03 kwietnia 2016

Udostępnij znajomym:

Dyskusja na temat kontrowersyjnych praktyk stosowanych przez wielkie korporacje farmaceutyczne toczy się od lat. Jednak w ostatnich miesiącach przybrała na sile za sprawą kilkunastominutowego programu satyrycznego na kanale HBO, w którym jego gospodarz, John Oliver, poinformował o wydatkach tychże firm na promocję swych produktów. Okazuje się, że reklamy skierowane do pacjentów kosztują rocznie około 4 miliardów dolarów, podczas gdy na zachęcanie lekarzy do wypisywania recept na określone lekarstwa, duże korporacje farmaceutyczne wydają ponad 24 miliardy.

Wszystkie liczące się i opiniotwórcze media w USA podchwyciły temat, swoje trzy grosze dorzuciła do dyskusji również organizacja American Medical Association zapewniając, że jest zadeklarowanym zwolennikiem transparentności, przynajmniej gdy chodzi o pieniądze przekazywane lekarzom przez wielkie korporacje.

W kilku tygodnikach oraz portalach internetowych temat opłacania lekarzy pojawił się w rubrykach poświęconych przestępczości zorganizowanej, w jednym użyto słowa mafia. Po przeanalizowaniu dostępnych informacji dochodzi się bowiem do wniosku, że współczesne korporacje farmaceutyczne mają coraz większe wpływy, a związany z tym wysoki koszt ponoszą pacjenci, często płacąc własnym życiem.

Śmieszne może się wydawać to, że jak sugeruje w programie John Oliver, wielu zadufanych w sobie lekarzy można kupić jednym wystawnym obiadem.

Mało śmieszy jednak fakt, że w Ameryce przyjmuje się najwięcej leków pośród wszystkich krajów świata, bo aż 70 proc. społeczeństwa stale łyka medykamenty wypisywane na receptę, a mimo to poziom zdrowia mieszkańców jest tu wciąż znacznie niższy, niż w wielu innych uprzemysłowionych krajach świata.

W publikowanych co roku badaniach prowadzonych na terenie 11 krajów – Australii, Kanady, Francji, Niemiec, Holandii, Nowej Zelandii, Norwegii, Szwecji, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii oraz USA – przedstawiony jest poziom służby zdrowia w oparciu o kilka czynników. Wśród nich między innymi dostępność leczenia, jego koszt dla pacjenta oraz rządu federalnego, czas oczekiwania na zabieg, sprawność systemu wymiany informacji o pacjencie, bezpieczeństwo, poziom zdrowia mieszkańców, koordynowanie opieki zdrowotnej. Stany Zjednoczone znalazły się na ostatnim miejscu zestawienia wielokrotnie, bo w 2014, 2013, 2010, 2007, 2006, 2004 roku. Lista za 2015 rok jeszcze nie została opublikowana.

O ile do kontaktu z lekarzem dochodzi w USA dość szybko i ewentualny zabieg wykonywany jest zwykle w odpowiednim czasie i przez odpowiedni zespół, o tyle sama późniejsza opieka, wymiana informacji i przede wszystkim koszt sprawiają, że ogólne notowania nie są zbyt dobre. Częścią problemu są też same lekarstwa, które często wprowadzane są do obiegu w wyniku sfałszowanych wyników laboratoryjnych, niepełnej dokumentacji, a także zaniedbań ze strony FDA. Zdarza się, że lekarze nie wiedzą wystarczająco dużo na temat specyfików wypisywanych pacjentom. Nie jest to jednak ich wina, bo opierają się na publikacjach w uznanych pismach branżowych, które z kolei bazują na poddanych manipulacji wynikach badań – podstawionych zdjęciach rentgenowskich, analizach krwi, opiniach pacjentów.

Profesor Charles Seife wraz ze swoją klasą poświęcił cały semestr na wyjaśnienie, dlaczego dane zawarte w publikacjach medycznych nie podlegają korekcie w sytuacji, gdy na jaw wychodzą fałszerstwa popełnione podczas badań i eksperymentów. Okazało się, że z nieznanego powodu FDA zbytnio na tym nie zależy, a zainteresowanym korporacjom jeszcze mniej.

Na świecie istnieje już wiele chorób i nikt nie chciałby, żeby ich było więcej. Niemniej, w wielu krajach istnieje potężny przemysł, który pracuje nad wymyślaniem nowych schorzeń i stara się nas przekonać, że na nie cierpimy i potrzebujemy odpowiednich lekarstw.

Dlatego zdarza się, że zgoda na sprzedaż jakiegoś specyfiku jest w większym stopniu wynikiem społecznego zapotrzebowania i nakładów poniesionych na jego stworzenie i promocję, niż rzeczywistej przydatności lekarstwa.

By zrozumieć, w jaki sposób tworzy się społeczne zapotrzebowanie na określone środki medyczne, wystarczy włączyć telewizor. Niemal w każdej przerwie reklamowej mamy uśmiechniętych aktorów w sielankowym krajobrazie zachęcających do sięgnięcia po dany specyfik pozwalający na prowadzenie podobnego życia. Zapytaj swego lekarza – sugerują reklamy. Ulegamy sugestii i pytamy, a następnie zwykle otrzymujemy to, o co prosimy. Prawo Stanów Zjednoczonych i Nowej Zelandii jako jedyne pozwala na podobne praktyki.

By jednak lekarz przypisał nam określony środek musi mieć do tego odpowiednią motywację. Dlatego na reklamy skierowane do potencjalnych pacjentów korporacje farmaceutyczne wydają niecałe 4 miliardy dolarów rocznie, podczas gdy na lekarzy mających te specyfiki wypisywać aż 24 miliardy.

W jaki sposób jakieś lekarstwo staje się standardem leczenia określonych schorzeń dokładnie nie wiadomo. Ocenia się jednak, że ma to spory związek z pieniędzmi przekazywanymi ośrodkom akademickim na badania i wynagradzeniem uznanych lekarzy za tzw. konsultacje. Ośrodki badawcze nie chcąc utracić finansowania zwykle uległe są korporacjom, a sowicie opłacani liderzy środowiska lekarskiego mają wpływ na praktyki pozostałych przedstawicieli tego zawodu. W końcu naukowcy i znani konsultanci powszechnie uznawani są za ekspertów...

Na przykład w 2004 r. zmieniono federalne regulacje dotyczące leczenia podwyższonego cholesterolu, w wyniku czego w całym kraju dosłownie z dnia na dzień kilkukrotnie wzrosła liczba statyn wypisywanych na recepty. Warto wiedzieć, że ponad 80 proc. lekarzy zaangażowanych w tworzenie nowych wytycznych otrzymało wcześniej pieniądze od producentów statyn.

Albo psychiatra z Harvardu, któremu przypisuje się rozpropagowanie użycia stymulantów u dzieci z rozpoznanym ADHD, otrzymał 1.6 mln. dolarów od firm zajmujących się wytwarzaniem tych środków. W tej chwili ponad 15 proc. dzieci w USA otrzymuje stałe dawki wypisywanych na receptę lekarstw na ADHD.

Prestiżowe pisma branżowe, te które często wyznaczają trendy i wytyczne dotyczące leczenia, też nie są bez grzechu. Pozwalają bowiem lekarzom prowadzącym konsultacje dla wielkich korporacji lub realizującym na ich zlecenie płatne badania, na zachwalanie środków, nad którymi pracują lub które sprzedają.

W opinii wyrażonej w jednym z artykułów na ten temat porównano gigantów farmaceutycznych do mafii – „W wielu przypadkach zachowują się jak mafia, korumpując wszystkich wokół, włączając w to ministrów zdrowia w wielu krajach”.

Praktykujący lekarze są pod wielkim wpływem oficjalnych wytycznych, wyników naukowych badań i artykułów w pismach branżowych. Znacznie większym, niż pacjenci oglądający reklamy telewizyjne. To zrozumiałe, bo skąd przedstawiciele tego zawodu mają czerpać informacje na temat najnowszych metod leczenia i stosowanych środków? Problem w tym, że firmy farmaceutyczne doskonale zdają sobie z tego sprawę i wykorzystują to do granic możliwości.

Nikt dokładnie nie wie, w jakim stopniu ich pieniądze wpływają na wyniki badań i oficjalne wytyczne stosowane później w gabinetach lekarskich. Wpływ funduszy korporacyjnych jest jednak na tyle duży, że dr Marcia Angell, w przeszłości naczelna pisma New England Journal of Medicine powiedziała, że „nie jesteśmy już w stanie wierzyć w publikowane wyniki badań klinicznych, czy też polegać na opinii zaufanych lekarzy lub odgórnie wyznaczane zasady leczenia”.

Dlatego mimo powszechnego sprzeciwu środowiska lekarskiego wobec wprowadzanego programu powszechnych ubiezpieczeń, czyli tzw. Obamacare, wielu z nich, podobnie jak pacjentów, z nadzieją powitało zapowiedź wprowadzenia wymogu, by korporacje farmaceutyczne spowiadały się z sum wydawanych na promocję swych produktów wśród lekarzy.

Jednak największym problemem nie jest lekarz zaproszony na obiad przez reprezentantkę firmy farmaceutycznej, zamawiający kraby i ukradkowo spoglądający w rozcięcie jej dekoltu, który później w ramach rewanżu wypisze kilkanaście recept z promowanym specyfikiem. Na sponsorowane posiłki giganci farmaceutyczni wydali bowiem w 2013 roku zaledwie 90 milionów dolarów. Znacznie więcej, bo co najmniej 1.4 miliarda dolarów przeznaczono na badania.

Jeśli wierzymy, że przychylność niektórych lekarzy można kupić za wystawny obiad, to musimy również zdawać sobie sprawę, ile załatwić mogą znacznie większe pieniądze przekazywane ośrodkom badawczym mającym wystawić później opinię.

Tak na marginesie, to znawcy tematu przekonani są, iż wspomniane 1.4 mld. to zaledwie mała, oficjalna cząstka sumy wydawanej na różne opiniotwórcze badania. By było jasne, nie są to pieniądze wykorzystywane na wynalezienie specyfiku, ale jedynie jego testy w „niezależnych” laboratoriach, konieczne do otrzymania aprobaty FDA.

Do tego sami lekarze popełniają błędy. Jest niemożliwe, by prześledzić wszystkie fachowe artykuły w prasie branżowej, bo rocznie ukazuje się ich ponad 800 tysięcy.

Poza tym część z nich niezbyt uważnie zapoznaje się z publikowanymi efektami ubocznymi wypisywanych lekarstw, w związku z czym czasami dochodzi do poważnych komplikacji. Wielu nakazuje zażywanie kosztownych środków osobom, które nie mogą sobie na nie pozwolić. Może nie zdajemy sobie sprawy, ale wielu pacjentów, zwłaszcza w podeszłym wieku, nie stać na wydatek rzędu 1,500 dolarów rocznie na konieczne lekarstwa. Wychodzą z gabinetu z receptą, której później nie realizują. Często starsze małżeństwo dzieli się dawką dla jednej osoby, ale honor nie pozwala przyznać się do tego lekarzowi. Ten dochodzi do wniosku, że środek nie działa i zmienia metodę leczenia tylko komplikując sytuację.

Powróćmy jednak do korporacji farmaceutycznych. W 1990 r. powstała organizacja Cochrane Collaboration, której zadaniem było dokładne śledzenie wszystkich publikacji medycznych i kontaktów firm z lekarzami i ośrodkami badawczymi. W wyniku obserwacji powstała książka, której tytuł właściwie mówił wszystko – „Śmiertelne lekarstwa i przestępczość zorganizowana, czyli w jaki sposób giganci farmaceutyczni skorumpowali służbę zdrowia”.

W książce m.in. mowa jest o firmowych sposobach „neutralizacji” lekarzy krytykujących określone środki farmakologiczne, o sposobach kupowania przychylności świata medycznego oraz o tym, że w ostatnich latach niebezpieczeństwa związane z przyjmowaniem lekarstw są powszechnie akceptowane.

To wszystko sprawia, że po chorobach serca i schorzeniach nowotworowych, niewłaściwie stosowane lub nieodpowiednio zbadane lekarstwa wypisywane na receptę są trzecią przyczyna zgonów w USA.

Każdego roku w Stanach Zjednoczonych umiera w wyniku ich zażywania około 200 tysięcy osób. Połowa będąc pod opieką lekarza i stosując się do jego zaleceń.

Powinniśmy być w stanie zaufać lekarzom, a także wierzyć w osiągnięcia nauki. Dla wielu osób jest to coraz trudniejsze, gdy interes pacjenta, jego zdrowie i życie przestaje być nadrzędnym celem. Oczywiście wielkie korporacje farmaceutyczne nie znikną, i akurat powinniśmy się z tego cieszyć, bo ich produkty ratują zdrowie i życie miliardów osób. Chodzi jednak o to, by ograniczyć wpływ pieniędzy na wyniki badań i decyzje lekarzy, by dane z badań nad nowymi środkami były powszechnie dostępne i zrozumiałe, a ewentualne nadużycia i błędy natychmiast korygowane. Wreszcie, by pacjenci wiedzieli dokładnie, jakie lekarstwa i o jakim działaniu wprowadzają do swych organizmów.

Na podst. commonwealthfund.org, nytimes.com, slate.com, thedailybeast.com,

opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor