11 lutego 2016

Udostępnij znajomym:

Kolejny duży biznes postanowił właśnie zmienić swe „korporacyjne obywatelstwo”. To Johnson Controls – producent wyposażenia wnętrz ekskluzywnych samochodów, akumulatorów, systemów grzewczo chłodzących, i wielu podzespołów sprzedawanych na całym świecie. Miesiąc temu poinformowano o połączeniu tej międzynarodowej korporacji z inną firmą amerykańską, Tyco International. Główną siedzibą założonego w Delaware i zarządzanego z New Jersey Tyco jest jednak miasteczko Kork w Irlandii. Po zakończeniu fuzji spółka przeniesie się do Dublina, dzięki czemu nowy udziałowiec również skorzysta ze znacznie niższej stawki podatkowej obowiązującej po tamtej stronie oceanu.

W ten sposób Johnson Controls dołącza do kilkuset znaczących firm amerykańskich, jakie w ostatnich latach postanowiły wyemigrować z USA w poszukiwaniu oszczędności. W przypadku tej firmy smaczku sprawie dodaje fakt, że kompania ta od lat otrzymywała wielomilionowe zwolnienia podatkowe. W latach 1992-2009 tylko stan Michigan obniżył jej stawki aż o 149 milionów dolarów. Poza tym Johnson Controls uzyskało około 80 milionów dolarów w ramach rządowej pomocy dla przemysłu motoryzacyjnego w okresie kryzysu tej branży przed kilku laty.

Znając te fakty można by było odwołać się do uczuć patriotycznych właścicieli korporacji, przypomnieć o udzielonej przez podatników pomocy i apelować o pozostanie w USA. Nie przyniosłoby to jednak żadnego skutku. W tym momencie co najmniej 12 innych, dużych korporacji prowadzi rozmowy z zagranicznymi partnerami na temat tzw. inwersji podatkowej, czyli połączenia i przeniesienia siedziby do kraju posiadającego bardziej przyjazne dla biznesu prawa podatkowe. Miłość do rodzinnego kraju nie ma znaczenia, w przypadkach takich chodzi o pieniądze, i to duże.

Jak ich zatrzymać?

Jedynym sposobem powstrzymania tej masowej ucieczki jest ponowne uczynienie Stanów Zjednoczonych bardziej atrakcyjnymi dla wielkich korporacji.

„Rozwiązanie jest proste – mówi Ike Brannon z Real Clear Markets – Nasz korporacyjny podatek jest najwyższy na świecie i wynosi prawie 40 procent, gdy weźmiemy pod uwagę federalne, stanowe i lokalne opłaty”.

Do tego w przeciwieństwie do większości innych krajów Stany Zjednoczone nakładają podatek na każdego dolara, niezależnie czy zarobiony został w kraju, czy poza jego granicami. Dlatego jeśli jakaś amerykańska firma zarobi pieniądze na przykład w Niemczech, to płaci tam odpowiedni podatek, po czym kolejny w momencie transferu pozostałych pieniędzy do USA. W wyniku takiego podwójnego opodatkowania amerykańskie biznesy stają się mniej konkurencyjne na rynku globalnym, wykazują mniejsze zyski w porównaniu do zagranicznych firm o podobnym profilu, co z kolei zniechęca potencjalnych inwestorów i udziałowców.

Dlatego w ramach oszczędności zarobione poza granicami pieniądze nie są transferowane do USA. To z kolei prowadzi do sytuacji, w której firmy te posiadają na różnych kontach w tzw. rajach podatkowych ponad 2 biliony dolarów (amerykańskie tryliony). Są to pieniądze, jakie przy inaczej skonstruowanym systemie podatkowym mogłyby zasilać amerykańską ekonomię i tworzyć nowe miejsca pracy.

To nie takie proste

Większość proponowanych dotąd zmian mających na celu ograniczenie tzw. inwersji podatkowych sprawia jednak, że zły system staje się jeszcze gorszy. Tak przynajmniej uważa Kimberly Clausing z Fortune Magazine. Niektórzy legislatorzy proponowali w przeszłości „jednorazowe wakacje podatkowe” dla zysków przetrzymywanych za granicą. Niestety, w ten sposób tylko nagrodzono firmy wykorzystujące system, bo doprowadziło to do zakupu dodatkowych akcji i podziału zysków, nie przynosząc w zamian żadnych inwestycji i miejsc pracy. Poza tym dzięki armii prawników i lukom w prawie większość firm i tak jest w stanie poważnie obniżyć obowiązujące oficjalnie stawki, gdyby zechciały one przywieźć pieniądze do kraju.

„Życzę powodzenia w próbach reformowania korporacyjnego systemu podatkowego – mówi Stephen Mihm z Bloomberg View – Ten niewydolny system opiera się wszelkim próbom naprawy od wielu lat”.

Specjaliści zgodni są, że wszelkie próby podejmowane przez kolejnych urzędujących prezydentów i Kongres raczej się nie powiodą, bo prawo sprzyja udziałowcom korporacji i na łatwe oraz szybkie zmiany nie pozwalają jego zawiłości, chronione z kolei przez księgowych, prawników i lobbystów czerpiących z tego spore korzyści.

Tak więc kompanie amerykańskie winne są do IRS równe 35 proc. zarobionych na świecie pieniędzy. Otrzymują kredyt, jeśli już uiściły gdzieś lokalnie podatek, po czym muszą uzupełnić różnicę. Nie musza jednak płacić tak długo, jak pieniądze nie znajdą się na terenie USA. Większość więc nigdy tu nie trafia.

Podatki w różnych częściach świata

Podstawowa stawka podatku dochodowego naliczanego od zysków korporacji wynosi w Stanach Zjednoczonych 35 proc. i należy do najwyższych na świecie. Po odliczeniu ulg i zniżek rzeczywista stawka dla firm lokalnych wynosi tu ok. 23 proc, podczas gdy dla korporacji międzynarodowych ok. 28 proc. Tylko w Japonii jest ona wyższa, bo oficjalnie wynosi 40 proc., a po ulgach 37 proc. dla firm krajowych i 38 proc. dla międzynarodowych. We wszystkich pozostałych krajach korporacje płacą mniej.

W Niemczech, które przecież do rajów podatkowych nie należą, oficjalna stawka wynosi więcej, niż w USA, bo aż 37 proc. Jednak system zniżek, ulg i kredytów sprawia, iż w rzeczywistości niemieckie firmy operujące lokalnie oddają fiskusowi ok. 16 proc, podczas gdy wielkie korporacje międzynarodowe ok. 24 proc. Kraj ten jednak nie jest przykładem jak powinno się rozliczać firmy, bo wciąż uznawany jest w świecie biznesu za jeden z najdroższych. Podobnie Wielka Brytania, Francja, Kanada, czy Australia. Dobrymi przykładami mogą być wyspy Bahama, gdzie korporacje płacą od 5 do 15 proc., czy Bermudy (ok.12 proc.) albo Kajmany (13 proc.).

Irlandia!

Jednak dla wielkich amerykańskich firm krajem docelowym jest ostatnio Irlandia, gdzie wszyscy mówią po angielsku, znaleźć można doskonałych specjalistów, sytuacja polityczna jest stabilna, a podatek korporacyjny wynosi maksymalnie 12.5 procent, przy czym dzięki różnorodnym ulgom rzeczywisty jest znacznie niższy.

W okresie ostatnich 20 lat na bezpośrednich inwestycjach z USA kraj ten skorzystał bardziej, niż Brazylia, Rosja, Indie i Chiny razem wzięte. W okresie tym przeniosło tam w całości lub częściowo swe korporacyjne siedziby ponad 700 naprawdę wielkich graczy ze Stanów Zjednoczonych, którzy zatrudniają na miejscu ponad 150 tysięcy osób. Lista biznesów operujących z terenu Irlandii jest długa, więc tylko kilka przykładów: Intel, Boston Scientific, Dell, Pfizer, Google, Hewlett Packard, Facebook, Apple, czy Johnson and Johnson.

Niektóre korporacje, takie jak choćby Intel, są obecne w Irlandii od wielu lat. Jednak większość rozpoczęła tam działalność niedawno. Facebook założył przyczółek w Dublinie w 2008 roku, gdy zaczęły się nieco poprawiać wskaźniki ekonomiczne po głębokiej recesji. Początkowo zatrudniano tam 250 osób. Dziś podejmuje się tam wszystkie decyzje dotyczące Europy, a siedziba znajduje się w południowo-centralnej części miasta, znanej jako „dzielnica Google”. Zresztą sam Google też poczynił w Dublinie największe inwestycje w czasie niedawnej recesji. Podobnie Pay Pal i wielu innych. W lutym ubiegłego roku Apple poinformowało o inwestycji wartości 850 milionów Euro w centrum danych w miejscowości Athenry.

Nie dziwi więc, że minister spraw zagranicznych Irlandii informował niedawno, iż 4 rok z rzędu w kraju spada bezrobocie, a inwestycje są rekordowe. Nie trzeba chyba dodawać, że w znacznym stopniu odpowiedzialne za to są amerykańskie korporacje, które mogłyby przecież zarobione poza granicami USA pieniądze inwestować tutaj. Gdyby nie musiały płacić od nich tak wysokiego podatku.

Nie zapłacimy

Rekordzistą od wielu lat jest General Electric. Poza granicami USA korporacja ta przetrzymuje ponad 120 miliardów dolarów. Jej oszczędności na kontach w rajach podatkowych wzrosły od 2010 r. o ponad 27 proc. Microsoft trzyma za granicą około 100 miliardów, ale działa znacznie szybciej, bo to trzykrotnie więcej, niż jeszcze przed 5 laty. Na trzecim miejscu jest Pfizer z prawie 80 mld., potem Apple z niewiele mniejszą sumą, następnie IBM, Merck, Johnson and Johnson. Lista jest bardzo długa, a chowane przed amerykańskim urzędem podatkowym pieniądze to ponad 2 biliony dolarów. Tak długo, jak nie są one transferowane do USA, nie musza być opodatkowane. Dlatego czasami dochodzi do naprawdę dziwnych sytuacji. Na przykład gdy jedna z firm wolała zaciągnąć pożyczkę w wysokości 17 miliardów na wypłaty dywidend dla udziałowców, niż wykorzystać pieniądze na kontach poza USA. Okazało się, że oprocentowanie rat pożyczki było mniej kosztowne od ewentualnego podatku.

Nie pomagają prośby i groźby. Korporacje wolą przetrzymywać pieniądze na kontach w Azji i Europie, inwestować poza USA, niż płacić tak wysoki podatek. Google uzasadnia to koniecznością rozbudowy globalnej infrastruktury, Microsoft przekonuje, że obowiązujące prawo zniechęca do inwestycji we własnym kraju, a Cisco bez ogródek oświadcza, iż woli tworzyć coś w Indiach, Izraelu i Francji, przynajmniej do czasu zmiany systemu opodatkowania korporacji w USA. John Chambers, prezydent tej ostatniej firmy, w rozmowie z Bloomberg TV powiedział, że wolałby zatrudniać większość swych pracowników na miejscu, w USA, ale tutejsza polityka podatkowa zmusza go do podejmowania trudnych decyzji, które na dłuższą metę nie leżą w interesie kraju.

Utrzymywanie pieniędzy poza USA, a tym samym zasięgiem IRS jest szczególnie proste dla firm technologicznych i farmaceutycznych, zarabiających na wynalazkach i rozwiązaniach technologicznych. Przykładem niech będzie Gilead Sciences Inc. które zgłosiło urzędowi podatkowemu prawie 20 miliardów na zagranicznych kontach. Większość tych pieniędzy pochodziło ze sprzedaży popularnego środka farmaceutycznego Sovali. Rzecz w tym, że jego receptura została zarejestrowana w irlandzkim urzędzie patentowym, gdy jeszcze przechodził on badania FDA. W związku z tym również globalny dochód liczył się irlandzkiemu oddziałowi tej amerykańskiej firmy.

Przeniesienie pomysłu, patentu, produktu do innej strefy jest łatwe. trudniej zrobić to w przypadku usług, czy platformy wiertniczej. Dlatego jedni korzystają bardziej od innych.

Poza wrodzoną niechęcią do płacenia wysokich podatków, korporacje muszą wykazać się zyskami przed udziałowcami, zwłaszcza te notowane na giełdzie. Każdy dolar podwyższa wartość firmy, jej akcji i zamożność udziałowców. Każdy dolar zabrany przez fiskusa przynosi odwrotny efekt. Politycy pracujący nad zmianą przepisów powinni więc o tym pamiętać.

Jednak świadomość niewykorzystanych bilionów spędza sen z powiek wielu legislatorów. Pomysłów jest wiele. W ubiegłym roku prezydent Obama zaproponował 14 proc. podatek na już zgromadzone poza granicami fundusze i minimum 19 proc. na przyszłe dochody korporacyjne uzyskane poza USA. Pomysł nawet spodobał się komisji Kongresu, jednak nie spodobał jej się plan przeznaczenia uzyskanych w ten sposób pieniędzy na infrastrukturę kraju. Wyliczenia mówiły o 268 miliardach dolarów w okresie kolejnych sześciu lat. Od tego czasu mieliśmy jeszcze kilka propozycji, żadna jednak nie zbliżyła nas do rozwiązania problemu. Znający temat mówią, że w najbliższym czasie nie uda się go rozwiązać.

Na podst. The Week, Guardian, Forbes, Bloomberg, newsmax
opr. Rafał Jurak
email: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor