają sobie radę lepiej, niż inni, ale można domyślać się, że jest to kombinacja kilku czynników. Przede wszystkim korzystają z koniunktury na swoje produkty, poza tym ze statusu monopolistów, gdyż do tej pory rząd federalny nie był w stanie doprowadzić do wprowadzenia odpowiednich rozporządzeń. Nawet jeśli jakieś pojawiają się, to prawa te zwykle nie są egzekwowane. Mamy jeszcze ochronę intelektualną i patenty, które zgromadzone są w rękach kilkunastu firm, co pozwala wyciskać jak najwięcej w obecnej ekonomii.

W tym samym czasie pozostałe 1975 firm z tzw. górnej półki zaczyna powoli chylić się ku upadkowi. Narastające zadłużenie nie pozwala na powiększanie rezerw finansowych i wygląda to tak, jakby wszystkie dotychczasowe modele biznesowe całkowicie straciły na znaczeniu.

Wzrost produktywności, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w pozostałych częściach świata jest wyjątkowo, wręcz szokująco niski. Poziom inwestycji również pozostawia wiele do życzenia – oblicza się, iż wynosi tyle, ile średnia w okresach wychodzenia z różnych recesji od co najmniej 1953 roku.

"Korporacje muszą zacząć poważnie inwestować w innowacje" – powiedział w rozmowie z dziennikarzami Financial Times jeden z zapytanych o to ekspertów ekonomicznych – "Nadszedł czas, by firmy skupiły się na produktywności, jeśli chcą odwrócić obecny, niepokojący trend".

Problem w tym, że posiadające najwięcej rezerw kompanie nie mają w co inwestować. Nie wiedzą tego również najbogatsi mieszkańcy kraju. Powszechnie wiadomo, iż pieniądze leżące w banku na siebie nie zarabiają, a trudno odmówić specjalistom z tych firm wyczucia biznesowego i wiedzy ekonomicznej. Wybierają jednak finansową bezczynność, gdyż na rynku nie ma podobno inwestycji wartych ich zainteresowania.

Do tego dochodzi zmieniający się model podziału zysków. Jeszcze do niedawna korporacje przeznaczały zarobione pieniądze w pierwszej kolejności na rozwój, innowację, zarobki pracowników i kadry, a dopiero później na dywidendy dla udziałowców. W okresie ostatnich 30 lat model ten jednak uległ zmianie. Przede wszystkim udziałowcy i menadżerowie to teraz często te same osoby, więc presja, by w pierwszej kolejności wypłacać dywidendy jest spora. Znacznie mniejszą uwagę przykłada się do rozwoju i zwiększania zatrudnienia.

Mamy więc sytuację, w której bogaci zarabiają coraz więcej nie inwestując tych pieniędzy ponownie w rynek. Z tego powodu nie powstają nowe miejsca pracy i nie wzrasta wynagrodzenie. Wielu ekonomistów zgadza się, że takie gromadzenie pieniędzy połączone z coraz wyższymi dywidendami odpowiedzialne jest za spore wahania rynku akcji, co jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Gdy popatrzymy na wykresy giełdowe zauważymy, iż przez dziesięciolecia linie powoli pięły się w górę, ale pod koniec lat 90 zaczęły przypominać wykres EKG i tak wyglądają do dziś.

Ktoś może poddać w wątpliwość fakt, że wielcy i bogaci nie mają w co inwestować. Spójrzmy na liczby. Międzynarodowy Fundusz Walutowy wyliczył globalny wzrost ekonomiczny w 2015 r. na 3.1 procent. Przewiduje się, że w 2016 wyniesie on 3.4 procent. To znaczy, że ekonomia światowa rośnie, ale bardzo powoli. Cieszymy się każdym pozytywnym raportem na temat zatrudnienia, produktu krajowego, sprzedaży detalicznej, etc. Tymczasem liczby te nie byłyby powodem do radości jeszcze kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat temu. Ekonomia zwalnia, i to bardzo.

Jednocześnie zainteresowanie rządowymi akcjami bije rekordy, co świadczy o zapotrzebowaniu na bezpieczne miejsca do tzw. parkowania pieniędzy. Nie chodzi tylko o akcje rządu Stanów Zjednoczonych, ale również Niemiec, czy Francji. Ta trójka uznawana jest za najbardziej stabilną ekonomicznie.

To wszystko świadczy, że faktycznie brakuje dobrych okazji do inwestycji. Sytuacja ta dotyczy zarówno najbogatszych ludzi, pierwszych 25 korporacji ze wspomnianej wcześniej listy, ale przede wszystkim pozostałych 99 procent firm działających na rynku. O ile pierwsi i drudzy nie muszą inwestować, bo i tak zarabiają, o tyle pozostałe muszą to robić, by utrzymać się przy życiu. Nie mając w co inwestować i zarabiać, zaciągają pożyczki na przetrwanie na rynku, tym samym powiększając negatywną proporcję zasobów i rezerw. Jedną z cech charakterystycznych zdrowej ekonomii jest pozytywny obrót kapitału. Zarobione pieniądze przesuwają się w górę, gdy firmy czerpią korzyści z innowacyjności, wprowadzania nowych produktów i usług. Te same fundusze powinny następnie wędrować w dół i zasilać powstające podmioty i pomysły, kreując nowe miejsca pracy i wpływając na podnoszenie płac. To oczywiście bardzo skrócona i niedokładna definicja, jednak wystarczy na nasze potrzeby. Chodzi bowiem o to, że obecnie system ten został zaburzony. Pieniądze wędrują wyłącznie w jedną stronę, w górę, jako zyski. Nie wracają natomiast na dół w postaci inwestycji. Nie jest to zjawisko powszechne, ale na tyle znaczące, że ma wpływ na całą gospodarkę.

Co jeszcze martwi ekonomistów? Fakt, iż wolny rynek nie jest w stanie sam sobie z tym problemem poradzić.

Na podst. theweek, bloomberg, marketwatch, S&P Global, wsj.com,

opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor