Mimo że prezydent Donald Trump oraz członkowie Kongresu proponują ulgi podatkowe i nowe ustawy mające przeciwdziałać spadającej liczbie urodzeń w USA, większość Amerykanów nie uważa tego za poważny problem. Najnowsze prognozy Biura Budżetowego Kongresu przewidują, że przez najbliższe trzy dekady wskaźnik dzietności utrzyma się na poziomie 1,6 dziecka na kobietę — znacznie poniżej poziomu zastępowalności pokoleń, który wynosi 2,1.
Jednak, jak pokazuje niedawny sondaż przeprowadzony przez Associated Press i ośrodek NORC, tylko trzy na dziesięć osób w USA uznaje spadającą dzietność za "poważny problem". Jeszcze mniej, bo zaledwie 12 procent respondentów, twierdzi, że promowanie większych rodzin powinno być jednym z głównych priorytetów rządu.
W ankiecie wzięło udział 1158 dorosłych Amerykanów, a badanie przeprowadzono w dniach 5–9 czerwca. Wyniki mają margines błędu na poziomie 4 punktów procentowych. Ostateczny rozkład odpowiedzi pokazuje, że 28 procent osób uważa spadek urodzeń za duży problem, 44 procent – za drobny, a 27 procent – w ogóle za nieistotny.
Brak wsparcia
Gdy przyjrzeć się bliżej danym, wyraźnie widać, że Amerykanie nie są zaniepokojeni samą liczbą urodzeń, ale raczej warunkami, które utrudniają posiadanie dzieci. Aż 76 procent uczestników badania uznało koszty opieki nad dziećmi za poważny problem. 41 procent wskazało na wysokie ceny leczenia niepłodności. Ryzyko związane z ciążą i porodem również znalazło się wysoko na liście obaw: 39 procent uznało je za poważny problem, a kolejne 43 procent za drobny.
„Amerykanie trafnie rozumieją, że prawdziwym problemem jest brak wsparcia, które umożliwiłoby im posiadanie takiej liczby dzieci, jaką naprawdę chcą mieć” -powiedziała Beth Jarosz z Population Reference Bureau. „To nie liczba urodzeń jest problemem. Trudności pojawiają się dopiero wtedy, gdy społeczeństwo nie planuje odpowiednio wcześniej” - dodała.
Według Jarosz, skutki braku planowania mogą być odczuwalne zarówno przy dużej liczbie urodzeń (przepełnione szkoły), jak i przy bardzo niskiej (niedobory na rynku pracy). W obu przypadkach rozwiązania są dostępne — od inwestycji w infrastrukturę edukacyjną po automatyzację i elastyczne zasady pracy przyjazne rodzinom.
Spadek dzietności to globalne zjawisko
Warto też zaznaczyć, że problem niżu demograficznego nie dotyczy wyłącznie Stanów Zjednoczonych. W czerwcu United Nations Population Fund ostrzegł przed światowym kryzysem urodzeń. Co piąta badana kobiet na świecie zadeklarowała, że nie ma lub nie spodziewa się mieć tylu dzieci, ile pierwotnie chciała. Spośród nich aż 39 procent jako przyczynę wskazało trudności finansowe.
Eksperci podkreślają jednak, że nie tylko pieniądze mają znaczenie. Przykład Norwegii — kraju uchodzącego za wzór polityki prorodzinnej — pokazuje, że także zmiany kulturowe wpływają na dzietność. Mimo że Norwegowie mają prawo do 12 miesięcy płatnego urlopu rodzicielskiego oraz ustawowo zagwarantowany dostęp do przedszkola od 1. roku życia, liczba urodzeń drastycznie spadła. W 2009 roku wskaźnik dzietności wynosił tam 1,98 dziecka na kobietę, a w 2024 roku już tylko 1,44.
Rannveig Kaldager Hart z Norweskiego Instytutu Zdrowia Publicznego wskazuje na zmiany kulturowe. Młodzi dorośli częściej żyją samotnie, a pary częściej się rozstają. Zdaniem ekspertów, podobne zmiany społeczne zachodzą także w innych krajach rozwiniętych, w tym w USA.
Mniej dorosłych planuje mieć dzieci
Z kolei analiza ośrodka Pew Research Center wykazała, że młodzi Amerykanie — zwłaszcza osoby w wieku 20–30 lat — coraz rzadziej planują posiadanie dzieci w przyszłości. Dla badaczy to sygnał, że działania mające na celu podniesienie dzietności powinny uwzględniać nie tylko bieżące bariery, ale również długofalowe zmiany społeczne i kulturowe.
„Skupiając się na intencjach, a nie tylko na samych wynikach, widzimy, jak złożony jest temat dzietności” - podkreślił dr Theodore D. Cosco z Uniwersytetu Oksfordzkiego. „Jeżeli naprawdę chcemy zmienić trend spadkowy, musimy działać zarówno na poziomie przyczyn doraźnych, jak i tych, które ujawniają się dopiero z czasem” -dodał.
Chociaż debata publiczna coraz częściej skupia się na liczbach — czy to w kontekście przyszłej siły roboczej, czy systemu emerytalnego — wielu ekspertów przypomina, że decyzje o dzieciach są głęboko osobiste. Zamiast koncentrować się na tym, ile dzieci rodzi się w kraju, politycy i instytucje powinni zastanowić się, jak ułatwić ludziom realizację ich własnych planów — niezależnie od tego, czy marzą o dużej rodzinie, czy nie chcą mieć dzieci wcale.
Jak pokazują dane, to nie sama dzietność jest problemem — lecz warunki, w jakich ludzie muszą podejmować decyzje o rodzicielstwie. I to właśnie one powinny być w centrum przyszłych reform.