----- Reklama -----

LECH WALESA

16 lipca 2025

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

Zdj. Marco Rubio, sekretarz stanu

3 000 osób zwolnionych w ramach największej reorganizacji w Departamencie Stanu od czasów zimnej wojny. Sekretarz stanu Marco Rubio tłumaczy to koniecznością eliminacji biurokratycznego chaosu i dublujących się struktur.

Radykalna reorganizacja obejmuje likwidację lub łączenie ponad 300 biur. Urzędnicy ujawniają, że agencja funkcjonowała w stanie "oszałamiającej" nieefektywności - od miesięcy nie wiedząc nawet, ilu dokładnie ma pracowników, przy jednoczesnym utrzymywaniu dziesiątek dublujących się struktur i 50-warstwowych procesów zatwierdzania dokumentów.

Podczas briefingu prasowego w siedzibie Departamentu Stanu, jeden z wyższych urzędników ujawnił, że ustalenie dokładnej liczby pracowników zajęło kierownictwu aż trzy miesiące.

"Zajęło nam trzy miesiące, żeby otrzymać listę ludzi, którzy rzeczywiście pracują w budynku" - powiedział. "To dość przerażające dla mnie, jako podatnika i urzędnika państwowego, że nie wiemy nawet, ilu mamy pracowników. To agencja bezpieczeństwa narodowego - kim są ci ludzie?"

Reorganizacja, którą nadzoruje Marco Rubio, objęła ocenę ponad 700 biur w ramach departamentu. Około połowa z 3 000 zredukowanych stanowisk została wyeliminowana poprzez dobrowolne odejścia, druga połowa otrzymała zawiadomienia o redukcji etatów (RIF).

Zespół Rubio zidentyfikował liczne przypadki duplikowania funkcji i biurokratycznej nieefektywności. Departament posiadał dziesiątki różnych biur zajmujących się zasobami ludzkimi, a przy zatrudnianiu nowych pracowników akceptowane były faksowane dokumenty dotyczące ich wcześniejszych doświadczeń zawodowych. "To szaleństwo, że departament odpowiedzialny za tak wiele krytycznych funkcji dyplomatycznych i bezpieczeństwa narodowego, z budżetem przekraczającym 50 miliardów dolarów, prowadzi swoje sprawy w taki sposób" - skomentował jeden z urzędników.

Analiza ujawniła absurdalne dublowanie struktur: trzy różne biura zajmowały się sankcjami, gdy wystarczyłoby jedno, a kontrolą zbrojeń zajmowały się aż dwa oddzielne departamenty. Dodatkowo każdy wydział - czy to ds. demokracji, praw człowieka, populacji czy uchodźców - tworzył własne biura regionalne, mimo że już istniały ogólne biura regionalne obsługujące te same obszary geograficzne. "Każde niezależne biuro i urząd miało własnego dyrektora wykonawczego, własny dział HR, własne płatności. Dokonywaliśmy płatności z ponad 60 różnych biur" - wyjaśnił urzędnik.

Jednym z głównych celów było uproszczenie biurokratycznych procedur - każdy dokument musiał wcześniej przejść przez nawet 40-50 różnych poziomów zatwierdzania, teraz będzie to maksymalnie 12. Zlikwidowano też program "dyplomatów w rezydencji" - pracownicy dostawali pełne pensje za przebywanie na prestiżowym uniwersytecie Georgetown pod pretekstem rekrutowania nowych kadr do służby zagranicznej, ale bez żadnych konkretnych celów czy mierzalnych rezultatów.

Urzędnicy podkreślają, że cięcia nie dotknęły biur skupiających się na konkretnych państwach jak Iran czy Chiny, ani usług paszportowych, bezpieczeństwa dyplomatycznego czy ambasad i placówek zagranicznych. Zlikwidowano natomiast biuro ds. klimatu oraz biuro odpowiedzialne za przesiedlanie afgańskich uchodźców.

Kontrowersje i krytyka

Reorganizacja wywołała napięcia wewnątrz departamentu i ostrą krytykę ze strony ekspertów. Pracownicy gromadzili się w holu budynku, żeby pożegnać się ze zwalnianymi kolegami, wywieszając transparenty z napisami "Dyplomacja ma znaczenie" oraz "Opieraj się faszyzmowi". Grupa ponad 130 byłych wysokich rangą urzędników, w tym była doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice, podpisała list wyrażający obawy, że głębokie redukcje mogą zaszkodzić skuteczności amerykańskiej polityki zagranicznej.

Krytycy ostrzegają przed daleko idącymi konsekwencjami cięć. Według nich redukcja korpusu dyplomatycznego może osłabić globalną obecność USA i oddać przewodnictwo w globalnej dyplomacji Chinom, które systematycznie zwiększają swoją aktywność na świecie. Zlikwidowanie biur zajmujących się prawami człowieka czy uchodźcami może według ekspertów ograniczyć możliwości amerykańskiej dyplomacji w reagowaniu na kryzysy humanitarne. Dodatkowo, drastyczne cięcia w pomocy zagranicznej już przynoszą kontrowersyjne skutki - jak donosi "The Atlantic", administracja Trumpa nakazała spalenie 500 ton żywności kupionej jako pomoc dla Afganistanu i Pakistanu.

"Biuro ds. zmian klimatu nie przeciwdziała Chinom" - odpowiedział jeden z urzędników, argumentując, że wzrost zatrudnienia w Departamencie Stanu nie przekładał się na lepsze wyniki dla amerykańskich podatników. Według obrońców reorganizacji, przy obecnym budżecie przekraczającym 50 miliardów dolarów, priorytetem musi być koncentracja na kluczowych zadaniach związanych z bezpieczeństwem narodowym i konkurencją z rywalami strategicznymi, a nie na programach, które ich zdaniem nie przynoszą wymiernych korzyści w tej rywalizacji.

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor